Białoruskie wybory. "Łukaszenka psychicznie nie jest gotowy"
- Alaksandr Łukaszenka ma traumę po 2020 r. i dlatego obecne tzw. wybory do parlamentu i władz lokalnych przypominały operację wojskową - mówi PAP niezależny białoruski politolog Waler Karbalewicz. Łukaszenka potwierdził, że znów zamierza sięgnąć po prezydenturę.
- Reżim boi się wyborów i dlatego kampania przebiegała jak operacja wojskowa. Postawiono w stan gotowości wszystkie struktury siłowe, nie tylko MSW. Nawet dowództwo sił powietrznych mówiło, że jest gotowe do odpierania prowokacji - zaznacza Karbalewicz.
Wybory na Białorusi
Niedziela była głównym dniem (poprzedzonym głosowaniem przedterminowym) połączonych wyborów parlamentarnych i do władz lokalnych. Nie uczestniczyli w nich przedstawiciele opozycji ani niezależni obserwatorzy.
W poniedziałek białoruskie siły demokratyczne, na czele których stoi Swiatłana Cichanouska, oceniły, że były to "wybory bez wyboru".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Kampania wyborcza cechowała się nie tylko brakiem otwartej dyskusji, rywalizacji, ale i stworzeniem atmosfery totalnej kontroli i zastraszenia społeczeństwa. Przed 'wyborami bez wyboru' we wszystkich regionach kraju odbywały się zatrzymania nie tylko aktywistów, ale i zwykłych obywateli"
- napisano w komunikacie wydanym przez Zjednoczony Gabinet Przejściowy białoruskiej opozycji.
- Ten cyrk nie zrobi z dyktatora demokraty
- podkreśliła Cichanouska.
- Przed 2020 r. wybory na Białorusi też nie były w pełni wolne i demokratyczne. Łukaszenka, który pierwsze swoje wybory, rzeczywiście wygrał, stworzył system, który miał utwierdzać jego rolę "ludowego prezydenta", a kolejne wybory legitymizowały autorytarny system władzy - mówi Karbalewicz.
- Wybory prezydenckie w 2020 r., którym towarzyszyły masowe protesty, stały się antytezą, były procesem, który pozbawił Łukaszenkę legitymacji - dodaje politolog.
Od 2020 r. wybory wywoływały u białoruskiego reżimu obawy i strach. "Dlatego towarzyszyła im taka mobilizacja struktur siłowych, zastraszanie społeczeństwa. Z drugiej jednak strony władze chciały przez tę kampanię +odczarować+ instytucje wyborów. Pokazać, że oto wszystkie burze i turbulencje już za nami. Społeczeństwo znowu skonsolidowało się wokół lidera" – zauważa rozmówca PAP.
"Łukaszenka psychicznie nie jest gotowy"
Jak ocenia, o ile udało się "pokazać, że reżim nie jest niczym zagrożony, to raczej wątpliwe jest mówienie, że dzięki tym +wyborom+ odzyskał legitymację w oczach obywateli".
- Te "wybory", pierwsze od 2020 r., były również próbą generalną przed zaplanowanymi na przyszły rok wyborami prezydenckimi i nieprzypadkowo Łukaszenka w niedzielę, podczas głosowania w lokalu wyborczym, ogłosił, że znowu wystartuje - mówi Karbalewicz.
Politolog podkreśla, że była to deklaracja oczekiwana, bo Łukaszenka psychologicznie nie jest gotowy do oddania władzy po 30 latach rządów.
- Mówił o tym sam. W 2020 r. w wywiadzie przyznał, że nie wyobraża sobie, że nagle wstaje rano i nie jest już prezydentem. Poza tym teraz on boi się zostawić stanowisko w rękach kogoś innego, bo wie, że po tym, co zrobił, nikt nie może mu zagwarantować ochrony -dodaje.
Co prawda, w 2020 r., na fali kryzysu powyborczego i masowych protestów, a także pod naciskiem Moskwy, Łukaszenka zapowiadał, że "odejdzie".
- Plan był taki, że miały się odbyć przedterminowe wybory i reforma konstytucyjna, a Łukaszenka miał docelowo odejść - przypomina Karbalewicz.
Od tamtej pory jednak wydarzyły się "dwie ważne rzeczy: reżim zdusił protesty i zdołał przywrócić kontrolę nad sytuacją polityczną w kraju, a także zaczęła się rosyjska agresja na Ukrainę".
- Oczywiście Łukaszenki nikt o tamte plany już nie zapyta. Putin też do tematu nie wraca, bo teraz ważniejsze jest, żeby mieć na Białorusi kogoś lojalnego, przewidywalnego, gwaranta rosyjskich wpływów
- dodaje ekspert.