Atak na Kijów i Charków. Władimir Putin się nie zatrzymuje, chce ruin i terroru
Gdy tylko zapada zmrok, w największych ukraińskich miastach zaczynają się kolejne ataki bombowe. Cele nie są istotne, a rakiety trafiają w budynki mieszkalne i w historyczne miejsca pamięci. Dzień w dzień giną ludzie. Eksperci ostrzegają, że Kijów może zamienić się w drugie Aleppo lub stolicę Czeczeni – Grozny. Bo Władimir Putin się nie zatrzymuje.
81 lat temu w Kijowie nazistowskie Niemcy zgładziły 30 tys. Żydów. Babi Jar to najbardziej znane miejsce holokaustu na Ukrainie. Najmłodsze zamordowane dziecko miało dwa dni. Przez całą wojnę w tym miejscu rozstrzelano - według szacunków - do 100 tys. osób. Na liście są komuniści, jeńcy wojenni, Romowie i oczywiście Ukraińcy.
Pretekstem do masakry, po zajęciu miasta przez nazistów, było wysadzenie kilku budynków w centrum miasta, gdzie akurat mieszkali okupanci. Odpłacili się mordem. Żydów zmusili do przyjścia na skrzyżowanie dróg, na peryferiach miasta. Rozrzucili ulotki, kazali przynieść pieniądze i ubrania. I zaczęli strzelać.
81 lat później na Babi Jar spada pocisk, wystrzelony przez rosyjskie wojska. Trafił w budynek telewizji, tuż obok wieży nadającej sygnał. I zabił pięć osób. Pretekst? Propaganda telewizyjna, którą mają uprawiać ukraińskie media. A tymczasem Ukraina i Kijów o od 6 dni bronią się przed inwazją wojsk Władimira Putina. Gdy tylko zapadł zmrok, zaczęło się też bombardowanie Charkowa, drugiego największego miasta kraju. Miasta, które leży tuż przy granicy z Rosją.
A małe przygraniczne miejscowości już przestają istnieć. W miejscowości Borodianka jeden z mieszkańców bloku nagrywał czołg jadący na wprost jego budynku. Nagrał też bezpośredni wystrzał.
Illia Ponomarenko, reporter "The Kyiv Independent", w mediach społecznościowych opisuje swoją historię i długie przekonywanie mamy, by opuściła miejscowość Volnovakha. W końcu się zgodziła. Dziś miasteczka już nie ma, zrównane z ziemią.
"Ego Putina rozdrażnione do granic możliwości"
- Na oczach świata zaczyna się mord, którego skali nie da się opisać. Na oczach świata zaczyna się zbrodnia, której nie zapomnimy nigdy. Rosjanie są zdesperowani, by zdobyć Kijów. Za wszelką cenę, wszystkimi dostępnymi środkami. Wiedzą, że są to w stanie zrobić tylko, gdy zrównają miasto z ziemią, gdy zabiją jego ostatnich obrońców - mówi Wirtualnej Polsce gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.
- Terror na Ukrainie zaczął się pierwszego dnia wojny i z każdą godziną będzie się, niestety, powiększał. Im gorzej radzą sobie żołnierze, tym bardziej dowódcy wojsk rosyjskich skłaniają się ku opcji brutalnego zdobycia miasta. Jako żołnierz nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy otrzymuję i wykonuję rozkaz bezsensownego zabijania mieszkańców miasta. Ludzi bezbronnych, bez broni. Ostrzał z odległości pewnie pozwala rosyjskiej armii czyścić swoje sumienie. Nie widzą ofiar, a tych z każdym dniem, z każdym pociskiem jest coraz więcej. Nie mam wątpliwości, że do ostatnich minut wolnego i ukraińskiego Kijowa będzie w nim prezydent Wołodymyr Zełenski i ludzie, którzy mu wierzą - dodaje.
I podobnie sytuację widzi Andrzej Kruczyński, były oficer Grom i ekspert Instytutu Bezpieczeństwa Społecznego. - Ego Władimira Putina zostało rozdrażnione do granic możliwości. Gdyby dowiedział się o realiach, o tym, co się stało z armią rosyjską i jakie dotkliwe straty poniosła, to głowy dowódców i generałów już by poleciały. Podejrzewam, że to ukrywają i będą robili wszystko, by te straty nadrobić. Tymczasem tego nie da się nadrobić. Dlatego trzeba się spodziewać bardzo tragicznych wydarzeń - mówi.
Prawo wojny
Dlaczego Władimir Putin się śpieszy? Bo boi się powtórki z takich miejsc jak Aleppo w Syrii (w wojnie domowej na terenie kraju Rosja wspierała siły rządowe) czy starć w stolicy Czeczenii - mieście Grozny. Jednocześnie sprawia, że Kijów z każdym dniem wygląda coraz bardziej jak te dwa wspomniane miejsca.
Oba po konfliktach były ruinami. I oba miejsca dla konfliktów były kluczowe. Największe miasto Syrii obróciło się w pył, a blisko 300 tys. osób zostało pozbawionych środków do życia. Padały bloki mieszkalne, szkoły, szpitale.
Gdyby nie Rosja, to rządzący w Syrii Baszar al-Asad miasta by nie zdobył. Stany Zjednoczone Ameryki podczas starć oskarżały rosyjskie siły wspierające Asada o celowe zbombardowanie konwoju humanitarnego. Rosjanie do niszczenia Syrii wykorzystali siły lotnicze. Jednocześnie reżim Asada do zdobywania miast wykorzystał jeszcze jedną broń: głód. Otaczał miejscowości, oblegał i odcinał je od świata. W Aleppo brakowało wszystkiego: wody, prądu, żywności, leków. I to również w miejscach, w których reżim nie prowadził już walk.
Podobnie było w Czeczenii, w połowie lat 90. W tym wypadku jednak to Rosjanie prowadzili działania sami - podczas tzw. pierwszej wojny czeczeńskiej. Do miasta skierowane zostało 230 czołgów, kilkaset pojazdów opancerzonych i moździerzy. A do tego doszło wsparcie z powietrza i kilkanaście tysięcy żołnierzy. Władimir Putin atak na Grozny oglądał jako zastępca mera Petersburga. I był byłym pracownikiem KGB.
Tymczasem nie ma wątpliwości, że bombardowanie miast jest niezgodne z prawem międzynarodowym. I to również tym, które tworzyli Rosjanie.
- Bombardowania wszystkich obiektów cywilnych, czyli miast, osiedli, szpitali, teatrów, wsi jest oczywiście niedopuszczalne w świetle prawa międzynarodowego, w świetle tzw. prawa wojny. Do nielegalności tego działania nie ma znaczenia rodzaj użytej broni, tylko jej śmiercionośny charakter, wyrządzone szkody oraz cel - tłumaczy prof. Artur Nowak-Far, były wiceminister spraw zagranicznych i ekspert prawa międzynarodowego.
- I tak np. deklaracja brukselska z 1874 roku i późniejsze konwencje haskie z XIX wieku zakładają między innymi zakaz łupienia miasta zdobytego szturmem, zakaz grabieży rzeczy jeńców, ale przede wszystkim gwarantują ochronę obiektów cywilnych. Podstawową zasadą międzynarodowego prawa konfliktów zbrojnych jest ochrona najsłabszych, a klauzule dotyczące humanitarnego zachowania nazywane są od ich pomysłodawcy, czyli rosyjskiego przedstawiciela w Stałym Trybunale Arbitrażowym w Hadze - Fiodora Martensa. Owa zasada odnosi się do… sumienia - przypomina.
Jak tłumaczy, liczne deklaracje, konwencje i przepisy międzynarodowe nakazują rozróżnianie obiektów cywilnych od obiektów wojskowych.
- Ludność cywilna nie może być celem ataków, podobnie jak obiekty nie służące prowadzeniu wojny. Strony wojny powinny ograniczać się tylko do takiego arsenału, bez którego nie da się militarnie obezwładnić przeciwnika. Jeżeli broń jest przez kogoś wykorzystywana w sposób nieproporcjonalny do celów ściśle militarnych i celowo wyrządza krzywdę cywilom, to ten ktoś popełnia zbrodnię wojenną - nie ma wątpliwości prof. Nowak-Far.
- Nie można zatem zbombardować całego miasta i uznać, że było to niezbędne, bo inaczej się nie dało. Starcie żołnierzy, ostrzał pozycji wojskowych, niszczenie baz wojskowych są zatem - w prawie wojny - dopuszczalne. Czynienie z osiedli mieszkalnych celów ataków rakietowych już nie. Takie działanie to sianie terroru - dodaje profesor.
I jest nim np. wykorzystywanie tak zwanych min motylkowych. Można je zrzucać z powietrza, gdyż są aktywne dopiero po pewnym czasie. Mówiąc w skrócie: uaktywniają się w ciągu kilkudziesięciu minut. A później? Leżą i czekają. Wybuch następuje dopiero po nadepnięciu. Zwykle nie zabijają, bo urywają kończyny. Śmiertelne są dla dzieci.
Mina PFM-1 jest produkowana w Rosji od czasów radzieckich. W latach 90. Na całym świecie trwały próby zakazania jej. Międzynarodowa kampania na rzecz zakazu min przeciwpiechotnych nie przyniosła jednak oczekiwanych rezultatów. Dokumentów w 1997 roku nie podpisała ani Rosja, ani Chiny, ani USA. A dziś miny lądują na ulicach ukraińskich miast.
- Nie jest żadnym uzasadnieniem twierdzenie, że cel był inny, a pocisk spadł w nieplanowane miejsce. Przy dzisiejszej technologii wojskowej, a tym bardziej przy deklaracji Rosjan, którzy mówią, że mają "zaawansowany technicznie sprzęt wojskowy", taka wymówka po prostu nie ma racji bytu - mówi.
I jak wskazuje, na liście dokumentów potwierdzających te zasady są i karta Organizacji narodów Zjednoczonych, która mówi o obowiązku pokojowego rozstrzyganiu sporów, i liczne konwencje haskie oraz konwencje genewskie o zabronionej broni i zabronionych sposobach prowadzenia działań wojennych. - Nie mam wątpliwości, że materiał dla Międzynarodowego Trybunału Karnego powiększa się z każdą minutą, z każdym dniem wojny. Dowody to jedno, a możliwości skazania za to sprawców zbrodni to już druga kwestia. Bądźmy jednak i tu dobrej myśli - mówi.