Afera KNF ma konsekwencje. "Pod rządami PiS do każdej firmy przyjdzie Zdzisław”
Afera KNF powinna zapalić czerwone światło ostrzegawcze u wszystkich przedsiębiorców. Pokazuje bowiem patologiczne mechanizmy działania przejętego przez partię państwa. To nie jest jednostkowy przypadek wymuszania łapówki, z jakimi pod każdymi rządami mieliśmy do czynienia. Projekt ustawy o wywłaszczaniu przedsiębiorców może skłaniać do wniosku, że to zaledwie pierwszy symptom "Planu Zdzisława”: systemowej oligarchizacji gospodarki.
17.11.2018 | aktual.: 18.03.2022 14:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
PiS od dawna powołuje się na Węgry jako wzór ustrojowy. Magyar Balint, polityk i autor książki "Węgry. Anatomia państwa mafijnego. Czy taka przyszłość czeka Polskę?”, pisze, że mechanizm typu "Plan Zdzisława” jest naczelną zasadą systemową na Węgrzech i obejmuje wszystkie dziedziny gospodarki. Zatem i pod rządami Jarosława Kaczyńskiego jakiś Zdzisław może w przyszłości przyjść do każdej większej polskiej firmy. Także do twojej. To tylko kwestia czasu.
Wierzchołek góry lodowej
Przypomnijmy fakty: 7 listopada przedsiębiorca Leszek Czarnecki składa zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez szefa Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego, polegającego na próbie wymuszenia łapówki w wysokości 40 mln zł. Łapówka miała zostać pobrana "na słupa” - poprzez wynagrodzenie mecenasa Grzegorza Kowalczyka, mającego znaleźć zatrudnienie w radzie nadzorczej należącego do przedsiębiorcy banku.
Urzędnik zagrał klasycznie. Wymuszał pieniądze metodą kija i marchewki. Marchewką miał być święty spokój. Kijem groźba przejęcia banku (w stenogramie opublikowanym przez "Gazetę Wyborczą” Chrzanowski mówi o rzekomym planie Zdzisław Sokala, członka KNF rekomendowanego przez Kancelarię Prezydenta: "(…) on uważa, że Getin powinien upaść, za złotówkę zostać przejęty przez jeden z tych dużych banków”).
Państwowa propaganda bagatelizuje sprawę. Historia jakich wiele w przeszłości. Skorumpowany urzędnik nadużył władzy i zaufania swoich zwierzchników. Został zmuszony do dymisji. Sprawa skończona.
Nie skończona. Wręcz odwrotnie, wszystko wskazuje na to, że dopiero się zaczyna.
Minister Sprawiedliwości, Prokurator Generalny, Zbigniew Ziobro zapowiedział osobisty nadzór nad śledztwem. Zapowiedź ta brzmi jak ponury żart. Oto bowiem okazuje się, że podległa mu prokuratura przez 6 dni od złożenia zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa w sprawie jednego z najważniejszych urzędników państwa nie zrobiła dosłownie nic. Nie tylko nie zabezpieczyła dokumentów, o co wnosił poszkodowany, ale nie poinformowała nawet premiera, któremu podobno urzędnik ten bezpośrednio podlega.
Pierwsze kroki śledczy podejmują dopiero po publikacji "Gazety Wyborczej”. Z "Gazety” o sprawie dowiaduje się premier. To pierwszy skandal. Czy kwestia korupcji szefa nadzoru bankowego nie jest na tyle istotna, żeby natychmiast informować o tym jego przełożonego? Czy poszczególne urzędy państwa PiS współpracują w ogóle ze sobą?
Czy to państwo zamieniło się w grupę odrębnych księstw, zarządzanych przez udzielnych władców – partyjnych baronów, powiązanych w nieformalne sitwy i zwalczających się nawzajem? Innymi słowy, czy ktoś tu rządzi? Kto bierze za działanie tego państwa odpowiedzialność?
Po 6 dniach bezczynności służby budzą się z letargu i dzieje się rzecz niebywała. W środę 14 listopada we własnym gabinecie szybciej zjawia się posądzony w sprawie niż funkcjonariusze CBA. Tyle że z siedziby CBA do KNF jest 2,5 kilometra, 10 minut. A Chrzanowski leciał 12 godzin z Singapuru. Fakt, że służby mu to umożliwiły, jest powodem do dymisji osoby odpowiedzialnej za śledztwo. Zbigniew Ziobro objął śledztwo osobistym nadzorem dzień wcześniej, we wtorek 13 listopada.
Rola Grzegorza Kowalczyka
Osoba mecenasa Kowalczyka nie jest w całej sprawie przypadkowa. Kowalczyk już w jednym prywatnym banku pracuje. Jak wynika z informacji zarządu tego banku, został tam przyjęty jako człowiek rekomendowany przez prezesa KNF.
Czy w banku Zygmunta Solorza pełnił taką samą rolę, jaką wyznaczono mu w bankach Czarneckiego? Wiadomo, że Plus Bank miał kłopoty. KNF straciła zainteresowanie bankiem po mianowaniu pana Kowalczyka na członka jego rady nadzorczej. W tym samym czasie należący do Solorza Polsat zmienił szefostwo redakcji informacji, a co za tym idzie linię programową z neutralnej na przychylną "dobrej zmianie".
Nie ma dowodów na korupcję biznesowo-polityczną w tej sprawie, lecz splot przypadków jest więcej niż niepokojący, a szablon działań w obu przypadkach identyczny. Do tego stopnia, że konkurencyjne komercyjne banki miały na tym samym stanowisku zatrudnić tego samego człowieka.
Powtarzalność tego schematu nasuwa podejrzenia co do mechanizmów sprawowania władzy. Czarnecki z pewnością był pierwszym, który miał na sobie odporne na szumidła dyktafony. Czy mógł być nie pierwszą ofiarą szantażu? Ilu było innych? Jaka była cena za utrzymanie własności i spokój? To może być nie pojedynczy przypadek pana Chrzanowskiego, ale systemowy "układ zamknięty”. Układ przerażający skalą, obejmującą cały aparat państwa.
Dużo uzasadnionych pytań
Nie później niż w 24 godziny po złożeniu zawiadomienia do prokuratury, partia realizuje groźby swojego urzędnika. Sejm przyjmuje poprawki do prawa, umożliwiające przejęcie banku przez państwo dokładnie według mechanizmu opisywanego Czarneckiemu przez szefa KNF. Obradom przewodniczy wicemarszałek Terlecki z telefonem komórkowym przy uchu. Pytanie, kto był po drugiej stronie połączenia? Czy CBA wystąpiło o billingi wicemarszałka sejmu? Czy to kiedykolwiek zrobi?
Posłowie PiS głosowali zgodnie z politycznym zamówieniem szefa KNF. Ustawa przeszła. Pytanie, czy poseł wnioskujący poprawki był świadomy współudziału w przestępstwie? Czy przewodniczący klubu parlamentarnego PiS wiedział, komu i do czego potrzebna jest ta ustawa?
Szerszy charakter afery sugeruje także sama taśma. Czarnecki twierdzi, że inny wysoko postawiony partyjny działacz Prawa i Sprawiedliwości, obecny przewodniczący senackiej komisji finansów, Grzegorz Bierecki przyszedł do niego z propozycją lokowania 60-70 milionów złotych w formie depozytu. Wizyta ta zbiegła się w czasie, gdy z systemu SKOK wyparowała zbliżona kwota. Czarnecki odmówił przyjęcia tej sumy w obawie przed zarzutem prania brudnych pieniędzy.
KNF nie zrobiła z tą informacją nic. Nie przedsięwzięto żadnych kroków. Dlaczego? Może dlatego, że jej szef zawdzięcza pracę Adamowi Glapińskiemu. Glapiński to członek starej gwardii, zakonu PC, bliski współpracownik samego prezesa. Według doniesień mediów członek tej samej partyjnej koterii, do której należy Bierecki. Prawdziwość słów Czarneckiego łatwo sprawdzić. Jeśli poinformował o sprawie KNF, powinny zachować się odpowiednie dokumenty.
Z opisu tej afery wyłania się ponury obraz anormatywnego państwa. Państwa, w którym służby ochraniają podejrzanych, jeśli ci są odpowiednio wysoko umocowanymi urzędnikami partyjnymi. Państwa, w którym można odebrać prywatną własność, jeśli właściciel odmówi płacenia łapówki. To jest obraz zbliżony do postsowieckiej satrapii. Zgodnie z zapowiedzią Jarosława Kaczyńskiego węgierski wzór jest w Polsce wiernie kopiowany.
Afera KNF to dopiero początek
I nie ma co się łudzić, że problem dotyczy wyłącznie banków. To przecież prokurator generalny złożył projekt o odpowiedzialności zbiorowej przedsiębiorstw, przewidujący możliwość przejęcia kontroli nad firmą bez wyroku sądu na skutek decyzji administracyjnej w przypadku zaledwie podejrzenia nieprawidłowości. Zakłada on, że prokurator może zastosować środki zapobiegawcze z zakazem prowadzenia działalności włącznie. Projekt ustawy o wywłaszczaniu przedsiębiorców ("Ustawa o odpowiedzialności podmiotów zbiorowych za czyny zabronione”) została przyjęta przez Komitet Stały Rady Ministrów 22 października.
Po aferze "bank za złotówkę” można przewidzieć konsekwencje tego prawa: "Plan Zdzisława+”. Mechanizm wymuszania łapówek pod groźbą nękania, a w efekcie wywłaszczenia właścicieli przedsiębiorstw nie ograniczy się do banków. Będzie dotyczył wszystkich. Nie jest znany czas, w którym jakiś Zdzisław przyjdzie do ciebie po swoją dolę. I staniesz przed wyborem, przed jakim stanął Leszek Czarnecki. Albo płacisz, albo oddajesz firmę za złotówkę. Tak to mniej więcej działa. Zaczęli od najgrubszych ryb, ale odwiedzą i ciebie. Prędzej czy później. Przewodniczący organizacji partyjnej w twoim powiecie czy gminie, naczelnik wydziału też przecież musi z czegoś żyć.
Puenta: rzecznik prasowy partii Prawo i Sprawiedliwość Beata Mazurek: "Nie ma takiej potrzeby [wstrzymywać prac nad ustawą w Senacie - red.]. Będziemy pracować dalej”.