Agresywna walka zatruła atmosferę na Węgrzech
Niemiecki konserwatywny Frankfurter Allgemeine Zeitung zarzucił we wtorek węgierskim konserwatystom, że prowadzili przeciw socjalistom agresywną kampanię wyborczą, która zatruła atmosferę polityczną w kraju.
W niedzielnej pierwszej turze węgierskich wyborów do parlamentu socjaliści uzyskali nieznaczną przewagę nad rządzącą od czterech lat konserwatywną partią Fidesz premiera Viktora Orbana. Z pozostałych partii próg wyborczy przekroczyli tylko liberalni Wolni Demokraci.
Strategiczny błąd popełniony przez Orbana był jednocześnie tajemnicą jego sukcesu - pisze FAZ i wyjaśnia: Na prawicy wszystkie małe partie zostały wessane lub sproszkowane, jeśli same nie doprowadziły do swej destrukcji - tak jak Partia Drobnych Rolników. Socjalistom przypisywano natomiast stabilny, ale zasadniczo ograniczony elektorat. Dlatego przeciwko najsilniejszej partii opozycyjnej prowadzono agresywną kampanię zmierzającą do jej izolacji - w nadziei na powiększenie własnego obozu o wyborców ze spektrum od środka aż po skrajną prawicę.
W stosunku do radykalnoprawicowej i otwarcie antysemickiej Partii Sprawiedliwości i Życia konserwatyści wykazywali niebezpieczną otwartość. Widziano by ich chętnie jako siłę zapewniającą większość w parlamencie, choć nie jako partnera koalicyjnego. Jednak inaczej niż w 1998 roku, radykalnej prawicy nie udało się przekroczyć 5-procentowego progu wyborczego. Jest to oznaką dojrzałości węgierskich wyborców - pisze dziennik.
Rezultatem walki wyborczej między dwoma obozami jest dwubiegunowy krajobraz partyjny, pozbawiony prawie całkowicie centrum, w którym w najlepszym wypadku z trudnością mogą wybronić się liberałowie. Kalkulacje Orbana spaliły na panewce: to socjaliści zyskali głosy niezdecydowanych wyborców, podczas gdy prawica nie zdołała zmobilizować dodatkowych rezerw.
Również wtorkowy Financial Times ocenia wynik niedzielnej pierwszej tury wyborów do parlamentu węgierskiego jako porażkę nacjonalizmu i zatrącającego o autorytaryzm stylu rządzenia premiera Viktora Orbana.
W komentarzu redakcyjnym pt. "Power Hungary" (co jest grą słów: "hungry", czyli "głodny", "żądny czegoś", i "Hungary", czyli Węgry, i znaczy: "Żądny władzy") dziennik pisze: Chociaż centroprawicowy sojusz Fideszu może odrobić straty w drugiej turze wyborów 21 kwietnia, arytmetyka wyborcza faworyzuje socjalistów i ich prawdopodobnych partnerów koalicyjnych, liberalnych Wolnych Demokratów. Orban nie ma z kim się dogadywać. Flirtował ze skrajnie prawicową Węgierską Partią Sprawiedliwości i Życia, która jednak - co Unia Europejska przyjęła z ulgą - nie przekroczyła 5-procentowego progu.
Wynik wyborów można zapewne rozpatrywać jako porażkę odradzającego się nacjonalizmu węgierskiego. Orban od 18 miesięcy uderzał w ostre tony, wskrzeszając pamięć Wielkich Węgier.
Obrany przez Orbana styl mocnego przywództwa zaczął zatrącać o autorytaryzm. Oskarżano go o kumoterstwo i klientelizm. Niezgrabne interwencje - kontrola cen, preferencje narodowe i nawet nacjonalizacja - skaziły liberalną skądinąd politykę gospodarczą. Chociaż gospodarka dobrze się spisywała, rząd nie zdołał należycie spożytkować reform strukturalnych odziedziczonych po poprzednich rządach. (an)