Barbarzyństwo obrzezania kobiet - trwa walka o małe "Kwiatki Pustyni"
Kiedy przed laty Waris Dirie, pochodząca z Somalii modelka, wydała książkę "Kwiat Pustyni", nie było końca deklaracjom, że należy skończyć z barbarzyńskim procederem, jakim jest obrzezanie kobiet. A właściwie małych dziewczynek, bo właśnie wtedy się go najczęściej dokonuje, okaleczając je na całe życie. Mimo upływu czasu na świecie nadal rośnie ich liczba. Fundacja byłej już modelki płaci nawet żywnością niektórym najbiedniejszym rodzinom, by nie krzywdziły swoich córek. Ale w wielu miejscach globu presja, by dziewczynki były obrzezane, jest wciąż ogromna.
23.07.2015 | aktual.: 28.05.2018 15:04
Po jednym worku ryżu basmati, mąki i cukru (każdy 50 kg), 10 kilo produktów mącznych, 2,5 kilo mleka w proszku i 2 kilo herbaty, do tego 5 litrów oleju spożywczego, 48 puszek suszonego tuńczyka, dalej kartony: jeden sosu pomidorowego, jeden proszku do prania, jeden środków czyszczących, 24 ciastek. I jeszcze zapas nafty na 2 miesiące wraz z podpałką - i tak co dwa miesiące, przez piętnaście lat, to wszystko trzeba dostarczać mieszkającej w slumsie Balbala na przedmieściach Dżibuti rodzinie małej Safy.
Ponadto, na bieżąco: czesne za szkołę, opłaty za dojazdy do i ze szkoły, mundurki, podręczniki, zeszyty, korepetytorów. I może najważniejsze: sześć razy w roku wizyta u pediatry, która sprawdzi, czy rodzice Safy wywiązali się z umowy i nie obrzezali córki.
To sowita zapłata, w Rogu Afryki takie dostawy jedzenia są przecież na wagę złota. Ale i wyrzeczenie rodziców dziewczynki jest olbrzymie. - Szczerze mówiąc, nie jestem przekonana, że to była właściwa decyzja. Rytuał obrzezania należy przecież do naszej tradycji. Nigdy nie znajdziemy dla Safy męża, jeśli nie będzie obrzezana. Nigdy nie będzie należeć do naszej społeczności tak jak inne dziewczynki - mówi jej matka Fouzia.
Okrucieństwo nazwane "czystością"
FGM - ten akronim kobiecego obrzezania (ang. female genital mutilation, w Polsce znany też jako klitoridektomia) budzi na Zachodzie lęk i odrazę, ale już w społecznościach, gdzie jest praktykowany od tysiącleci, a więc przede wszystkim w 27 krajach afrykańskich oraz Jemenie i irackim Kurdystanie, jest tylko (i aż) jednym z najważniejszych fundamentów socjo-ekonomicznego bytu całej rodziny. Sama Safa w liście do Waris Dirie z 15 stycznia 2013 roku pisze: "Mnie też wiedzie się całkiem dobrze, ale czasem jest mi smutno, bo jestem tak bardzo samotna. Kiedy z moimi braćmi gram na ulicy w piłkę inne dzieci uciekają. Krzyczą: jesteś nieczysta, śmierdzisz! (…) Myślisz, Waris, że byłoby lepiej, gdybym była obrzezana? Ja czasem tak myślę".
Jeszcze dobitniej wyjaśnia to jej matka Fouzia: - Wszystkie dziewczynki tutaj są już obrzezane i to hańba, że nasza córka wciąż jeszcze jest nieczysta. Ludzie już nas wyśmiewają, a ja nigdy nie znajdę dla Safy męża, który będzie gotów zapłacić odpowiednie wiano.
W tych dwóch zdaniach zawiera się jedna z naczelnych - tyleż prostych, co brutalnych - zasad, rządzących wieloma społecznościami Trzeciego Świata: jedyny sposób, by odbić się od dna, to znaczy przez kilka miesięcy nie martwić się, co do garnka włożyć i skąd wziąć wodę pitną, to wydanie córki bogato za mąż. Sine qua non tej kalkulacji to dziewicza czystość dziewczyny - a cóż będzie jej lepszym gwarantem niż zasznurowana (dosłownie: najczęściej kolcami agawy albo akacji) pochwa?
Dlatego też w lokalnych językach określenie rytualnego obrzezania jest zazwyczaj synonimem czystości. I tak w malijskim języku bambara określające zabieg słowo bolokoli oznacza "mycie rąk", w używanym we wschodniej Nigerii języku igbo jest on nazywany isa (lub iwu) aru, co znaczy: oczyszczenie młodej kobiety zanim urodzi dziecko, z kolei w arabskie taharah i to dosłownie czystość.
W większości przypadków zabieg przeprowadza starsza, zaprawiona w krwawym rzemiośle kobieta, w niektórych może się go podjąć nawet fryzjer męski, jeśli tylko w lokalnej społeczności dorobił się również funkcji znachora. Ale już w Egipcie, Sudanie i Kenii, a także na Zachodzie, warunki są bardziej cywilizowane, a personel - kompetentny, to znaczy z dyplomami uczelni medycznych. Co wcale nie umniejsza barbarzyństwu tradycji.
Bez względu na miejsce (skrawek brudnej spalonej słońcem ziemi czy sala operacyjna w klinice) i użyte narzędzia (sterylny skalpel czy byle kawałek zardzewiałej żyletki, nożyczki, gwóźdź, odłamek szkła albo skały), małej ofierze grożą koszmarne powikłania, od krwotoków i infekcji bakteryjnych po bezpłodność i śmierć w połogu. W swojej najnowszej książce Waris Dirie cytuje Emmę Acinę, lekarkę z Dżibuti: - Nie potrafi sobie pani wyobrazić, jak straszne okaleczenia widzę tu codziennie. Małe dziewczynki z przewlekłym zapaleniem pochwy, pęcherza albo nerek. Dziewczynki z guzami nowotworowymi wielkości piłki tenisowej, które rosną na zbliznowaciałej tkance. Młode kobiety, które nie mogą oddać moczu, i inne, które przez obrzezanie nie mogą moczu utrzymać. Małe dzieci, które z bólu nie mogą zmrużyć oka.
Sama Dirie wyjaśnia, że na tym cierpienia dziewczynek - jeśli oczywiście przeżyją "zabieg" - się nie kończą. "Jak gdyby okaleczenie we wczesnym dzieciństwie nie było dostatecznym barbarzyństwem, później mąż, któremu rodzice sprzedadzą dziewczynę, ostrym nożem natnie zabliźnioną pochwę, żeby brutalnie się w nią wcisnąć i zrabować swojej żonie niewinność. Dlatego też dla obrzezanej kobiety każdy stosunek staje się doświadczeniem na miarę horroru, a każdy poród stanowi zagrożenie dla życia", pisze w książce "Safa. Nie okaleczajcie mnie".
Głuche apele
W przeciwieństwie do obrzezania noworodków płci męskiej w tradycji islamu i judaizmu, obrzezanie kobiet jest zupełnie z medycznego punktu widzenia nieuzasadnione. Za walkę z tą barbarzyńską praktyką tak zwana społeczność międzynarodowa zabrała się dobrą dekadę temu - choć z czeluści tabu zaczęła wypełzać powoli już w latach 70. ubiegłego wieku.
Jej zwieńczeniem miało być ogłoszenie na szczycie Unii Afrykańskiej w lipcu 2003 roku w stolicy Mozambiku Protokołu do Afrykańskiej Karty Praw Człowieka w sprawie praw kobiet w Afryce (tzw. Protokół z Maputo). Choć jego sygnatariuszami są państwa, w których obrzezanie jest elementem wielowiekowej tradycji, dokument jest właściwie świstkiem papieru z szumnym tytułem. To samo zresztą można powiedzieć o rezolucji ONZ z 2012 roku, w której oficjalnie i bezsprzecznie uznano kobiece obrzezanie za formę łamania praw człowieka.
Jak wyjaśnia Emma Acina, w Dżibuti na przykład mniej jest przypadków faraońskiego obrzezania, czyli najbardziej radykalnej formy "zabiegu", kiedy oprócz łechtaczki wycina się także wargi sromowe i zaszywa cierniami, zostawiając otwór wielkości łebka od zapałki (Fundusz Ludnościowy Narodów Zjednoczonych szacuje, że co piąta poddana FGM kobieta przeszła właśnie ten rodzaj klitoridektomii, głównie w Erytrei, Somalii, północnym Sudanie i właśnie Dżibuti). - Mimo to ogólna sytuacja jest tak samo smutna, jak przedtem. Rząd naprawdę się stara, ale postępy są znikome. Chociaż prowadzi się powszechne uświadamianie, ten rytuał jest praktycznie nie do wyplenienia. (…) Trudno jest wtrącić do więzienia 90 proc. społeczeństwa - mówi Acina.
Do tych społeczności nie docierają szumne zapewnienia, deklaracje i głosy oburzenia wyrażane na forach organizacji międzynarodowych czy salach konferencyjnych pięciogwiazdkowych hoteli. Dlatego liczne grupy broniące praw człowieka, które za cel obrały wyplenienie krwawej tradycji nawet w najodleglejszych zakątkach globu, wysyłają swoich aktywistów do pracy u podstaw - by w małych społecznościach niosły kaganek oświaty, zrozumienia, współczucia.
Ale nawet najbardziej donośne głosy, mówiące o cierpieniu okaleczonych w imię tradycji kobiet, zagłuszy burczenie w brzuchu.
Pomoc
Obecnie na świecie żyje około 150 milionów kobiet (w tym 133 miliony w Afryce, najwięcej w Egipcie - 27,2 mln, Etiopii 23,8 - mln i Nigerii - 20 mln), które zostały poddane rytualnemu obrzezaniu. Jak szacuje UNICEF, w 2050 roku będzie ich już 196 milionów. Fundacja Kwiat Pustyni nie tylko stara się nie dopuścić do wzrostu ich liczby, ale wręcz ją zmniejszyć. Dlatego w 2013 roku otworzyła pierwsze na świecie Centrum Kwiatu Pustyni przy szpitalu Waldfriede w Berlinie.
Już w pierwszym tygodniu jego funkcjonowania przyjęte zostały dwie pacjentki. Dyrektor centrum Bernd Quoss szacuje, że w Niemczech żyje około 50 tysięcy kobiet dotkniętych FGM, w samym Berlinie jest ich około 20 tysięcy. Operacja jest bezpłatna - ubezpieczenie medyczne pokrywa jej koszty w całości.
Operacyjną metodę rekonstrukcji obrzezanych narządów przez kilkanaście lat opracowywał dr Pierre Foldès, francuski chirurg węgierskiego pochodzenia, razem z urologiem Jean-Antoine Robinem. Obecnie Foldès w klinice we Francji operuje rocznie około 200 kobiet.
Roboty jest sporo. Na stole operacyjnym lekarze tak naprawdę stawiają kropkę nad "i". - Rozmawiałam ostatnio z kobietą, która stwierdziła, że bardzo chciałaby poddać się zabiegowi rekonstrukcji w nowym centrum. Ale raczej się na to nie zdecyduje. "Jak miałabym to wytłumaczyć mężowi", zapytała mnie - mówiła "Der Spiegelowi" Hadja Kitagbe Kaba, założycielka Mama Afrika, berlińskiej organizacji walczącej z FGM. I dodała: - Każde działanie na rzecz rozwiązania problemu jest potrzebne. Ale ponad wszystko, trzeba uderzyć u źródła.
Dlatego Fundacja Kwiat Pustyni od słów przeszła do czynów: z rodzinami zagrożonych obrzezaniem dziewczynek zawiera umowy podobne do tej, którą podpisała z rodzicami 3-letniej wówczas Safy, gdy ta dostawała angaż do filmu "Kwiat Pustyni". Do dziś udało się dzięki temu ocalić w Dżibuti i Sierra Leone już 1050 z nich.
To kropla w morzu, bo co roku zagrożone obrzezaniem są około trzy miliony dziewczynek, czasem bardzo małych, jeszcze niemowląt; niekiedy - już na progu dojrzewania, młodych nastolatek; najczęściej - bezbronnych 4-, 5-letnich dzieci.
Ale z drugiej strony - kropla drąży skałę.
Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski
Tytuł, lead i śródtytuł pochodzą od redakcji.
Więcej o programach realizowanych przez Fundację Kwiat Pustyni. Tam także mogą Państwo objąć patronatem anonimową dziewczynkę zagrożoną obrzezaniem