Bez Konfederacji rządu nie będzie. Referendum może nam się jeszcze przydać [OPINIA]

Jeżeli potraktujemy ze śmiertelną powagą dzisiejsze sondaże i deklaracje polityków różnych partii, powinniśmy przygotować się na scenariusz, w którym po wyborach wejdziemy w czas niestabilności - pisze dla Wirtualnej Polski Piotr Trudnowski, były prezes Klubu Jagiellońskiego.

Na zdjęciu wicepremier Jarosław Kaczyński
Na zdjęciu wicepremier Jarosław Kaczyński
Źródło zdjęć: © East News | Pawel Wodzynski

18.07.2023 | aktual.: 04.10.2023 12:32

Po wyborach PO-PiS bez większości

Najważniejszą zmianą na scenie politycznej ostatnich tygodni jest sukcesywny wzrost poparcia dla Konfederacji. Obecne jej poparcie na średnim poziomie 15 proc. (dane za Politico na 17 lipca) nasuwa przede wszystkim jeden wniosek. Żadna ze strony politycznego sporu – ani PiS, ani opozycja "na lewo" od PiS – nie będą w stanie utworzyć rządu bez Konfederacji.

Konfederacja nie kwapi się do udziału w rządach ani z Kaczyńskim, ani z Tuskiem. W przypadku współpracy z PiS argumenty są taktyczne: to z jednej strony antyestablishmentowy, młody i siłą rzeczy anty-PiSowski elektorat, z drugiej zaś – wyczekiwanie na rozpad prawicy w dzisiejszym kształcie i trwałe zakotwiczenie się po tej stronie sceny. W przypadku ewentualnej współpracy z Platformą i Lewicą, a w mniejszym stopniu również z Trzecią Drogą, argumenty są fundamentalne – głębokość ideowych różnic. Zresztą trudno wyobrazić sobie chęć opozycji do tworzenia rządu z ugrupowaniem Bosaka i Mentzena.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Co z tego wynika? Że po kolejnych wyborach po prostu większościowy rząd może nie powstać.

Nawet jeśli powstanie jakieś tymczasowe, "techniczne" porozumienie – np. poparcie dla rządu anty-PiS w celu odsunięcia rządu Morawieckiego - to trudno wyobrazić sobie jego trwanie dłuższe niż kilka miesięcy. Działać będzie w realiach faktycznego rządu mniejszościowego, nieprzychylności prezydenta i Trybunału Konstytucyjnego zdolnego blokować większość jego decyzji.

Scenariusz bułgarsko-izraelski

W ciągu ostatnich dwóch lat, od kwietnia 2021 do kwietnia 2023 roku, wybory parlamentarne w Bułgarii odbywały się, uwaga, pięć razy. Przez trzy i pół roku, od kwietnia 2019 roku do listopada 2022 roku, pięć razy do urn wyborczych szli zaś obywatele Izraela. Różnice między blokami były niewielkie, powstające rządy niestabilne, brakowało potencjału do stworzenia trwałych, większościowych koalicji.

To realia, które mogą stać niestety również udziałem polskiej demokracji. Sympatie wyborców są dość wyraziście spolaryzowane. Dwa główne obozy mają zdolność mobilizowania swoich wyborców. Poparcie PiS i anty-PiS ma żelazne fundamenty zbudowane na niechęci do głównego oponenta. Kolejne wybory być może będą mogły wzmocnić lub osłabić Konfederację lub wylansować na jej miejsce nową "trzecią siłę" - ale raczej nie zmienią podstawy poparcia obu bloków.

Jeżeli po wyborach jesienią wystąpi konieczność ich powtórzenia po pół roku, nowe głosowanie wcale nie musi przynieść rozstrzygnięcia. Co więcej, prawie na pewno każdy rząd w najbliższych latach będzie się cieszył legitymizacją w postaci poparcia wyborczego mniej niż połowy głosujących. Tak zresztą jest już w Polsce od dawna. Rząd z 2007 z poparciem ponad 50 proc. głosów dla PO i PSL był raczej odstępstwem niż regułą polskiej demokracji.

To wszystko sprawia, że po jesiennych wyborach Polska może wpaść w dłuższy polityczny dryf, w którym trudno będzie podejmować ważne decyzje. Co gorsza to, kto je będzie podejmował, w znacznym stopniu zależeć może od przypadku, a nie - realnych preferencji wyborczych Polaków. Przy tak niewielkich różnicach między blokami kluczowe znaczenie dla tego, kto rząd stworzy, będą mieć meandry ordynacji wyborczej, negocjacyjne talenty polityków obu obozów i kręgosłupy potencjalnie zmieniających stronę polityków, a nie - werdykt wyborców. Cała Polska może zamienić się w jeden wielki sejmik śląski, w którym "większość" będzie przechodziła z rąk do rąk w efekcie decyzji ogólnokrajowych odpowiedników tamtejszych radnych Kałużów i Chełstowskich.

Referendum jako latarnia dla technicznych, mniejszościowych rządów

I tu dochodzimy do zapowiedzianego na jesień referendum ws. relokacji migrantów. Nie ma wątpliwości, że PiS celowo wybrał do wykorzystania najważniejszego z narzędzi demokracji bezpośredniej taki temat, w którym poglądy analogiczne do postaw polityków PiS daleko wykraczają poza bazę wyborczą tej partii. Z rozmaitych badań wiemy, że większość Polaków sprzeciwia się mechanizmowi przymusowej relokacji migrantów. Nie jest tajemnicą, że rządzący wietrzą w tym swój wyborczy interes.

W weekend Jarosław Kaczyński zapowiedział, że wciąż możliwe jest rozszerzenie planowanego na dzień wyborów referendum o kolejne pytania. Serwis i.pl donosi, że - wedle źródeł w PiS i rządzie - rozmowy toczyć mają się wokół między innymi pomysłów na zapytanie Polaków o kwestię reparacji od Niemiec oraz stosunek Polaków do niemiecko-francuskich zakusów na rzecz osłabienia prawa weta w Unii Europejskiej. Co łączy te kwestie? Możemy domniemywać - w przypadku reparacji wiemy to z badań – że również w tych tematach poglądy kojarzone z PiS wyznaje dużo większa grupa Polaków, niż zwolennicy partii Kaczyńskiego. W tym niemała grupa wyborców opozycji "na lewo" od PiS.

Politycy partii rządzącej mówią też: robimy to referendum, żeby bez względu na kto wygra wybory, było jasne, czego chcą w tych ważnych kwestiach Polacy. Odrywając się na chwilę od taktycznego interesu PiS, trudno odmówić takiemu stanowisku słuszności. W referendum decyzja zapada wtedy, gdy za jakąś opcję opowie się 50 proc. + jeden głosujący. To legitymizacja większa niż potrzeba do sformowania sejmowej większości, nie mówiąc o pełnieniu rządowych funkcji. Wynik takiego referendum może być swoistą latarnią na czasy rządowej niestabilności.

Być może referendum połączone z wyborami to dobry trening przed rzeczywistością "bułgarsko-izraelską", w której możemy znaleźć się jesienią. Rządy mogą być krótkotrwałe i niestabilne. Koalicje mogą się odwracać. W takich warunkach dobrze, by chociaż w niektórych kwestiach panował konsens i kontynuacja akceptowane przez wszystkich, którym przyjdzie rządzić w najbliższych latach.

Demokratyczne wyjście z klinczu

W kluczowych kwestiach przy kolejnych wyborach warto byłoby pytać Polaków o najważniejsze decyzje. Tak, by - pomimo partyjnego klinczu - polityka państwa polskiego odzwierciedlała oczekiwania większości głosujących Polaków.

Oczywiście, aby ta referendalna legitymizacja miała sens na dłuższą metę, lista referendalnych pytań zadawanych przy kolejnych elekcjach powinna być układana wspólnie przez różne strony politycznego sporu. To chyba wyobrazić sobie najtrudniej - bo ani dziś rządzący niespecjalnie podzielą się swoim przywilejem układania referendalnej karty, ani opozycja nie wykazała choćby minimum zainteresowania takim scenariuszem. Może kolejne wybory, prowadząc do klinczu, uruchomią nieco więcej wyobraźni po różnych stronach sporu.

Osobiście marzy mi się referendum, w którym Polacy nie tylko wypowiedzią się w sprawie migrantów i reparacji, ale też tego, co zrobić z wyrokiem TK z października 2020 roku, na jakie tempo i koszty transformacji klimatycznej się zgadzają i czy uważają, że należy waloryzować program 500 plus. W każdej z tych spraw partyjne podziały nie odzwierciedlają jeden do jednego postaw wyborców.

Bez zapytania o nie wprost suwerena takie decyzje w fundamentalnych sporach za Polaków w dużym stopniu będą podejmowały rządy o legitymizacji niewiele większej niż przyznanie władzy jednemu z obozów przez rzut monetą.

W to przygnębiające miejsce zaprowadziła nas galopująca, plemienna polaryzacja. Może warto wykorzystać to ponure położenie, by spróbować skorygować nasz system polityczny ku większej demokratycznej legitymizacji?

Piotr Trudnowski - koordynator LubBezpośrednio.pl - Instytutu Demokracji Bezpośredniej, były prezes Klubu Jagiellońskiego.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
piskonfederacjareferendum
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (560)