Andrzej Przyłębski zabiera głos ws. współpracy z SB. "To kompletny absurd, nie czułem się i nigdy nie byłem uśpionym agentem"

Prezes Trybunału Konstytucyjnego jest prowadzona przez specsłużby, a jej mąż Andrzej Przyłębski był tajnym współpracownikiem SB - podała "Gazeta Wyborcza". Julia Przyłębska od razu zdementowała te informacje. Teraz głos zabrał ambasador Polski w Niemczech. "Nic takiego nie miało miejsca. Odmówiłem współpracy" - wyjaśnia. Wytłumaczył się również z feralnego incydentu z 1979 roku.

Andrzej Przyłębski zabiera głos ws. współpracy z SB. "To kompletny absurd, nie czułem się i nigdy nie byłem uśpionym agentem"
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Christophe Gateau

23.10.2017 | aktual.: 23.10.2017 17:30

Gazeta Wyborcza" podała w piątek, że prezes TK Julia Przyłębska oraz wiceprezes TK Mariusz Muszyński są "prowadzeni przez służby i zostali ulokowani w TK, by podporządkować go interesom władzy". Według gazety, Trybunałem Konstytucyjnym "kierują były oficer służb i jego współpracownica". Jak dodała "GW", mąż Przyłębskiej, ambasador RP w Berlinie Andrzej Przyłębski był tajnym współpracownikiem Służb Bezpieczeństwa, miał też współpracować z Urzędem Ochrony Państwa.

Informacje szybko zdementował Trybunał Konstytucyjny, a potem sama prezes. Teraz tłumaczy się ambasador Polski w Niemczech. "To jakiś kompletny absurd. Mój incydent z podpisaniem oświadczenia o współpracy z SB z roku 1979 roku skończył się na samym podpisaniu i nie miał żadnego ciągu dalszego. Nikt nigdy nie próbował mnie ponownie werbować, czy 'obudzić'. Nic takiego nie miało miejsca - powiedział w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl. Andrzej Przyłębski zaznaczył, że odmówiłwspółpracy i nie byłem uśpionym agentem.

"Nie byłem tajnym współpracownikiem, ale zaznaczyłem kwestię incydentu z 1979 roku"

Ambasador wspomniał swój pierwszy wyjazd na placówkę w 1996 roku. "Znalazłem ogłoszenie w 'Gazecie Wyborczej' o konkursie na stanowisko dyrektora Instytutu Polskiego w Berlinie. Zrobiłem dobre wrażenie, ale nie wygrałem tego konkursu. 3 miesiące później zadzwoniono do mnie z MSZ i poinformowano, że jest stanowisko w wydziale nauki, które mogłem objąć jako naukowiec" - wyjaśnia.

Zaznaczył, że nie zna szyfranta Dariusza S. oraz zdementował informacje, że ówczesny ambasador Andrzej Byrt rekomendował go do pracy.

"Składałem tylko jedno oświadczenie lustracyjne. Było ono przedmiotem oceny przez IPN. Znając ustawę i orzecznictwo napisałem, że nie byłem tajnym współpracownikiem, ale zaznaczyłem kwestię tego incydentu z 1979 roku. Nie jestem kłamcą lustracyjnym, co jednoznacznie potwierdził IPN" - dodał.

Według niego, artykuł jest wyssany z palca. "To hucpa, której się nie spodziewałem. Jak można było wymyślić, na podstawie kilku punktów mojego życiorysu, wizję uśpionego agenta" - powiedział.

Zamieszanie wokół współpracownika pseudonim "Wolfgang"

Doniesienia o przeszłości ambasadora pojawiały się już wcześniej. IPN udostępnił teczkę personalną tajnego współpracownika pseudonim "Wolfgang", dotyczącą Andrzeja Przyłębskiego. Z dokumentów z lat 1979-80 wynika, że "został pozyskany do współpracy 11 czerwca 1979 r.". Jak podano, w celu "zapewnienia dopływu informacji operacyjnych dotyczących przejawów działalności antysocjalistycznej w środowisku studenckim w Poznaniu".

IPN zdecydował, że nie skieruje do sądu sprawy oświadczenia lustracyjnego ambasadora Polski w Berlinie. Tym samym oczyścił go z zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Instytut uznał, że Przyłębski nie współpracował ze służbami PRL-u.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
niemcypolskaambasador
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (283)