"Anioł śmierci" skazany na dożywocie. To on organizował "loty śmierci"
Infiltrował opozycję, torturował i zabijał setki dysydentów, dziennikarzy, zakonnice i księży. Organizował niesławne "loty śmierci". Wszystko, po to by "bronić ojczyzny" przed lewicowym zagrożeniem. Alfredo Astiz, nazywany "blondwłosym aniołem śmierci", po czterech dekadach bezkarności został skazany na dożywocie.
01.12.2017 | aktual.: 01.12.2017 21:08
17 grudnia 1987 roku grupa kobiet z organizacji ubiegającej się o synów porwanych przez reżim generała Jorge Videli, wychodziła z kościoła po sobotniej mszy. Podszedł do nich przystojny mężczyzna, podający się za krewnego jednego z zaginionych i niektóre z kobiet pocałował w policzek. Te, które zostały w ten sposób oznaczone - były wśród nich francuskie zakonnice Alice Domon i Leonie Duquet - po kilku minutach znalazły się w środku policyjnych pojazdów. Po 10 dniach aresztu i tortur, nafaszerowane środkami farmakologicznymi, jeszcze żywe zostały wyrzucone z samolotu do Atlantyku. Był to jeden z tzw. "lotów śmierci", które stały się symbolem dyktatury Videli.
Mężczyzną, który w judaszowym stylu wydał kobiety był kapitan Alfredo Astiz, oficer marynarki, który zawiadował ESMĄ, uczelnią inżynierii przerobioną przez reżim Videli na obóz śmierci dla politycznych przeciwników. W czwartek, prawie 40 lat po tej zbrodni, argentyński sąd, wśród chaosu, krzyków i śpiewów skazał Astiza i jego 28 innych wspólników na dożywocie.
Astiz nie wyglądał na okrutnego mordercę. Miał blond włosy, młodzieńczą twarz i wdzięk, który pozwalał mu na zdobycie zaufania w środowiskach przeciwników brutalnej dyktatury Jorge Videli w latach 1976-83. Sam siebie nazywał czołowym ekspertem w zabijaniu dziennikarzy i polityków. W procesie, który zakończył się w czwartek, załogę ESMY sądzono za śmierć 789 osób, które zostały "zaginione" przez reżim. Ale to tylko część jego ofiar. Spośród ponad 5 tysięcy ludzi, które przewinęły się przez obóz, przeżyło jedynie ok. 500. Łącznie, liczbę zabitych przeciwników Videli - lewicowych i marksistowskich bojówkarzy, ale też aktywistów i dysydentów zabitych pod pretekstem związków z bojówkami - szacuje się nawet na 30 tysięcy.
Być może świat nigdy nie usłyszałby o "blondwłosym aniele śmierci", gdyby nie to, że ofiarami Astiza padły francuskie zakonnice i włoskie aktywistki, a także 17-letnia Szwedka Dagmar Hagelin, którą prawdopodobnie zabił przez pomyłkę. Morderstwa te wywołały międzynarodowy skandal i ściągnęły na niego zainteresowanie prokuratur z całej Europy, które kilkakrotnie starały się o jego ekstradycję. Mimo to, dzięki polityce grubej kreski, aż do 2005 roku mógł cieszyć się w Argentynie wszelkimi swobodami. Nie unikał też prasy: w wywiadach ciągle powtarzał, że nie ma ani cienia żalu za swoje czyny, bo wszystko to robił w "obronie ojczyzny".
Wszystko zmieniło się w 2005 roku, kiedy argentyński Sąd Najwyższy unieważnił amnestię dla funkcjonariuszy reżimu. 6 lat później, Astiz wraz z 17 wspólnikami został skazany po raz pierwszy, za śmierć 87 osób. W 2012 roku zaczął się kolejny proces, największy proces w historii Argentyny, który zakończył się dopiero w czwartek.
"Presja na sali była ogromna. Z górnego poziomu sali członkowie rodziny wojskowych śpiewali hymn na cały głos, a z dołu odpowiadały im krzyki krewnych ofiar" - relacjonował dziennik "La Nación". Spośród 54 oskarżonych 29 otrzymało dożywocie, 19 innych wyroki od 8 do 20 lat. 67-letni Astiz oraz inny komendant obozu śmierci, Jorge "Tygrys" Acosta, zostali skazani za zbodnie przeciwko ludzkości. Przez cały proces ani razu nie wyrazili skruchy.
- To niezwykle ważny wyrok. Podczas procesu można było zobaczyć z jaką systematycznością porywano i zabijano ludzi. To pierwszy raz, kiedy osądzono organizatorów "lotów śmierci" - powiedziała Radio France Internationale Paula Donadio, która w ośrodku prowadzonym przez Astiza straciła czterech członków rodziny. - Narszcie jest sprawiedliwość - dodała.