Beata Szydło do Brukseli? To nie zsyłka, tylko rekompensata
Beata Szydło w 2019 roku wyjedzie do Parlamentu Europejskiego? Przy rekonstrukcji miała sobie zagwarantować "jedynkę" w Małopolsce. To wbrew pozorom nie zesłanie - ono odbyło się 7 grudnia 2017 r. - ale rekompensata. Dzisiaj w rządzie Beata Szydło nie ma wpływu na politykę państwa, nie będzie miała go też w PE. Różnica jest taka, że tam ten brak wpływu będzie wynagradzany w euro, a nie w złotych.
Była premier Beata Szydło wkrótce może zniknąć z polskiej polityki i przenieść się do Brukseli i Strasburga. Polityczna emerytura (albo urlop) w Parlamencie Europejskim to marzenie większości polityków. Ci, którzy mają świadomość, że już nic nie ugrają albo że nie ma takiej szansy przez kilka najbliższych lat, wykorzystują ten czas na naukę języków i odłożenie na studia czy mieszkania dla dzieci. Bo choć kolejne traktaty zwiększają polityczne znaczenie tego organu, wciąż jest ono znikome.
Teraz na taką polityczną emeryturę może się wybrać Beata Szydło. Według "Gazety Wyborczej" partia ma już zarys list wyborczych do Parlamentu Europejskiego, choć wybory odbędą się dopiero w 2019 roku, zapewne w niedzielę 26 maja. Jednak tzw. "miejsca biorące" to towar deficytowy. Do tego stopnia, że politycy PiS mają się domagać od partii wprowadzenia limitu dwóch kadencji w Brukseli, aby i inni mieli okazję się dorobić.
Na dorobku
Bo zarobki w Brukseli to inna liga - dzięki miesięcznej pensji na poziomie 7,8 tys. euro (czyli ok. 25 tys. zł) w ciągu kadencji poseł zarabia ok. 1,5 mln zł. Ale to dopiero początek, bo sposobów na dorobienie jest mnóstwo, a polscy deputowani opanowali je do perfekcji. Opisał to w swojej książce "Parlament ANTYeuropejski" Marek Migalski, który przez kadencję sam był europosłem. Dorobić (i to po kilkadziesiąt do kilkuset tysięcy złotych) można też na zwrotach za dojazdy, na wynajmie mieszkań (niektórzy mają nawet sypiać w biurze w PE), zwrotach za hotele czy podróżach po kraju. Do tego finansowane przez PE kursy angielskiego, najczęściej na Malcie (dawna kolonia brytyjska).
Już od pojawienia się pierwszych pogłosek o dymisji premier Beaty Szydło mówiono, że wybiera się do Brukseli. Według niektórych informatorów obiecano jej posadę komisarza Komisji Europejskiej, ale nieznajomość angielskiego jest poważną przeszkodą. Jednak jak ujawniliśmy w WP, od objęcia premierostwa Szydło regularnie pobierała lekcje angielskiego. Może więc dwa lata nauki wystarczyło. Drugi wariant mówi o postawieniu Szydło na czele jeszcze jednej kampanii wyborczej - właśnie do PE.
Zsyłka już była
Wbrew pozorom wysłanie Beaty Szydło do Parlamentu Europejskiego to nie byłaby marginalizacja. Do niej doszło w chwili, gdy Jarosław Kaczyński podjął decyzję o zakończeniu "eksperymentu", jak sam nazwał w 2016 r. rząd Szydło. Była premier jest w rządzie, i to na stanowisku wicepremiera, ale tak naprawdę jej rola polityczna jest niewielka. Nie ma swojego ministerstwa, Komitet Społeczny którym ma kierować to sztuczny twór, pozbawiony realnego wpływu. Nikłe są też szanse na rekonkwistę - jej największy sojusznik Zbigniew Ziobro zawarł z Mateuszem Morawieckim pakt o nieagresji, a ekipa Szydło jest niewielka.
Otoczenie Szydło oczywiście nie potwierdza, że była premier wybiera się do Brukseli. To całkowicie pozbawiłoby ją znaczenia w polskiej polityce, a przecież do maja 2019 r. można spróbować coś ugrać. Tak jak niedawno, kiedy Beata Szydło zaskoczyła wszystkich deklaracją o możliwości wprowadzenia 500+ od pierwszego dziecka. Dlatego kierownictwu PiS, a przede wszystkim Mateuszowi Morawieckiemu, wyjazd Szydło do PE byłby bardzo na rękę.