Biją i plądrują dla wymarzonej pary butów? "Klęska rządu"
Pośrednią przyczyną zamieszek w Londynie jest klęska polityki imigracyjnej rządu - powiedział Wirtualnej Polsce prof. Bohdan Michalski ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. W trwających od soboty protestach uczestniczą młodzi ludzie, mieszkańcy imigranckich dzielnic, tak zwanych gett - podkreśla socjolog.
10.08.2011 | aktual.: 10.08.2011 16:44
WP:
Anna Korzec: Czy protesty podobne do tych, których jesteśmy obecnie świadkami zdarzały się w Anglii już wcześniej?
Prof. Bohdan Michalski - W latach 80. do starć dochodziło w Brixton i w Liverpoolu. Każdy z tych konfliktów zaczynał się od incydentu z udziałem policji. Zdarzało się, że podczas aresztowania ginął młody czarnoskóry człowiek, kiedyś postrzelono matkę jednego z podejrzanych, bo zachowywała się agresywnie podczas aresztowania syna.
WP:
Czy wtedy też mieliśmy do czynienia z masowymi rabunkami?
- Starcia, których jesteśmy obecnie świadkami, różnią się od tych sprzed trzydziestu lat. Wtedy protestujący byli lepiej zorganizowani, mieli opracowany plan działania i przywódców, którzy mobilizowali ich do walki z policją. Uczestnicy protestów z lat 80. budowali na ulicach barykady, rzucali w policję wcześniej przygotowanymi koktajlami Mołotowa. Te wystąpienia określane były wtedy jako krzyk rozpaczy, błaganie o pomoc młodych ludzi z imigranckich rodzin, pozbawionych szans na dobre wykształcenie czy pracę. Dzisiejsze zamieszki to zupełna improwizacja: młodzi ludzie skrzyknęli się na Twitterze nagle, bez żadnego planu, chcieli tylko zamanifestować swój sprzeciw po śmierci jednego z nich i wyładować drzemiącą w nich agresję. Te starcia mają też bardziej konsumpcyjny charakter. Młodzi ludzie plądrują tylko sklepy, które ich interesują, i rabują towary, których w danym momencie potrzebują, np. zabierają sportowe buty, które bardzo chcieli sobie kupić, czy nowoczesny sprzęt elektroniczny.
WP:
Wydawać by się mogło, że uczestnicy londyńskich zamieszek działają irracjonalnie – niszczą dzielnice, które sami zamieszkują, często rabują własność swoich znajomych i sąsiadów…
- Z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora jest to działanie pozbawione sensu, jednak ci młodzi ludzie są przekonani, że mają powody, aby tak postępować. Grabieże, które obserwujemy na ulicach Londynu to forma wyładowania agresji i frustracji, której przyczyn należy szukać w fatalnej sytuacji życiowej młodych ludzi. Oni przeważnie nie mają wykształcenia, nie są przygotowani do podjęcia pracy, szybko poszerzają grono bezrobotnych. W znalezieniu pracy nie pomaga im też fakt, że żyją w tzw. gettach, zamkniętych obszarach zamieszkiwanych głównie przez ludność czarnoskórą. Młodzi uczestnicy zamieszek mogą też czuć się dyskryminowani. Badania psychologiczne wykazały, że statystycznie prawdopodobieństwo aresztowania młodego czarnoskórego mężczyzny jest siedem razy większe niż mężczyzny o białym kolorze skóry. Wielu młodych imigrantów jest tego świadomych.
WP: Śmierć Marka Duggana, czarnoskórego dilera narkotyków, była tylko pretekstem do wybuchu masowych protestów. Czy można mówić o innych, głębszych przyczynach ostatnich wydarzeń?
- Pośrednią przyczyną obecnych protestów jest kontynuacja tzw. polityki wielokulturowości. O tym, że ten sposób traktowania mniejszości narodowych nie sprawdził się, mówili już inni przywódcy państw Zachodu, jak chociażby kanclerz Niemiec Angela Merkel czy prezydent Francji Nicolas Sarkozy. Błąd angielskiego rządu polegał na tym, że nie zrezygnował on z wprowadzenia ułatwień dla imigrantów. Pozwolono też, aby zamknęli się oni w tzw. gettach – dzielnicach zamieszkiwanych zwykle tylko przez przedstawicieli danej mniejszości. Nie podjęto żadnego wysiłku, aby imigrantów, tzw. Nowych Anglików, zintegrować, żeby dać im pracę, dobre wykształcenie. Zamiast zbudować strukturę, która umożliwi im normalne funkcjonowanie, np. zbudować dla nich specjalne szkoły, zostali oni pozostawieni sami sobie. A to doprowadziło do tego, że ci młodzi ludzie nie uczą się, nie pracują, często podejmują działalność przestępczą i stają się członkami gangów. Mieszkańców gett łączą wspólne więzi, takie jak religia, kultura czy tradycja
kraju rodzinnego. To podstawowy aspekt, na który zwraca uwagę tzw. polityka wielokulturalizmu: zakłada ona, że każdej osobie trzeba umożliwić pielęgnację kultury kraju rodzinnego. Jednak ten nadmierny szacunek prowadzi do wytworzenia sztucznej sytuacji, w której imigranci zamykają się na społeczeństwo kraju, do którego przybyli. To rodzi różne patologie. Jedną z nich jest zachwianie poczucia tożsamości imigrantów, bo znajdują się oni w sytuacji, kiedy w trzecim pokoleniu tracą już więzi z kulturą kraju pochodzenia. Imigranci nie integrują się z mieszkańcami nowej ojczyzny, więc tej pustki nie może wypełnić przyjęcie nowej kultury. To powoduje, że stają się oni bardzo podatni na działanie różnych ideologii, np. tych propagowanych przez islamskich fundamentalistów.
Rozmawiała Anna Korzec, Wirtualna Polska