Taki widok gór jest oznaką, że zbliża się halny© PAP | Grzegorz Momot

Biała dama i niedoszły samobójca. Halny zmienia ludzi

Dawid Góra
27 listopada 2024

Gdy przez Tatry przelewają się ciężkie białe chmury, tworzące nad Giewontem złowrogi wał, coś niepokojącego zaczyna się dziać również z ludźmi. Niektórzy odchodzą od zmysłów. Inni decydują się na krok ostateczny. Górale przygotowują się na najgorsze. Tylko turyści jeszcze nie wiedzą, co ich czeka. Zaraz uderzy halny.

Publikujemy fragment książki Dawida Góry "Halny. Wiatr, który niesie obłęd" wydanej w wyd. MUZA

***

Gęste chmury białą zwalistą czapą przesuwają się po Tatrach. Śnieg, który jeszcze wczoraj rano obciążał gałęzie kosodrzewiny, zamienia się w krople rytmicznie kapiącej czystej wody. Lód zalegający w żlebach spływa strumykiem, tworząc mikrokaskady.

Zamarznięta woda ożywia się w górskich jaskiniach. Tworzy wodospady, które uniemożliwiają pracę speleologom. Nawet w warunkach jaskiniowej ciszy dudni odwilż.

Temperatura podniosła się o 5 stopni Celsjusza. Ale będzie jeszcze cieplej – to pewne. Świerki w nieco niższych partiach Tatr delikatnie falują. Fala przesuwa się z góry na dół i milknie na większych drzewach. Za kilka godzin nawet one nie będą w stanie jej powstrzymać. Zakopiańczycy i górale spoglądają na to zjawisko w nadziei, że nie przybierze na sile.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Chmury zaczynają przelewać się przez przełęcze. Spadają, jakby zamieniały się w ciecz, popychane przez coraz silniejsze podmuchy wiatru. Szukają korytarzy, w których się zmieszczą, skumulują moc, aby potem uderzyć i rozlać ją w dolinach.

Wiatr przyszedł z południowego zachodu. Jest suchy i coraz cieplejszy. Kiedy dotrze do Zakopanego, podniesie temperaturę do 15, może nawet 20 stopni.

Dziś będzie trudniej zasnąć

W mieście i okolicznych wsiach popołudniową ciszę przeszywają coraz głośniejsze rozmowy. Raz na jakiś czas słychać krzyki domowych awantur i klaksony samochodów. Kierowcom jakby coraz bardziej się spieszyło. Choć sami nie do końca wiedzą gdzie.

Urząd Miasta w Zakopanem jest otwarty do 16, ale nawet tuż przed zamknięciem do okienek tworzą się coraz dłuższe kolejki. Petenci drepczą niespokojnie. Raz po raz któryś wyraża opinię o liczbie otwartych stanowisk i podejściu urzędników do pracy. Ci natomiast mają nadzieję, że zamkną budynek, zanim usłyszą pierwszy podniesiony głos. Atmosfera gęstnieje także między pracownikami. Łatwiej zaburzyć ich wewnętrzny spokój, łatwiej zdenerwować, a każdy niewinny żart zdaje się brzmieć jak obelga.

Place zabaw powoli napełniają się dziećmi. Płaczącymi, nieco bardziej rozedrganymi niż zwykle. Huśtawki kołyszą się jakby szybciej i skrzypią głośniej niż zazwyczaj. To niuanse, ledwo zauważalne szczegóły. Albo tylko wrażenie potęgowane przez ogólną nerwowość.

Turyści nie zwracają na to uwagi, choć wyczuwają dziwne napięcie. Czują je w sobie, ale jeszcze wyraźniej obserwują je u miejscowych. Ci przyglądają się otoczeniu, choć doskonale zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje. Rodzice chcą, aby dzieci bawiły się jak najdłużej, żeby zmęczenie samo zagnało je do łóżek.

Wiedzą, że dziś będzie im trudniej zasnąć niż zwykle.

W centrum Zakopanego po chodniku niedaleko skrzyżowania przesuwa się powoli wyjątkowa postać. Roztacza wokół siebie aurę tajemniczości. Na co dzień niewidoczna, rzadko spotykana. A może zazwyczaj jest ubrana inaczej i dlatego ludzie nie zwracają na nią uwagi?

Dziś wygląda zjawiskowo. Cała na biało.

Zwieńczenie jej sylwetki stanowi jasnosiwa czupryna. Porusza się pewnie, stawia kroki w sposób elegancki, wręcz dystyngowany. U prawej ręki zwisa atrybut – laska. Czasem ją podnosi. Zdaje się ostrzegać mijanych przechodniów. Tylko przed czym?

Jeśli ktoś dłużej zawiesi na niej wzrok, zorientuje się, że kobieta nie podąża w żadnym określonym kierunku. Skręca obok miejskiej latarni i zawraca.

Miejscowi to wiedzą. Przyjezdni nie rozumieją. Ale po pewnym czasie przestają zwracać uwagę. Kobieta przemierza ten sam dystans jeszcze kilka razy. Potem, jak gdyby nigdy nic, bez emocji wraca w kierunku, z którego przyszła. Nikogo nie zaczepia, na nikogo nie zwraca uwagi, wykonuje jedynie subtelne gesty laseczką.

Biała dama.

Parę kilometrów dalej, na Nosalowej Przełęczy odpoczywa kilkoro turystów. Nie planują długiej wycieczki, raczej krótki spacer po wzniesieniach zaraz obok granicy miasta.

Zastanawiają się, gdzie kontynuować marsz, popijając wodę z plastikowej butelki. Przełęcz jest połączeniem szlaków i nartostrad. Leży na północno-wschodniej grani Kasprowego Wierchu. Wysokość 1101 metrów nad poziomem morza. To dobre miejsce na krótki odpoczynek, zaplanowanie kolejnych kroków.

Ich wzrok co kilka sekund nieregularnie przenosi się w stronę lasu, gdzie leży gruby nadgniły powalony pień starej jodły. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że od kilku minut chodzi po nim mężczyzna. Tam i z powrotem. Widzieli go z daleka, jeszcze zanim dotarli na przełęcz. Odpoczywają już dobrych kilka minut, a facet nadal niezmordowanie przemierza tę samą odległość kilku metrów.

Tam i z powrotem. Jak wahadło. W tym samym rytmie. Jest zadziwiająco regularny, jakby to było jedyne zadanie, jakie wyznaczył sobie na ten dzień. Jakby chciał je wykonać możliwie najdokładniej. Jakby każdy kolejny krok był tym najważniejszym.

Jeden z turystów zakrzyknął w jego kierunku, ale partnerka szybko go uciszyła. To nie ich sprawa.

Mija kolejnych kilka minut. Turyści wstają, chowają butelkę, zakładają plecaki, chwytają kijki. Wybrali szlak na Olczyską Polanę. To najwyżej pół godziny stąd. Tam znów odpoczną i bez pośpiechu wrócą do pensjonatu. Chłopak, który wcześniej krzyknął w stronę lasu, ostatni raz odwraca się w kierunku powalonego pnia jodły. Po nim, w swoim niezmiennym tempie, nadal chodzi mężczyzna. Ani razu nie spojrzał w ich stronę. Wolnym krokiem przemierza obraną krótką trasę.

Tam i z powrotem.

Zostanie jeszcze kilkanaście minut. Po ostatnim ruchu wahadła zejdzie z pnia i skieruje się do domu. Wejdzie do niego. Zamknie drzwi. Tego dnia już nie otworzy ich ponownie.

Książka Dawida Góry ukazała się nakładem wyd. MUZA
Książka Dawida Góry ukazała się nakładem wyd. MUZA© Materiały prasowe

(…)

W Zębie, na Pogórzu Gubałowskim znudzony ośmiolatek otwiera furtkę przed domem sąsiada. Na jego twarzy nie widać emocji. Sąsiada odwiedzał nieraz. W tych samych okolicznościach. Mija ogrodzenie, jakby miał do wykonania robotę, na którą nie chce przeznaczać wiele czasu.

Ale dzieciak nie kieruje się do drzwi wejściowych. Skręca w kierunku sporego kurnika. Pociąga za nieco odstającą deskę w drewnianych lichych drzwiczkach. Ani drgną, a chłopiec jest jeszcze za mały i zbyt słaby, aby pokonać opór drewnianego skobla. Głośno wzdycha. Robi to trochę jak dorosły. Jakby doświadczenia dodały mu kilka lat.

Nie ma wyboru. Robi to samo, co późną jesienią, kiedy był tu ostatni raz. Kuca, szuka otworu, którym do wątłego budynku wchodzą zwierzęta. Kładzie się głową w kierunku kurnika, przeciska przez dziurę, odpycha rękoma. Niechętnie, ale sprawnie. Normalnie sprawiałoby mu to przyjemność, traktowałby to, jak zabawę. Ale na pewno nie teraz. Nie w takich okolicznościach.

W międzyczasie spogląda do środka, ale jest ciemno. Widzi tylko zarys postaci. Już wie, że nie przyszedł na marne. Odpycha się jeszcze mocniej, wreszcie podciąga nogi.

Jest w środku. Lewą ręką naciska na włącznik.

Przed nim rysuje się widok jak z horroru. Tęgi mężczyzna w średnim wieku zakłada sobie łańcuch na szyję. Jest mniej więcej w połowie tej czynności. Obok niego stoi okrągły taboret. Góral miał na nim stanąć. Mogło też skończyć się na samym zamiarze. Nigdy nie wiadomo.

Widok dziecka go zdeprymował. Zresztą nie pierwszy raz w podobnej sytuacji.

Na twarzy chłopca nie malują się żadne emocje.

Podchodzi do mężczyzny i próbuje ściągnąć z jego szyi łańcuch. Mężczyzna bezwiednie mu w tym pomaga. Jakby odgrywał wcześniej przygotowaną scenę upiornego spektaklu. Nazbyt teatralnie.

Czuje, jak dziecko łapie go za rękę i ciągnie w kierunku wyjścia z kurnika. Poddaje się temu. Jak zawsze.

Na zewnątrz chłopiec wychodzi z posesji. Nie ogląda się za siebie. A mężczyzna otwiera drzwi i wchodzi do domu. Dziecko po latach, już jako dojrzały mężczyzna, z delikatnym uśmiechem powie dziennikarzowi piszącemu reportaż, że taka sytuacja powtarzała się kilkakrotnie.

– Wszyscy wiedzieli, że sąsiad tego nie zrobi. Tak tylko straszył, żeby zwrócić na siebie uwagę. Wiem, jak to brzmi, ale nigdy nie czułem przerażenia, stojąc i patrząc na niego. A przecież byłem dzieckiem. Ten facet żyje do dziś.

(…)

Kilka miejscowości dalej ze swojego niewielkiego domu wychodzi Staszek. Kawaler po sześćdziesiątce. W prawym ręku ma dwa wiaderka farby. W lewym trzy duże pędzle. Jest wieczór, nikt go nie zauważa.

Nie robi hałasu. Powoli odkleja pokrywy farb, chwyta największy pędzel i zanurza go w kolorze. Tak samo wolno wodzi pędzlem po ścianie drewnianego domku.

Jeśli halny nie zacznie wiać nocą, ludzie rano, zauważywszy jego kolorowy dom, będą wiedzieć, że wiatr niedługo przyjdzie. Przed nim dom Staszka zawsze nabiera barw.

W tym czasie wędrówkę po szlaku z Kuźnic na Giewont rozpoczyna mężczyzna po trzydziestce. Ma obojętny wzrok. Wie, że na wyjście jest za późno. Idzie w jednym celu. Mijający go turyści odradzają wycieczki o tej porze, ale ten tylko spogląda na nich, nie reaguje, stawia kolejne kroki.

Turyści po kwadransie zauważają na szlaku ratownika Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i przekazują informację o niecodziennym spotkaniu. Ten dziękuje i szybkim krokiem kieruje się w stronę Giewontu. Zdąży. Ostro nakaże zagubionemu turyście zejście do Kuźnic.

Będzie mu towarzyszył, aby się upewnić, że ten odstąpi od planu wejścia na Giewont. Nigdy nie wiadomo, co zrobiłby na szczycie. I czy w ogóle by tam dotarł.

Opisane wyżej wydarzenia, choć ze zmienionymi szczegółami i niekoniecznie w tym samym czasie, zdarzyły się naprawdę. Kiedy wieloletniemu dyrektorowi Tatrzańskiego Parku Narodowego Pawłowi Skawińskiemu mówię, że nie chcę wzbudzać sensacji, bo w sprawie wpływu wiatru halnego na człowieka było niewiele publikacji, a mnóstwo aspektów jeszcze nie zostało zbadanych, otrzymuję taką odpowiedź:

– To żadna sensacja. To jest koloryt. W kolorycie tego regionu jest odczuwalny stan przed halnym jako stan szczególny. I tyle. Prawie wszyscy, którzy tu mieszkają, powiedzą panu to samo.

– Kiedy sąsiad Andrzej wychodził na spóźnione sianokosy, to już wiedzieliśmy, że będzie halny. A po halnym często lało nawet tydzień. I kopy siana mogły zgnić. Dlatego, kiedy tylko widzieliśmy, że Andrzej wychodzi w pole, my też ruszaliśmy. Nie wiem, czy on wyczuwał halny, czy przywoływał fatalną pogodę, ale skuteczność miał prawie stuprocentową – śmieje się Józef Bobak, pracownik TPN-u z obwodu Kuźnice.

Jako dziecko kilkakrotnie nakrył innego sąsiada na próbie samobójstwa (lub zwrócenia na siebie uwagi) przed wystąpieniem halnego. Ośmiolatek z opisywanej wcześniej historii to on.

Czarne myśli

– Wydaje mi się, że o wietrze halnym można, a nawet trzeba mówić nie tylko jak o wydarzeniu przyrodniczym. Halny to zjawisko, które objawia, wypowiada nasze oczekiwanie na coś możliwego, na jakąś zmianę. "Będzie się działo", powiada się, jak zaczyna wiać czy jak się wał chmur robi nad górami. Wiatr uzmysławia nam, że jest jakaś możliwość, która nadchodzi. Jak w każdym wydarzeniu, które ma swoją moc, a halny ma ją niewątpliwie, jest coś zaskakującego, coś, co wzbudza nasze zaciekawienie, naszą fascynację, a zarazem nasz głęboki niepokój czy strach – opowiada etnograf Kuba Szpilka w filmie TPN-u zrealizowanym przez Bartka Solika.

– Myślę, że stąd niesłychana kariera tego wydarzenia. Wiatr halny jest tak zakopiański, jak krzyż na Giewoncie. To jest jeden ze znaków, emblematów tego miejsca. Samo Zakopane to jest też przestrzeń w kulturze, która jest przestrzenią odmieniania, przekraczania, bycia inaczej. Wiatr halny potęguje tę możliwość zmiany. Stąd jego żywa obecność w naszej wyobraźni, w naszym myśleniu.

– Nie prowadziłam badań ani statystyk, ale z mojej obserwacji wynika, że halny, jako jeden z wiatrów fenowych, ma wpływ na psychikę. Zresztą w ogóle na cały organizm. Całe życie pracuję na Podhalu, nie wiem, jak sytuacja wygląda gdzie indziej, ale w Nowym Targu zaraz przed wystąpieniem halnego liczba przyjęć na oddział zauważalnie rośnie. Pacjenci są bardziej drażliwi, niespokojni. Jeśli ktoś ma mniejsze możliwości pomieszczenia w sobie trudnych życiowych sytuacji, to czynniki zewnętrzne działają na niego stosunkowo mocno – mówi Ewa Makieła, psychiatra, kierowniczka Centrum Zdrowia Psychicznego w Nowym Targu.

Oddziaływanie halnego lekarka zauważała nawet na swoich dzieciach. Kiedy jeszcze miały po kilka lat, zaraz przed halnym budziły się w nocy, były niespokojne, pełne napięcia. Z wiekiem odczuwały to oddziaływanie coraz słabiej.

Makieła zaznacza, że u samych pacjentów nie widzi zmian spowodowanych wiatrem fenowym. Jest więcej przyjęć, jednak objawy nie różnią się znacząco od tego, z czym spotyka się na co dzień.

– Pacjenci rzadko mówią o samym halnym. Raczej winą obarczają pogodę jako ogół czynników. Zaburzenia depresyjne i w chorobie afektywnej dwubiegunowej objawiają się szczególnie na wiosnę i jesienią, a więc wtedy, kiedy halny występuje najczęściej. Nie oznacza to jednak, że większość tych przypadków jest jakkolwiek powiązana z wiatrem. Sam fakt zmniejszenia ilości światła słonecznego w ciągu doby już ma znaczenie dla naszego zdrowia. Im go więcej, tym mniejsze ryzyko objawów zaburzenia psychicznego, choć oczywiście to tylko jeden z wielu elementów, które mają na nas wpływ – zaznacza psychiatra.

– Ludzie zauważają zmiany związane z halnym nie tylko w otoczeniu, ale też w sobie. Mam wrażenie, że nasilają się po czterdziestym roku życia, kiedy jesteśmy bardziej wrażliwi na zmiany pogodowe. Powoli coraz częściej zmagamy się z ułomnościami ciała, różnego rodzaju dolegliwościami, a wiatr fenowy je pogłębia. Ludzie spoza Podhala, mieszkający w niedalekiej odległości od Zakopanego, też to zauważają, choć znacznie rzadziej. Na naszym terenie prawie każdy panu powie, że przed halnym wkrada się niepokój – stwierdza Bronisław Stoch, psycholog kliniczny z Zębu. W mediach bardziej znany jako ojciec trzykrotnego mistrza olimpijskiego w skokach narciarskich Kamila Stocha.

Szybko jednak dodaje, że wpływ podświadomości też może odgrywać swoją rolę. Kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, że nadchodzi halny, możemy sugerować swojemu organizmowi pewne odczucia. Do tego dochodzi lęk przed tym, że wiatr fizycznie nam zaszkodzi – coś zniszczy, przewróci, rozbije, zerwie.

– Pamiętam halny, podczas którego drzewa łamały się jak zapałki. Wraz z rodziną mamy las na Gubałówce. Prawdziwą siłę halnego zauważyłem, dopiero kiedy wszedłem między drzewa po wichurze. To była prawdziwa demolka – wspomina Stoch.

Według psychologa na nasz odbiór halnego składają się więc czynniki biofizyczne, wśród których jest zmiana ciśnienia, ale też psychiczne, jak sam strach przed żywiołem. Jeśli ktoś ma skłonność do stanów depresyjnych, ale też zwykłej melancholii czy czarnowidztwa, wiatr staje się "katalizatorem naszej wrażliwości".

– Oczywiście nie mówię o regularnych chorobach psychicznych, choć one też są na to wrażliwe. Symptomy się wyostrzają, następuje pobudzenie lub olbrzymi "dół", a w nim nieraz ekstremalne zachowania, aż po akty samobójcze. Kiedy robiłem specjalizację z psychologii klinicznej, zauważyłem, że przeżywanie kryzysu w okresie przed halnym jest trudniejsze. Człowiek niekoniecznie jest chory na depresję, czasem rzuciła go dziewczyna, stracił majątek, zmarł ktoś bliski z rodziny. Gwałtowna zmiana pogodowa potrafi wzmóc powstawanie czarnych myśli w naszych głowach – tłumaczy psycholog.

Pacjenci w takim stanie rzadko trafiają do psychologa. Jak określa to specjalista: "Rozpraszają swoją energię w sposób autonomiczny". Chorzy z głęboką depresją rzadko opuszczają swoją psychiczną skorupę, a co dopiero dom. Dlatego tak istotne jest wsparcie bliskich i ciągła opieka nad chorymi.

– Tacy chorzy nie wychodzą na ulicę i nie stanowią kolorytu Podhala. To pacjenci, którym jak najszybciej trzeba pomóc wydostać się z marazmu. Na ulice wychodzą natomiast ludzie maniakalni, pobudzeni. Nie zawsze chorzy – częściej obsesyjnie nastawieni do świata lub jakiegoś aspektu codziennego życia. Wygrażają, roszczą pretensje. Ale też śpiewają czy dyskutują sami ze sobą. Kiedy pracownicy instytucji publicznych, sklepikarze, urzędnicy widzą takie zachowania, natychmiast przekazują między sobą to słynne sformułowanie: "Chyba halny idzie" – mówi doktor Stoch.

Precyzuje też, kiedy najczęściej występują wzmożone stany lękowe i niestandardowe zachowania:

– Najpierw jest wał nad górami, wiadomo. Wtedy już jest jasne, że za dzień, dwa będzie halny. Jednak zaraz przed jego wystąpieniem na Podhalu odczuwamy coś w rodzaju próżni, wyssania. W tym momencie wpadamy w stan, o którym mówiłem wcześniej - tłumaczy psycholog. – Potem nadchodzi etap trzeci, huragan. Wtedy wraca nam energia. Jesteśmy zmobilizowani, żeby przetrwać. Przychodzi inne ciśnienie. W Kotlinie Zakopiańskiej tworzy się wir, który potem odbija się od ściany Pasma Gubałowskiego i wraca pod Tatry.

Bronisław Stoch to niezwykle pogodny człowiek, dzięki sukcesom syna obyty z mediami. Choć o halnym mówi z najwyższą powagą, nie ukrywa również, że sam temat jest niezwykle modny, wręcz medialny.

– Nie da się go złapać w rygory naukowe. A przynajmniej jest bardzo trudno. Dynamika, siła i specyfika halnego za każdym razem wydają się nieco inne. Statystyki dotyczące samobójstw też są różne i wcale nie muszą zależeć od występowania wiatru. Nie ma powodu, żeby wszystko zwalać na halny. Bardziej możemy traktować go jako dodatkową przyczynę naszych smutków, lęków, taki czynnik współistniejący – reasumuje swoje rozważania Stoch i uzupełnia, że sam też gorzej czuje się przed halnym. Jednak nie boi się tego i nie demonizuje – traktuje jako zupełnie naturalną reakcję organizmu człowieka dojrzałego.

Kropla przelewająca czarę

"Wpływ warunków meteorologicznych na wypadki samobójstw przez powieszenie" – taki tytuł nosi publikacja, której autorami są Janina Trepińska i Katarzyna Piotrowicz z Zakładu Klimatologii Instytutu Geografii i Gospodarki Przestrzennej UJ, Rafał Bąkowski z Zakładu Prognoz Regionalnych IMGW oraz Filip Bolechała i Franciszek Trela z Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej, Collegium Medicum UJ.

"W opracowaniu podjęto próbę nowych badań nad określeniem wpływu poszczególnych elementów meteorologicznych, szczególnie ich dużych i szybkich zmian oraz łącznego oddziaływania zespołu elementów, określanych jako warunki meteorologiczne, na liczbę popełnianych samobójstw przez powieszenie" – czytamy w opisie badania.

Powieszenie wybrano, aby mieć jak największą pewność, że badacze mieli do czynienia z przypadkami samobójstw, a nie na przykład z nieszczęśliwymi wypadkami. Badaniami objęto stwierdzone przypadki samobójstw w rejonie Krakowa i sąsiednich gmin, na obszarze liczącym około 1,2 miliona mieszkańców. Dane meteorologiczne pochodzą z lat 1992–2002. Jednym z celów pracy było określenie wpływu halnego na liczbę samobójstw.

Wyniki badania w tym przypadku były jasne. W publikacji można przeczytać, że zjawiskiem wyraźnie wpływającym na zwiększenie prawdopodobieństwa wystąpienia samobójstwa jest pojawienie się wiatru fenowego (halnego) w Tatrach. W tym przypadku omawiane prawdopodobieństwo wynosi 31,6 procent.

"Podczas występowania wiatru halnego mamy do czynienia nie tylko z jednym wyodrębnionym czynnikiem meteorologicznym, ale zawsze działa w tym czasie cały kompleks pogodowy: wzrasta temperatura powietrza, spada wilgotność, występują nagłe zmiany ciśnienia atmosferycznego, prędkości wiatru i jonizacji powietrza (przewaga jonów dodatnich). W konsekwencji pogoda związana z występowaniem wiatru halnego wywiera niekorzystny wpływ na organizm. W zależności od typu psychicznego człowieka powoduje albo wzmożoną pobudliwość i agresję, albo bardzo silną depresję, która może skończyć się samobójstwem" – napisali autorzy publikacji.

W analizowanym okresie występowanie halnego stwierdzono w 247 dniach. Najczęściej w listopadzie, październiku i kwietniu. Najrzadziej w miesiącach wakacyjnych: sierpniu, lipcu i czerwcu.

Co ciekawe, analiza wykazała, że największe prawdopodobieństwo wystąpienia samobójstwa w dniu ze stwierdzonym halnym istnieje w lecie. Zauważono, że te wartości są wysokie także wiosną. Wtedy największe prawdopodobieństwo występuje w maju. Ustalono, że najmniejszy związek z samobójstwami pogoda fenowa ma – i tu kolejne zaskoczenie – w zimie i jesienią.

"Zwraca uwagę fakt, że największe prawdopodobieństwo warunkowe wystąpienia samobójstwa w dniach z wiatrem halnym występuje wtedy, gdy ich liczba była stosunkowo niewielka, czyli w sezonach, w których wiatr halny pojawia się rzadko" – czytamy w pracy.

A to już fragment podsumowania: "Należy jednak podkreślić, że prezentowane w opracowaniu wyniki są pewną próbą statystycznego opracowania zależności występowania samobójstw przez powieszenie w powiązaniu z różnymi elementami meteorologicznymi. Pogoda może mieć wpływ na decyzję popełnienia samobójstwa, ale z pewnością nie jest ona jedyną i decydującą przyczyną podjęcia takiego kroku".

– Jednak aby dokładnie zbadać zależności, potrzebowalibyśmy wielkiej grupy badawczej i pewności, czy mierzymy właściwy parametr. Bo czym powinniśmy się zająć przede wszystkim? Układem hormonalnym? Czymś innym? Człowiek jest niezwykle złożonym mechanizmem i nic u nas nie działa w prostej linii – najpierw dzieje się to, potem coś innego, a na końcu mamy skutek. Niestety, aby sprawdzić działanie organizmu, trzeba znać wszystkie aspekty działania jego elementów. To jest niezwykła kaskada. Inna sprawa, że takie badanie byłoby niesłychanie interesujące – mówi z uśmiechem doktor Filip Bolechała, specjalista medycyny sądowej, adiunkt Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej UJ Collegium Medicum.

Na spotkaniu zjawia się w koszulce z namalowaną kolorową czaszką. Natychmiast przechodzi z rozmówcą na ty i opowiada, czym zajmuje się na co dzień.

– Pracuję naukowo i dydaktycznie. Uczę studentów, ale też wykonuję sekcje zwłok, piszę opinie na podstawie akt danej sprawy.

Kiedy badał wpływ zjawisk meteorologicznych na człowieka, był już pracownikiem ZMS UJ.

– Zwrócili się do nas pracownicy naukowi Instytutu Klimatologii i zaproponowali badanie na bazie naszego materiału. Wyszło nam, że nigdy nie ma jednego czynnika powodującego myśli samobójcze ani będącego przyczyną samobójstwa. Halny funkcjonuje mitycznie w świadomości ludzkiej jako generator wszelkiego rodzaju zaburzeń psychicznych. I jest w tym trochę prawdy, ale oddziaływania wiatrów fenowych nie da się tak uprościć – tłumaczy Bolechała.

Geneza myśli samobójczej, a potem samego aktu, jest wieloaspektowa. Nie ma prostej korelacji: wieje halny, więc dochodzi do samobójstwa.

– Jest wiele czynników natury społecznej, psychicznej. Do tego różnego rodzaju choroby na czele z depresją. Odebranie sobie życia jest działaniem wbrew jakimkolwiek prawom natury, instynktowi samozachowawczemu. Czynniki meteorologiczne, w tym sam złożony wiatr halny, mogą stanowić dodatkowy bodziec, który popycha do samobójstwa. To taka kropla przelewająca czarę – wyjaśnia doktor.

Osoby z zaburzeniami depresyjnymi są podatne na wpływ momentów przejściowych w pogodzie. Czyli wiosnę i jesień.

– Do tego ktoś może dodać pełnię księżyca i tak dalej. Oczywiście nie jest to zbadane, ale podobnie sprawa się ma na przykład z medycyną chińską. Wiemy, że akupunktura jest skuteczna. Ale dlaczego? Nie mamy zielonego pojęcia. Nie potrafimy tego wyjaśnić naukowo. Chińczycy kilka tysięcy lat dochodzili do udoskonalania metody, która jest naukowo nie do uzasadnienia. Przynajmniej dziś – zaznacza Bolechała. – Aby poznać cały proces, chcemy wiedzieć, jakie zmiany powoduje w nas halny. I choć trochę już wiemy, większość stanowi zagadkę. Na pewno oddziałuje na nas ciśnienie i zmiana temperatury. Niekoniecznie negatywnie. Po prostu – te czynniki na pewno mają na nas wpływ. Ale na czym to polega? Nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć.

Specjalista z UJ sam nie jest meteopatą. Ale na czynniki pogodowe reaguje. Jak każdy.

– Kiedy w poniedziałek wstaję, widzę szarobure chmury i lejący się deszcz, to mam dość wszystkiego. A jest dopiero szósta rano! Kiedy przez okno rażą mnie promienie słońca, wiem, że dziś będzie dobry dzień – śmieje się Bolechała. – Nie ma w tym wielkiej nauki. Co nie zmienia faktu, że pogoda działa, choćby tak delikatnie, jak na mnie. Delikatnie, za to z premedytacją i zauważalnie. I to nawet na człowieka niepodatnego na jej wpływ. Nie możemy przeceniać wpływu warunków pogodowych na ludzką psychikę, ale, jak wynika z naszego badania, korelacja jest. Skąd się bierze? Na to pytanie odpowiedzi nie znamy.

Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01

Dawid Góra jest dziennikarzem Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (109)