Awantura o przeszczepy. Między życiem a śmiercią
Znów padły oskarżenia, że w szpitalach w istocie zabija się chorych, aby pobrać narządy do przeszczepów, że śmierć mózgowa to szkodliwy wymysł. Czy naukowa prawda zdoła się obronić, gdy do głosu dochodzą emocje? - zastanawia się "Polityka".
Czytaj także: Ewa Błaszczyk: nie oddam swoich organów
Lawina ruszyła i trudno ją będzie zatrzymać. – Przez ostatni tydzień wpłynęło sto sprzeciwów, cztery razy więcej niż zwykle w ciągu miesiąca – mówi prof. Roman Danielewicz, szef Poltransplantu, gdzie od 1996 r. prowadzi się taki rejestr. Jeśli narządy zmarłej osoby mogą być pobrane do przeszczepienia, trzeba wcześniej sprawdzić, czy za życia nie umieściła w nim swojego nazwiska. Przez 17 lat uczyniło to 26,6 tys. osób.
W chórze oponentów przeszczepów pojawili się ludzie z tytułami naukowymi i niemałym kapitałem popularności, obdarzeni kredytem społecznego zaufania.
Aktorka Ewa Błaszczyk ma własne doświadczenia z córką, od lat znajdującą się w śpiączce, mobilizuje innych rodziców do walki, może uchodzić za ekspertkę. Jednakże publiczne posądzanie lekarzy o „pobieranie narządów od żywych ludzi” pokazuje, że nie ma pełnej orientacji, czym się zajmuje, ponieważ – jak przyznają pracownicy z Kliniki Budzik – u żadnego z leczonych tu 15 dzieci nigdy nie stwierdzono śmierci mózgu.
– Nasi pacjenci przed przyjęciem nie mogą mieć zaburzeń oddechowych ani krążenia, są w stanie stabilnym – podkreśla dr Barbara Szal-Karkowska, która koordynuje medyczną działalność tej placówki. Na skutek urazów głowy, ciężkich zatruć lub zakrztuszeń doszło u nich do uszkodzeń tkanki mózgowej i śpiączki, ale to nie oznacza, że kiedykolwiek miały status kandydata do pobrania narządów. Uciekły śmierci, a nie – jak zdaje się sugerować aktorka – chirurgom spod noża.
Ewa Błaszczyk: nie ma pewności, kiedy następuje śmierć
W zeszłym tygodniu "Wprost" opublikował wywiad z aktorką Ewą Błaszyk, która zadeklarowała, że nie odda swoich organów do przeszczepu. Zdaniem aktorki nie ma pewności, kiedy następuje tzw. śmierć mózgowa. - Nie ma pewności i nie ma zaufania do tego kogoś, kto taką decyzję podejmuje. (…) Najtrudniejsze do zdiagnozowania są te stany zawieszenia, przebywania na krawędzi życia i śmierci. Na początku, kiedy podtrzymuje się funkcje życiowe, to doświadczeni neurolodzy zawsze mówią: trzeba czekać. Robić swoje i czekać. Czekać, żeby ta decyzja nie była pochopna - mówiła. Jako przykład wskazywała, jak wyglądało ratowanie jej córki. - Jak trafiłam na dr Barbarę Szal Karkowską, która Olę ratowała, a Ola miała płaskie EEG, to dr powiedziała: nie takie płaskie żeśmy tutaj oglądali. Trzeba czekać. I zaczęło się falować - wspominała.
Źródło: Polityka, Wprost