Ameryka przywraca strefy wpływów. Dla Polski to fatalna wiadomość
Polska od dekad walczyła o to, by koncepcja stref wpływów i koncertu mocarstw odeszła do śmietnika historii. Teraz wysiłki te zniweczył jednym zdaniem nasz najbliższy sojusznik. A przy okazji podarował prezent Władimirowi Putinowi.
02.05.2019 | aktual.: 02.05.2019 16:25
- To jest nasza półkula. Rosja nie powinna tam ingerować. To duży błąd z ich strony - powiedział w środę amerykański doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton, odnosząc się do sytuacji w Wenezueli, gdzie Rosjanie pokrzyżowali plany obalenia prezydenta Maduro.
Ten cytat przeszedł w Polsce niemal niezauważony, choć powinien uruchomić w Warszawie syreny alarmowe. Bo tym jednym zdaniem najbliższy współpracownik naszego najważniejszego sojusznika zniweczył odwieczne wysiłki naszej dyplomacji i podważył nasze bezpieczeństwo.
Polska od bardzo dawna na każdym forum podkreśla znaczenie porządku międzynarodowego opartego o prawo i zasady, a nie strefy wpłyów i koncert mocarstw. Podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ mówił o tym Andrzej Duda, uznając to za priorytet polskiego członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa. Nie bez powodu: Polska wielokrotnie w swojej historii była ofiarą takiego podejścia.
Wypowiedź Boltona jest tymczasem otwartym wyznaczeniem amerykańskiej strefy wpływów - a zarazem uznaniem, że posiadanie przez mocarstwa takich stref jest dopuszczalne.
Zobacz również: Przemówienie Andrzeja Dudy w ONZ
Doktryna Monroe znowu żywa
W pewnym sensie Bolton nie powiedział nic nowego. Jego wypowiedź jest wyrażeniem tzw. doktryny Monroe, XIX-wiecznej zasady będącej podstawą amerykańskiej polityki przez długie dekady. Doktryna uznawała Amerykę Łacińską i całą zachodnią półkulę jako strefę wolną od europejskiej ingerencji (a w domyśle: strefę wpływów USA). W rzeczy samej, już w marcu Bolton otwarcie deklarował powrót do dawnej doktryny.
- W tej administracji nie boimy się używać słowa doktryna Monroe - oświadczył w CNN.
Choć słowa Boltona nie zostały zauważone w Polsce, bardzo szybko dostrzeżono je w Rosji. Szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow potępił doradcę Trumpa, uznając jego słowa za obraźliwe dla Ameryki Łacińskiej i podkreślając, że jest Karta Narodów Zjednoczonych.
Prezent dla Putina, cios dla Polski
To rzecz jasna całkowicie cyniczna krytyka. W rzeczywistości bowiem Bolton dał putinowskiej Rosji wspaniały prezent. Na pojęciu stref wpływów Rosja opiera bowiem całą swoją pozimnowojenną narrację i uzasadnienie dla swoich agresywnych ruchów w obszarze byłego bloku komunistycznego. Wedle tej narracji, inwazje na Gruzję i Ukrainę były usprawiedliwioną reakcją na rozszerzenie NATO i wkraczanie sojuszu w rosyjską strefę wpływów. Wedle logiki zaprezentowanej przez czołowego decydenta w w Waszyngtonie, Rosja miała prawo zainterweniować.
Równie zadowolony powinien być główny rywal USA, czyli Chiny. Ameryka od dawna sprzeciwia się ustanawianiu przez Chiny swojej strefy dominacji m.in. na Morzu Południowochińskim. A wraz ze wzrostem potęgi Państwa Środka, jego "podwórko" będzie się tylko powiększać.
Ale dla Polski to wiadomość fatalna, bo w tej wizji stosunków miedzynarodowych nie ma miejsca na wolę pomniejszych graczy - takich jak choćby nasz kraj. I dlatego nawet jeśli dziś Ameryka uważa nas za część swojej strefy, to wcale nie oznacza, że będzie tak zawsze. Jak pokazywała historia - szczególnie ta przedwojenna - granice między strefami bywały płynne, a decyzje podejmowane są ponad głowami zainteresowanych.
Fundamentem powojennego porządku miało być jednak odrzucenie logiki opartej na sile. Nie oznacza to, że takie podejście umarło, bo zimna wojna była niekończącym się zmaganiem o wpływy w różnych częściach świata. Ale jednocześnie utrzymywanie tej pozornej fikcji miało realne skutki. Bo zamiast nagiej, twardej siły liczonej czołgami i rakietami, zaczęła liczyć się "miękka siła" (soft power), gdzie liczyły się wartości, ideologia oraz dolary. Za sprawą adminstracji Trumpa Ameryka rezygnuje z moralnego przywództwa i oddaje pole rywalom.
Co gorsza, powołując się na strefę wpływów w sprawie Wenezueli, Stany Zjednoczone pokazują tym samym swoją bezradność. Trudno oczekiwać, by pod wpływem groźby Boltona Rosjanie wycofali się z Ameryki Łacińskiej. Co Ameryce zostawia dwie opcje: akceptację zastanego stanu, albo - co być może jeszcze gorsze - siłową konfrontację. Niezależnie od wyniku tych zmagań, przegranymi będziemy my.
Przeczytaj również: Rosja nie odda Wenezueli. Amerykanie są bezsilni
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl