ŚwiatAleksander Milinkiewicz - intelektualista na czele tłumów

Aleksander Milinkiewicz - intelektualista na czele tłumów

Aleksander Milinkiewicz, człowiek nauki i organizacji pozarządowych, który do polityki wszedł z czystą kartą, prowadzi demokratyczną opozycję do wyborów prezydenckich.

Aleksander Milinkiewicz - intelektualista na czele tłumów
Źródło zdjęć: © AFP

18.03.2006 | aktual.: 18.03.2006 09:07

Bezpartyjny intelektualista, dawny wicemer Grodna, sprawił sporą niespodziankę w październiku, gdy został wybrany na wspólnego kandydata Zjednoczonych Sił Demokratycznych na prezydenta, wygrywając kilkoma głosami z opozycyjnym weteranem Anatolijem Lebiedźką.

Urodził się w roku 1947 w Grodnie w białoruskiej rodzinie nauczycielskiej. Ukończył wydział matematyczno-fizyczny na Grodzieńskim Uniwersytecie Pedagogicznym i do 1990 roku zajmował się pracą naukową. Przez cztery lata wykładał w Algierii. Był na stypendiach we Francji, USA, Niemczech.

W latach 1990-1996 był wicemerem Grodna ds. oświaty i kultury. Wprowadził wówczas język białoruski w 80 proc. szkół, w których dotąd obecny był tylko rosyjski, wspomagał też szkoły polskie. Za odnalezienie miejsca pochówku Stanisława Augusta Poniatowskiego otrzymał medal "Za zasługi dla kultury polskiej".

W 1997 roku założył zlikwidowaną przez władze w roku 2003 fundację "Ratusza", wspomagającą niezależne organizacje pozarządowe. Obecnie prowadzi Fundację Rozwoju Lokalnego.

W wyborach prezydenckich 2001 roku był szefem kampanii Siamona Domasza, który wycofał się na rzecz Uładzimira Hanczaryka.

Intelektualista, władający pięcioma językami, próbuje teraz wejść w rolę rewolucjonisty. Po wyborze na wspólnego kandydata sił demokratycznych został okrzyknięty białoruskim Lechem Wałęsą. Wielu obserwatorów ocenia jednak, że bliżej mu do Vaclava Havla.

Sceptycy powątpiewają, czy jest zdolny stanąć na czele tłumów, i zarzucają mu brak charyzmy. Daleki od populizmu i tanich chwytów, "misjonarz" - jak ironicznie określiła go białoruska prasa - buduje swoją kampanię na kontraście wobec stylu prezydenta Alaksandra Łukaszenki.

Mimo to 2 marca zdołał zebrać kilka tysięcy ludzi na wiecu w Mińsku. Widać jednak, że wzniesiona pięść i proste hasła nie są jego żywiołem, o wiele lepiej pasuje do niego żmudna praca u podstaw. Znajomi podkreślają jednak, że mimo ujmującego sposobu bycia, jest człowiekiem twardym.

W swej kampanii Milinkiewicz objeżdża cały kraj, spotykając się z ludźmi na rynkach, przed zakładami pracy. Powtarza, że to jedyna strategia w sytuacji, gdy władze zamknęły opozycji dostęp do mediów.

Wzywając do przyjścia na główny plac Mińska w dniu wyborów, Milinkiewicz podkreśla, że opozycja nie chce rewolucji, że Białorusini zdecydowanie popierają ewolucyjna drogę rozwoju. Według niego, ludzie jednak sami wyjdą na ulice, by bronić swych głosów i godności, tak jak stało się na Ukrainie, gdzie nikt rewolucji nie planował.

Za zwycięstwo uważa przełamanie ludzkiej apatii. "Już zwyciężyliśmy, ponieważ Białoruś jest teraz innym krajem, co się czuje na organizowanych przez nas spotkaniach" - tłumaczy.

Żonaty, ma dwóch synów z pierwszego małżeństwa. Mówi na przemian po rosyjsku i białorusku, zna język francuski, angielski i polski.

Źródło artykułu:PAP
Zobacz także
Komentarze (0)