Agresja, seks, używki, wkuwanie do testów
Agresja, seks, używki, wkuwanie do testów zamiast rzetelnego zdobywania wiedzy – to codzienność 1 mln 217 tys. gimnazjalistów.
08.09.2011 | aktual.: 08.09.2011 13:37
Dwie pijane 13-latki przyszły na lekcję w gimnazjum w Przywidzu (pow. gdański). Jedna miała we krwi 0,3, druga 0,6 promila. Przed lekcjami piły wódkę, którą przyniósł im o rok starszy kolega ze szkoły. Uczniowie tego samego gimnazjum, również 13-letni, zostali złapani na piciu alkoholu w czasie szkolnej dyskoteki.
13-letnia Angelika z gimnazjum w Srokowie na Mazurach przez osiem miesięcy dręczyła koleżankę z klasy, Justynę. Na porządku dziennym było bicie, popychanie, kopanie, poniżanie na wszelkie sposoby. O tym, co się działo, wiedziała cała klasa. Uczniowie kibicowali Angelice i podjudzali ją do dalszych ekscesów. Nagrywali komórkami filmy, które mogła potem obejrzeć cała szkoła. Te same filmy stały się później dowodami w sądzie dla nieletnich.
Od 12 lat w nagłówkach gazet regularnie pojawiają się historie, których negatywnymi bohaterami są gimnazjaliści. Wydzielenie tego etapu edukacji miało pomóc w wychowywaniu nastolatków. Tymczasem coraz więcej osób mówi głośno: gimnazja psują młodzież, a nauczyciele nie radzą sobie z patologiami.
Reforma bez poparcia
Reforma edukacji była jedną z czterech wielkich reform rządów Jerzego Buzka, a jednocześnie największą rewolucją w powojennej historii polskiej szkoły. Szóstoklasiści, którzy otrzymali świadectwa w 1999 r., nie szli już, jak dawniej, do siódmej klasy podstawówki, ale dumnie wkraczali w progi nowo powstałego gimnazjum, a po trzech spędzonych w nim latach decydowali o wyborze szkoły ponadgimnazjalnej. Tylko przez pierwsze dwa lata reformy koszty jej wdrażania wyniosły prawie miliard złotych. Środki te przeznaczono m.in. na dostosowanie budynków, zorganizowanie dowozu dzieci, zmianę programów nauczania, podręczniki, dodatki funkcyjne dla dyrektorów i motywacyjne dla nauczycieli. Założenia były szczytne. Zmiany w szkolnictwie miały służyć (według ówczesnych publikacji MEN) „podniesieniu poziomu edukacji społeczeństwa poprzez upowszechnienie wykształcenia średniego i wyższego, wyrównaniu szans edukacyjnych i poprawie jakości edukacji rozumianej jako integralny proces wychowania i kształcenia”. „Gimnazjum jest
katalizatorem innych zmian w całym naszym systemie”, zapowiadał w Sejmie Mirosław Handke, ówczesny minister edukacji.
Gimnazjum nie zyskało powszechnej akceptacji. Ani 12 lat temu, ani dziś, kiedy w ponad 6,4 tys. gimnazjów uczy się 1 mln 217 tys. nastolatków. Niedawny sondaż Grupy IQS pokazał, że 56% Polaków chciałoby powrotu ośmioletnich podstawówek, a tylko 28% jest przeciwne takiej decyzji. Na Facebooku stronę „Tak dla ośmioletniej szkoły podstawowej! Nie dla szkół gimnazjalnych” popiera ponad 10 tys. osób. Sprzeciw deklaruje półtora tysiąca.
– Dziecko po sześciu latach nauki, w bardzo trudnym momencie rozwojowym, zostaje wyrwane ze swojego środowiska, przeniesione do odległej szkoły, gdzie jest anonimowe i musi się odnaleźć w nowym kręgu towarzysko-kulturowym – mówi prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz.
– To utrudnia proces wychowawczy, tym bardziej że zaledwie po trzech latach przechodzi do kolejnej placówki. To poważny stres dla uczniów i problem dla wychowawców. – Mam poczucie, że gimnazjaliści, kończąc szkołę, wiedzą mniej i są mniej dojrzali niż ich poprzednicy z ośmioletnich podstawówek. Mimo że są o rok starsi – zauważa Honorata Chojnacka, polonistka, wicedyrektor III Gimnazjum w Skierniewicach, która przed reformą uczyła w szkole podstawowej.
Mirosław Handke podał się do dymisji w 2000 r., po pomyłce w szacowaniu kosztów podwyżki dla nauczycieli. Brakowało, bagatela, 700 mln zł. Na ministerialnym stołku zastąpił go Edmund Wittbrodt, a rok później władzę przejął SLD. I były minister od lat w wywiadach skarży się, że kolejna minister edukacji, Krystyna Łybacka, „wszystko mu popsuła”. Czyli, przede wszystkim, zezwoliła na łączenie podstawówek z gimnazjami.
Zgodnie z założeniami reformy gimnazja miały się mieścić w oddzielnych budynkach. Często okazywało się to niemożliwe, więc starano się zapewniać młodszym dzieciom przynajmniej oddzielne wejście, a szkołę dzielono, nierzadko po prostu kratą przez środek korytarza. Część placówek zamknięto, bo sześcioletnie podstawówki nie miały wystarczającej liczby uczniów. Dzieci i młodzież wozi się zatem do szkół w innych miejscowościach. Gimnazja, zwłaszcza w dużych miastach, stały się molochami. W mniejszych często są katalizatorem problemów – grupy nastolatków z rywalizujących ze sobą miejscowości, spotykają się codziennie, na obcym terenie. Na dodatek gimbus przyjeżdża o ściśle określonych porach, co uniemożliwa korzystanie z zajęć pozalekcyjnych.
Tworzenie zespołów szkół, na które zezwoliła minister Łybacka, umożliwiło utrzymanie wielu placówek. Część z dobrym skutkiem funkcjonuje dziś w formie bardzo bliskiej dawnej ośmiolatce. – Uczniowie podstawówki uczą się na piętrze naszej szkoły, gimnazjaliści – na parterze – tłumaczy Lucyna Jaźwiec, nauczycielka chemii i przyrody, była dyrektor Zespołu Szkół Publicznych w Kazuniu Polskim (ok. 30 km od Warszawy). – Funkcjonujemy podobnie do dawnej podstawówki, tyle że o rok dłużej.
W Zespole Szkół w Kazuniu Polskim uczy się ok. 150 osób. Rozdzielenie gimnazjum i sześcioletniej podstawówki oznaczałoby, że starsi uczniowie musieliby dojeżdżać do oddalonych placówek. Utrzymanie obecnej formy pozwala uniknąć wielu problemów wychowawczych. – Niemal nie występują tu przypadki wandalizmu, walk, zachowań, o których słyszę od koleżanek uczących w typowych, dużych gimnazjach – cieszy się Lucyna Jaźwiec. – Ten sam Jacuś, którego znałam, kiedy przyszedł do szkoły, jest dziś dużym Jackiem, nie jest anonimowy. Nie będzie się starał zabłysnąć przed wychowawcą ani kolegami, bo zna ich od lat.
Mit wyrównywania szans
Jednym z argumentów za wprowadzeniem gimnazjów miało być wyrównywanie szans. Obowiązkową, teoretycznie jednakową dla wszystkich edukację przedłużono o rok, dając więcej czasu na decyzję o dalszym kształceniu.
O ile w mniejszych miejscowościach, gdzie w całej okolicy jest tylko jedno gimnazjum, ta zasada się sprawdziła, o tyle w dużych miastach wprowadzenie gimnazjów pogłębiło segregację. Bardzo szybko podzieliły się one na mocniejsze i słabsze, a rodzice i uczniowie wszelkimi sposobami obchodzą zasadę rejonizacji.
Każda szkoła, jeśli dysponuje wystarczającą liczbą miejsc, ma prawo przyjąć uczniów spoza rejonu. Zwykle ostateczna decyzja o przyjęciu odbywa się na podstawie konkursu świadectw, pod uwagę brane są dodatkowe osiągnięcia, często także organizowany jest test predyspozycji językowych.
Brak idealnego świadectwa nie jest dla bardziej obrotnych rodziców przeszkodą w załatwieniu potomkowi wymarzonej szkoły. Cóż bowiem prostszego, jak przemeldować dziecko do babci czy przyjaciółki, która mieszka w odpowiedniej dzielnicy. O najlepsze szkoły walczą przede wszystkim ci rodzice, którzy odebrali dobre wykształcenie i to samo chcą zapewnić dziecku. Gorzej sytuowani i wyedukowani zadowalają się szkołą rejonową, ciesząc się, że ich dziecko w ogóle kontynuuje naukę. Tym samym zamiast wyrównywania szans mamy jeszcze wcześniejsze niż dotychczas rozwarstwienie. – Gimnazja stworzyły dodatkowy próg selekcji uczniów – zauważa Jakub Rzekanowski, redaktor „Głosu Nauczycielskiego”. – W połączeniu z systemem testów i egzaminów nakręca to edukacyjny wyścig szczurów, tzn. już w gimnazjum trwa ostra rywalizacja o to, by w przyszłości dostać się do elitarnego liceum, potem na renomowaną uczelnię, a z niej prosto do korporacji.
Mit testów
Zwolennicy reformy mają jeden koronny argument na poparcie tezy o powodzeniu gimnazjów – wyniki testów PISA. Program międzynarodowej oceny umiejętności uczniów jest monitorowany przez OECD. Badanie obejmuje 15-latki – czyli w naszym systemie uczniów kończących gimnazjum. Wyniki testu przeprowadzonego po raz pierwszy w Polsce w 2000 r. były zatrważające – okazało się, że 15-latki nie rozumieją tego, co czytają, i nie potrafią poradzić sobie z codziennymi obliczeniami. W ostatnim, przeprowadzonym w 2009 r. badaniu nasi gimnazjaliści zajęli piąte miejsce w czytaniu, siódme miejsce w naukach przyrodniczych i 11. w matematyce. Czy ten wynik wystarczy, aby ogłosić edukacyjny sukces?
– Faktycznie nasi uczniowie zajmują dziś wyższe miejsce na tle rówieśników europejskich – przyznaje Ewa Kozłowska, metodyczka nauczania na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. – Pozostaje jednak pytanie, co faktycznie im zapewniliśmy: wiedzę czy umiejętność sprawnego rozwiązywania testów?
Pierwszy test uczeń pisze już na koniec trzeciej klasy, kolejne na koniec szkoły podstawowej i gimnazjum, formę testu ma także matura. – Nauczyciele spędzają wiele godzin na przygotowywaniu do testów, egzaminów, dążeniu do jak najlepszych wyników – tłumaczy Honorata Chojnacka – a brakuje czasu, żeby młodzież porwać, zachwycić, zainteresować nauką.
Nauczyciele przyznają zresztą, że efekty dydaktyczne w gimnazjum pozostawiają wiele do życzenia. W rezultacie ogromna praca pozostaje do wykonania w liceum – również trzyletnim. Nic dziwnego, że wykładowcy akademiccy coraz częściej narzekają na poziom wiedzy świeżo upieczonych studentów.
Pewną nadzieję nauczyciele pokładają we wdrażanej obecnie reformie programowej, która traktuje gimnazjum i szkołę ponadgimnazjalną jako spójny okres kształcenia. Zamiast zatem realizować cały cykl kształcenia dwukrotnie, za każdym razem pobieżnie i w pośpiechu, nauczyciel w gimnazjum spokojnie przedstawi pogłębiony materiał, a jego kolega z liceum będzie kontynuował cykl. Innymi słowy – najpierw uczeń gimnazjum na lekcjach historii pozna dzieje aż do I wojny światowej, a w liceum historię najnowszą, dotychczas z konieczności bardzo w szkole okrojoną.
Jak wychować nastolatka
O problemach wychowawczych w okresie gimnazjalnym mówi się najczęściej. Według badań Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, kontakt z narkotykami miało 5% uczniów klas pierwszych, 10% uczniów klas drugich i 17% uczniów klas trzecich.
Alkohol piło odpowiednio 20%, 35% i 47% uczniów, z czego w pierwszej klasie upiło się 12% uczniów, w drugiej 24%, a w trzeciej – 36%. Ponad połowa gimnazjalistów, kończąc szkołę, ma też za sobą wypalenie pierwszego papierosa. Jednocześnie obniża się średni wiek inicjacji seksualnej, a media chętnie nagłaśniają przypadki nastoletnich ciąż i ekstremalnych zabaw seksualnych gimnazjalistów.
Gimnazjaliści przodują także w agresji.
– Nic dziwnego – mówi Ewa Kozłowska – kiedy młodzież wchodzi w nowe środowisko, buduje pozycję od początku, często używając najprostszych sposobów, żeby pokazać swoją wartość. Rozpadło się stare stado, więc musi powstać nowe.
Mimo wszystko metodyczka jest zwolenniczką idei gimnazjów: – Stworzenie dla młodzieży w okresie burzliwych zmian oddzielnej szkoły pozwala się skupić, lepiej przygotować do pracy z uczniem w tzw. trudnym wieku. Szkoła podstawowa otwiera się dziś na coraz młodsze dzieci, więc tym większy sens wychowawczy ma rozdzielenie dzieci w różnym okresie rozwojowym. Innego zdania są nauczyciele: – Przejście do gimnazjum to szybsze wejście w życie paradorosłe – wyjaśnia Honorata Chojnacka. – Nastolatki dziś szybciej dojrzewają fizycznie, a wchodząc w świat młodzieży, którego umowną granicą jest gimnazjum, czują się też dorosłe psychicznie. Dlatego szybciej dosięgają je problemy cywilizacyjne, szybciej sięgają po alkohol czy papierosy.
– Idea gimnazjum była szczytna, ale nie wzięto pod uwagę, że przenosi się uczniów na najtrudniejszym etapie rozwoju psychofizycznego, w okresie burzy i naporu – zaznacza Lucyna Jaźwiec.
Gimnazja stają się swoistym gettem. – W jednym budynku zbiera się młodzież, która przestała zaliczać się do dzieci, a jeszcze nie zalicza się do dorosłych – wspomina absolwentka gimnazjum, dziś studentka socjologii, Marcjanna Rączka. – Nauczyciel rzadko staje się autorytetem, prędzej jest nim kolega ze starszej klasy – w tym przypadku niespełna 16-letni, który dopiero zaczyna wychodzić z okresu dojrzewania.
Małgorzata Jarnuszkiewicz kierująca Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną na warszawskim Mokotowie zauważa, że problemy wychowawcze nie są domeną dzisiejszych nastolatków. – 20 lat temu byłam psychologiem w szkole podstawowej, wtedy również wszelkie problemy gwałtownie narastały w klasie siódmej i ósmej. To nie jest winą samych gimnazjów.
– Problem w tym, że gimnazjum nie zawsze potrafi zareagować, za co winię niedoinwestowanie reformy, brak psychologów i pedagogów – zauważa Jakub Rzekanowski. Najlepsze uczelnie kształcące przyszłych nauczycieli poświęcają dziś wiele godzin na zajęcia z psychologii rozwojowej i pedagogiki, szczególnie pochylając się nad potencjalnymi problemami nastolatków. Jednak dopływ młodej kadry do szkół jest znikomy – niż demograficzny spowodował, że prędzej można się spodziewać zwolnień niż nowych etatów. Większość nauczycieli to dziś ludzie 40-, 50-letni, którzy trudności gimnazjum musieli doświadczać na własnej skórze, ponieważ nie zapewniono im żadnych szkoleń przed przejściem do nowych placówek. Jakub Rzekanowski ocenia, że w tej sytuacji poradzili sobie zaskakująco dobrze: – Oswoili i ucywilizowali tę reformę.
Co dalej z tą szkołą
Dobre strony gimnazjum? – Młodzież jest dziś bardziej twórcza, szybciej dociera do informacji, potrafi się uczyć samodzielnie. Uczeń ma wiedzieć, jak zdobyć wiedzę i ją wykorzystać, nie musi mieć wszystkiego w głowie – zauważa Lucyna Jaźwiec. Podkreśla jednak, że do osiągnięcia tych celów nie była potrzebna rewolucja strukturalna, a jedynie zmiany w programach szkolnych. – Część zmian dokonała się niejako samoistnie przez coraz lepszy dostęp do nowych mediów. Wiele gimnazjów uzyskało lepsze wyposażenie, ma pracownie językowe i informatyczne – ale kluczem były finanse, a nie forma szkoły.
Co dalej z gimnazjum? Małgorzata Jarnuszkiewicz jako najważniejsze elementy poprawy sytuacji wymienia zmniejszenie liczebności klas i szkół, większą indywidualizację zadań, pomoc w rozwijaniu pasji i budowanie silnych relacji między nauczycielami a uczniami. Na powrót do ośmioklasowej podstawówki, wbrew nadziejom i tęsknotom dużej części społeczeństwa, raczej nie ma szans, należy skupić się na tym, żeby istniejącą sytuację maksymalnie poprawić. – Kolejna rewolucja w oświacie to coś, czego nie możemy fundować nauczycielom, którzy proszą choć o rok spokojnej pracy bez zmian i reform – podkreśla Jakub Rzekanowski.
A uczniowie? Oni, wbrew pozorom, także tęsknią za stabilizacją i jasnymi zasadami postępowania. W jakiejkolwiek, ośmio-, sześcio- czy trzyletniej szkole.
Agata Grabau
Współpraca Mateusz Różański