Alarm bombowy w łódzkim Urzędzie Miasta
Budynek "B" łódzkiego Urzędu Miasta został ewakuowany. Wszystko przez alarm bombowy, jaki został ogłoszony po znalezieniu w szatni małego pakunku nieznanego pochodzenia. Na miejsce przyjechali policyjni saperzy. W budynku pozostało jedynie kilkudziesięciu strajkujących zwolenników budowy centrum festiwalowego Camerimage, którzy od wczoraj okupują salę duża obrad Rady Miejskiej.
Zdaniem prezydenta Łodzi, Jerzego Kropiwnickiego rzekoma bomba to jedynie próba zakończenia strajku i wystraszenia przewodniczącego komitetu strajkowego, Marka Żydowicza. Strajkujący przeciw decyzji radnych (większość w radzie mają PO i SLD) mają zgodę prezydenta Łodzi na przebywanie w sali obrad.
Jak wyjaśnia rzecznik prasowy komitetu strajkowego, Włodzimierz Popiński strajkujący mieli wybór, czy chcą pozostać w budynku.
Akcja policyjnych saperów zakończyła się. Pakunek został wywieziony. Po sprawdzeniu go saperzy poinformują czy pakunek zawierał ładunek wybuchowy.
Tymczasem strajkujący podkreślają, że są przygotowani na długi protest. Okupacja trwa już drugi dzień. Kilkadziesiąt protestujących osób domaga się zmiany decyzji radnych dotyczącej budowy Centrum Festiwalowo-Kongresowego "Camerimage Łódź Center". Radni PO i SLD mający w radzie większość zapowiadają, że nie ugną się pod naciskami strajkujących i wcześniejszych uchwał nie zmienią.
Kierujący protestem organizator Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych "Plus Camerimage" Marek Żydowicz chce, by radni zgodzili się na mającą kosztować 500 mln zł budowę Centrum bez żadnych warunków wstępnych. Zdaniem radnych inwestycję będzie można rozpocząć dopiero po zapewnieniu jej dofinansowania kwotą 250 mln zł, pochodzącą z innych źródeł niż budżet miasta.
Pisma ze swoimi postulatami organizatorzy strajku przesłali m.in. ministra kultury, do premiera Donalda Tuska i marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego.