Białoruś. Protesty trwają, ale siły się kończą? "Ludzie są zmęczeni i przestraszeni"
Białorusini są coraz bardziej zmęczeni, większość najaktywniejszych protestujących trafiła do aresztów, niektórzy boją się wychodzić z domów. Jednak protesty cały czas trwają, pomimo zmęczenia i strachu. - Mam nadzieję, że przyniosą zmianę. Ale teraz trudno mi w to wierzyć - mówi nam mieszkanka Mińska.
Po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich Białorusini wyszli na ulice. Protestujący starli się z milicją i wojskiem w Mińsku, Grodnie, Brześciu. Reżim pacyfikował ich gazem łzawiącym, pałkami i gumowymi kulami. Białorusini protestowali w ponad 30 miastach. Przez trzy dni zatrzymano 5000 osób, około 200 zostało rannych.
Ostatnia, środowa noc znów była w Mińsku niespokojna. Jeszcze po północy Biełsat donosił, że OMON wyłapywał demonstrantów schowanych na klatkach schodowych. Wcześniej milicjanci otoczyli ludzi w jednym z parków, strzelali do nich gumowymi kulami. Brutalnie pacyfikowano kolejne osiedla, na których pojawiali się demonstranci.
Białoruś. Protestujący są zmęczeni. "Czuliśmy się jak na wojnie"
Czwartek rozpoczął się od pokojowego protestu kobiet, które w Mińsku wspierały rannych i aresztowanych demonstrantów. Znów zaczął działać internet, który wyłączono wkrótce po wyborach. Jednak Białorusini, z którymi udało nam się skontaktować, ostrzegali nas, że każde połączenie z zagranicznego telefonu może oznaczać dla nich kłopoty. Nawet za to władze mogą wytoczyć im proces.
Dlatego zgodzili się na rozmowę anonimowo, za pośrednictwem jednego z komunikatorów. - Ludzie są teraz przestraszeni i zmęczeni. Nie mamy też wystarczających sił, żeby walczyć - mówi nam jedna z mieszkanek Mińska. - Państwowa telewizja nie pokazywała nic z tego, co się działo. Cały czas kłamią. Mam nadzieję, że te protesty przyniosą jakąś zmianę. Ale teraz trudno mi w to wierzyć - martwi się.
Nasza rozmówczyni uczestniczyła w ulicznych protestach. Mówi, że nie były dla niej zaskoczeniem. Spodziewała się zamieszek po wyborach. - Próbowaliśmy nagrywać to, co się działo, ale zabrali nam kamerę. Kiedy robiło się coraz niebezpieczniej, uciekliśmy do przypadkowego bloku. Ludzie otwierali nam swoje mieszkania. Czuliśmy się jak na wojnie - opowiada. - To było najgorsze, co widziałam w życiu. Mam nadzieję, że nie zdarzy się w żadnym innym kraju - dodaje.
Zobacz też: Białoruś. Kolejny dzień zamieszek. Milicja brutalnie tłumi protesty
W mediach społecznościowych pojawiają się dramatyczne relacje ze środowych protestów. - Wczoraj w Mińsku samochód z moją siostrą i jej mężem został nagle ostrzelany z gumowych kul i staranowany. Zostali zatrzymani i nie mamy pojęcia, gdzie się znajdują. Szukamy ich z całą rodziną i ich dwójką dzieci - napisał reżyser Andrei Kutsila. - Wiemy, że jesteśmy w większości, która jest przeciwko brutalnemu reżimowi, dobro i miłość są po naszej stronie! - dodał.
Wśród zatrzymanych jest również trójka Polaków. Dwóch z nich to polscy studenci. "Pojechał, by wesprzeć duchem swoich przyjaciół Białorusinów. Mam nadzieję, że nic mu nie jest i szybko się do mnie odezwie" - napisała matka jednego z nich. Niezależnie media zaś donoszą, że do tłumienia manifestacji mogła zostać użyta również ostra amunicja.
Białoruś. Ekspert zauważa tendencję spadkową. Ale bunt nie zniknie
Kamil Kłysiński z Ośrodka Studiów Wschodnich zwraca uwagę, że protesty w kolejnych dniach były coraz mniej liczne, a milicja stawała się coraz brutalniejsza. - Wszystkie siły porządkowe, nawet drogówka, która była wyjątkowo agresywna, skutecznie pacyfikowały demonstracje - zauważa. - Teraz część ludzi boi się wyjść z domu. Wiele spośród najbardziej aktywnych osób, które potem trudno zastąpić, siedzi w aresztach - dodaje.
- Wydaje mi się, że mamy początek dynamiki spadkowej. Ludzie po się prostu boją, wiele osób nie widzi sensu dalszych walk z siłami porządkowymi. Ale to niezwykle trudna materia do prognozowania, nie wiadomo, co stanie się w najbliższych dniach - stwierdza.
Zdaniem eksperta Łukaszenka walczy obecnie tak, jak umie najlepiej. Czyli siłą. - Cały czas wierzy w siłowe rozwiązania, służby porządkowe dostały przyzwolenie na swoje okrucieństwo. Zachowują się w mocno nieadekwatny sposób, strzelają po oknach domów mieszkalnych, bo ktoś coś krzyknął z balkonu - mówi.
- Celem tych działań jest zastraszenie społeczeństwa. Ale nawet jeśli władzy uda się wygasić teraz protesty, to będzie to tylko i wyłącznie czasowe. Nie rozwiązuje to żadnych problemów, władza nie szanuje obywateli, nie rozmawia z nimi - ocenia.
Protesty mogą słabnąć również z innego powodu. Powyborczy zryw Białorusinów pozbawiony jest liderów, którzy albo są w aresztach, albo uciekli zagranicę. - Protesty są spontaniczne, pozbawione centralnego ośrodka koordynującego - mówi Kłysiński. - W przypadku długich demonstracji mogą spontanicznie wyłonić się liderzy, ale jeżeli protesty wygasną jeszcze w tym tygodniu, to takiego procesu nie będzie - ocenia.
- Jednak w dalszym ciągu zostanie to, co najważniejsze, czyli podłoże społeczne do takich działań. Ludzie będą dalej niezadowoleni, będą tłumili to uczucie w sobie, ale będzie ono stanowiło pole do działania dla innych ruchów politycznych, nowych ruchów i liderów - podsumowuje.