Sukces Kijowa na morzu. "Sytuacja diametralnie się zmieniła"
Analityk wojskowości Mariusz Cielma ocenia, że ukraińska armia zdołała zepchnąć rosyjską Flotę Czarnomorską do "narożnika" na Morzu Czarnym. Według eksperta kluczową rolę odegrały "drony morskie" oraz brytyjskie i francuskie rakiety manewrujące.
30.03.2024 | aktual.: 31.03.2024 08:24
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Cielma, który jest redaktorem naczelnym "Nowej Techniki Wojskowej", podkreśla, że chociaż nie można mówić o pełnej kontroli Ukrainy nad Morzem Czarnym, to jednak jest to bezdyskusyjny sukces Kijowa. - Nie da się powiedzieć, że Ukraińcy mają kontrolę na Morzu Czarnym, ale udało im się skutecznie wytrącić tę kontrolę z rąk Rosjan - zauważa ekspert.
Cielma zwraca uwagę na zmianę sytuacji od początku rosyjskiej inwazji, kiedy to rosyjskie okręty swobodnie operowały w pobliżu ukraińskiego wybrzeża, a istniało poważne zagrożenie desantem w rejonie Odessy. - Sytuacja diametralnie się zmieniła - mówi Cielma, podkreślając, że teraz rosyjska flota jest zepchnięta do defensywy.
Trzy fazy działań okrętów Rosji
Analityk podzielił działania rosyjskich okrętów od początku konfliktu na trzy fazy. Pierwsza faza to początek wojny, kiedy to rosyjska flota miała przewagę i swobodnie prowadziła operacje w pobliżu wybrzeży ukraińskich. Punktem zwrotnym stało się zatopienie krążownika Moskwa przez Ukraińców w kwietniu 2022 roku za pomocą rakiet Neptun, a następnie walki o Wyspę Węży i jej odzyskanie przez Ukrainę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Druga faza, trwająca mniej więcej przez ubiegły rok, to okres ograniczonej aktywności Rosjan. - Starali się nie opuszczać rejonu Półwyspu Krymskiego, ale cały czas utrzymywali jakieś okręty na Morzu Czarnym i Morzu Azowskim - mówi Cielma.
Trzecia faza rozpoczęła się, gdy Ukraińcy zaczęli wykorzystywać "drony kamikadze" do polowań na rosyjskie jednostki. Później do arsenału ukraińskiego lotnictwa dołączyły zachodnie pociski manewrujące, montowane na samoloty bombowe Su-24. - Od tego czasu flota rosyjska jest w bardzo mocnej defensywie - dodaje analityk.
Kluczowe narzędzia
Cielma opisuje "drony kamikadze" jako kilkumetrowe łodzie, sterowane za pomocą łącza satelitarnego Starlink, wyposażone w głowicę z kamerą dzienną i nocną. Drony te przenoszą kilkaset kilogramów materiału wybuchowego i są wykorzystywane głównie do atakowania okrętów na morzu lub w pobliżu portów.
Drugim narzędziem, które odegrało kluczową rolę w zmianie sytuacji na Morzu Czarnym, są pociski manewrujące Storm Shadow w wersji brytyjskiej (SCALP-EG - we francuskiej). Są one używane do ataków na okręty w portach oraz na infrastrukturę, w tym na węzły łączności, dowództwa, itd. W ubiegłym roku zaatakowany został sztab Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu.
- Ukraińcy zabrali Rosjanom możliwość kontrolowania morza, przy czym nie można mówić o tym, że zrobiono to siłami ukraińskiej marynarki, bo ta działa jednak głównie "na uchodźstwie" - mówi Cielma, porównując sytuację ukraińskiej floty do polskiej floty w czasie II wojny światowej.
Dzięki temu, jak dodaje Cielma, funkcjonuje szlak zbożowy. - To bezdyskusyjnie sukces Ukrainy, która - po wyjściu Rosji z tzw. umowy zbożowej pod auspicjami ONZ i Turcji - w zasadzie "wyrąbała sobie ten korytarz" dzięki wypchnięciu Rosjan z tej części Morza Czarnego - mówi ekspert.
Cielma zauważa, że Rosja nie jest w stanie zablokować tego szlaku okrętami. - Oczywiście jest on w zasięgu rakiet, ale w takim przypadku ze strony Rosji możliwe byłoby tylko działanie bardzo zero-jedynkowe, radykalne, czyli atak bezpośrednio na okręty cywilne. Mając tam okręty, Rosjanie mogliby oddziaływać inaczej, np. przed dziobem płynącej jednostki wystrzelić pocisk armatni czy wysłać grupę abordażową na pokład - tłumaczy Cielma.
W ubiegłym roku główna baza floty została przeniesiona bardziej na wschód, z Sewastopola do Noworosyjska, jednak jego zdaniem "ten port jest gorzej przygotowany pod względem stoczniowym oraz zabezpieczenia eksploatacji".
Rosja nie ma pomysłu na flotę
- Od kilku tygodni (za wyjątkiem pojedynczych dni, gdy Rosja przeprowadziła zmasowane ataki rakietowe na Ukrainę) nie ma praktycznie żadnego rosyjskiego okrętu na Morzu Czarnym ani na Morzu Azowskim. Ewidentnie Rosjanie nie mają pomysłu na tę flotę. Niedawno pojawiła się informacja o kolejnej zmianie jej dowódcy - wylicza ekspert.
Przy tym, jak zaznacza, Rosjanie całkiem "nie oddali pola". Używają nad akwenem lotnictwa, starając się wypatrywać ukraińską aktywność za pomocą patroli śmigłowcowych czy samolotów odrzutowych.
Począwszy od symbolicznego zatopienia krążownika Moskwa, Ukraińcy skutecznie przeprowadzali ataki na różne typy rosyjskich jednostek. - Zaczęło się od krążownika Moskwa, to był bezapelacyjnie największy sukces. Odniesiony jeszcze za pomocą środków tradycyjnych - pocisków przeciwokrętowych, należących do systemu obrony wybrzeża. Później to Ukraińcy musieli odpłynąć od swojego brzegu, wejść w obszar, który Rosjanie uważali za kontrolowany przez siebie. Były ataki na fregaty rakietowe, podstawowe jednostki we flotach, na korwety, okręty patrolowe. Największa grupa zaatakowanych okrętów to są desantowce, które obecnie są przez Rosjan wykorzystywane raczej w ramach morskiego szlaku logistycznego - przypomina Cielma.
Rozmówca Polskiej Agencji Prasowej zwraca uwagę, że w okresie jesienno-zimowym w zasadzie nie obserwowano ataków rakietami Kalibr z okrętów na Morzu Czarnym.