Adam Glapiński, człowiek z betonu. Los Małgorzaty Gersdorf nigdy go nie spotka
Jarosław Kaczyński - dzięki nowej ustawie forsowanej przez PiS - ujawni zarobki w NBP, ale wobec samego Adama Glapińskiego jest bezsilny. Szef banku centralnego jest nie do ruszenia.
10.01.2019 | aktual.: 10.01.2019 22:41
Nawet prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Gersdorf liderowi PiS udało się "utrącić" ze stanowiska. Tyle że wtedy PiS wykorzystało jeden, ważny przepis.
Tym razem lider Zjednoczonej Prawicy ma związane ręce.
Przyznał to pośrednio wicemarszałek Senatu Adam Bielan: - Prezes Glapiński został powołany w 2016 roku na 6-letnią kadencję. Nie sposób go odwołać. Ta kadencja jest zabetonowana w konstytucji. Cały ustrój został tak skonstruowany, żeby nikt nie mógł wpływać na politykę pieniężną NBP. Prezes Glapiński może odbierać albo nie odbierać telefonów, natomiast ostateczne decyzje podejmuje sam - powiedział polityk Zjednoczonej Prawicy.
Chodzi oczywiście o ewentualną rezygnację prezesa NBP z zajmowanego stanowiska w związku z tzw. aferą płacową w banku centralnym ("Gazeta Wyborcza" i OKO.press ujawniły astronomiczne zarobki współpracowniczek Adama Glapińskiego, które zszokowały opinię publiczną).
Media spekulowały, czy prezes Kaczyński - stary polityczny druh Glapińskiego - jest w stanie spowodować, by prezes NBP - dla oczyszczenia sytuacji, na której wizerunkowo traci PiS - odszedł z banku.
Odpowiedź jest jednoznaczna: formalnie nie ma takiej opcji.
Zobacz także
Kaczyńskiemu udało się utrącić - choć tylko na kilka miesięcy - pierwszą prezes Sądu Najwyższego ze stanowiska (mimo że jej kadencja trwa do 2020 r.), bo PiS wykorzystało - jak twierdzą niektórzy - pozorną "sprzeczność" przepisów w konstytucji (mimo że tej sprzeczności nie ma).
Politycy PiS tłumaczą, że prof. Małgorzata Gersdorf powinna była odejść z SN, bo przekroczyła wiek emerytalny, a wiek emerytalny sędziów - powtarzają jak mantrę posłowie partii rządzącej - określa "zwykła" ustawa. Stąd przeprowadzone przez PiS czystki w Sądzie Najwyższym i obejście - jeśli nie złamanie - konstytucji.
Ale w przypadku szefa banku centralnego jest inaczej. Tu się głową muru nie przebije.
Kaczyński, Glapiński i Trybunał Stanu
Konstytucja stanowi jasno: prezes NBP "jest powoływany przez Sejm na wniosek Prezydenta Rzeczypospolitej na 6 lat".
Ustawa o Narodowym Banku Polskim z 1997 r. mówi zaś, że kadencja prezesa NBP wygasa w czterech przypadkach: 1) po upływie okresu sześcioletniego; 2) w razie śmierci; 3) w razie złożenia rezygnacji; 4) w razie odwołania.
Ale żeby odwołanie nastąpiło, musi dojść do konkretnych, jasno określonych zdarzeń, gdy prezes banku centralnego: 1) nie wypełnia swych obowiązków na skutek długotrwałej choroby; 2) został skazany prawomocnym wyrokiem sądu za popełnione przestępstwo; 2a) złożył on niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne, stwierdzone prawomocnym orzeczeniem sądu; 3) Trybunał Stanu orzekł wobec niego zakaz zajmowania kierowniczych stanowisk lub pełnienia funkcji związanych ze szczególną odpowiedzialnością w organach państwowych.
Niektórzy twierdzą, że prezes NBP - za odmowę udzielenia informacji o zarobkach osób zatrudnionych w NBP - może faktycznie stanąć przed TS.
Tak uważa choćby wybitny konstytucjonalista prof. Ryszard Piotrowski, który twierdzi, że "jeżeli z ustawy o NBP nie wynika wprost zakaz udzielania takich informacji, co zresztą budziłoby wątpliwości co do jego zgodności z konstytucją, to odmowa jej udzielenia przez prezesa NBP stanowiłaby delikt konstytucyjny". A to właśnie może być podstawą do wszczęcia procedury przed Trybunałem Stanu. Tym bardziej, że Naczelny Sąd Administracyjny w lutym 2015 r. uznał, że zarobki w grupie dyrektorów w NBP należy uznać za informację publiczną.
Ale przed groźbą stanięcia przed obliczem TS postanowił uchronić Glapińskiego sam... Jarosław Kaczyński. Bo to on zdecydował - przy, jak słyszymy, namowach wicepremiera Jarosława Gowina - żeby zmusić prezesa NBP do ujawnienia i obcięcia zarobków na wysokich stanowiskach w NBP.
Po uchwaleniu ustawy opinia publiczna te zarobki ma w końcu poznać.
Glapiński nazywa tę decyzję "fatalną". Tyle że całej wrzawy by nie było, gdyby prezes NBP postanowił ujawnić prawdę o zarobkach dwóch swoich współpracowniczek i dyrektorek.
I raz na zawsze przeciąć szkodzące całemu obozowi władzy spekulacje.
Bezwstyd i polityczna cena
Ale Glapiński tego nie robi, bo taką ma naturę: jest pewny siebie i uważa, że wszystko mu wolno.
- Siedzi w nim ta biznatyjska, wschodnia natura - twierdzi jeden z polityków Porozumienia Jarosława Gowina. Mówi - podobnie jak senator PiS Jan Maria Jackowski - że do niego też napływają skargi od wyborców w związku z płacami w NBP. Podobnie jak do innych polityków partii rządzącej.
To właśnie ministra nauki Glapiński zaatkował na swojej kuriozalnej konferencji w środę, porównując go do strusia, który "powinien siedzieć cicho, wziąć zimny prysznic i głęboki oddech i nie wypowiadać się na temat Narodowego Banku Polskiego".
Gowin wypowiedź Glapińskiego określił jednym słowem: "Bezwstyd".
Gdy wicepremier napisał to na Twitterze, było już po spotkaniu liderów Zjednoczonej Prawicy w środę wieczorem w siedzibie PiS na Nowogrodzkiej. Jak słyszymy, na spotkaniu z prezesem PiS Gowin powtórzył swoje pretensje i obawy dotyczące sytuacji w NBP, którą lider Porozumienia i wicepremier określa publicznie jako "bulwersującą".
Jarosław Kaczyński podziela zdanie Gowina i uznaje, że gigantyczne zarobki ludzi bez kompetencji w NBP to patologia, która może trwale wpisać się w postrzeganie osób zatrudnionych w instytucjach publicznych związanych z PiS, a tym samym rzutować na cały obóz. A prezes boi się jednego: łatki pazerności, która przykleja się do jego ekipy.
Właśnie za sprawą takich "akcji", jak afera płacowa w NBP i nie tylko (patrz: Grupa Azoty i inne spółki Skarbu Państwa), ludzie coraz częściej mają przekonanie, że władza szybko odrywa się od rzeczywistości.
Pretensje prezesa
Stąd Kaczyński ma wielkie pretensje do Glapińskiego. Mówi nam o tym nieoficjalnie niemal każdy polityk Zjednczonej Prawicy, którego pytamy o tę sprawę.
Ponoć gorzkie uśmiechy i irytację wzbudzały w PiS wypowiedzi prezesa NBP w zaprzyjaźnionych mediach, gdzie Glapiński przekonywał, że wszelka krytyka pod jego adresem to "spisek ludzi, którzy chcą na siłę wprowadzić w Polsce euro".
A wielkie zdziwienie Glapiński wywołał w szeregach PiS - ale nie tylko, bo także wśród biznesmenów i ludzi działających w spółkach SP - gdy na Kongresie 590 w Jasionce k. Rzeszowa przechadzał się otoczony kilkunastosobową świtą współpracowników i asystentów. W tym gronie były ozłacane przez Glapińskiego gigantycznymi pensjami dyrektorki, które stały się dla PiS tym, czym słynne "ośmiorniczki" dla Platformy: symbolem bizancjum i oderwania od rzeczywistości.
- Kiedy ludzie słyszą o łącznych zarobkach rzędu 65 tysięcy miesięcznie za, umówmy się - niemęczącą szczególnie pracę, to to działa na ich wyobraźnię, porównują to ze swoimi portfelami. To działa na świadomość wyborców w dużo większym stopniu, niż abstrakcyjne 250 miliardów utraconych z VAT-u - tłumaczy jeden z polityków PiS.
Nawet premier Morawiecki - mimo że poobsadzał swoimi ludźmi za sowite pensje spółki skarbu państwa, na co zwraca nam uwagę dość złośliwie współpracownik Beaty Szydło - jest zafrasowany całą sytuacją.
- Szef rządu za Glapińskiego politycznej ceny płacić nie chce i nie zamierza - słychać w kręgach rządowych.
Glapiński, błąd Kaczyńskiego
Ale Glapiński zdaje sobie sprawę, że personalnie sam za całą sytuację nie odpowie.
- On musi mieć jakąś wiedzę krępującą dla Jarosława Kaczyńskiego i stąd czuję się tak pewny. To nie może być tylko kwestia jego sześcioletniej kadencji. Moim zdaniem wie coś o finansowych początkach Porozumienia Centrum i to coś jest dla Jarosława Kaczyńskiego bardzo niewygodne - przekonuje były polityk PiS, blisko współpracujący z Kaczyńskim w pierwszym rządzie PiS.
Z kolei opozycja uważa, że relacje Glapińskiego z Kaczyńskim nadal są dobre. - Robili razem niejeden interes. I dziś prezes PiS nie może do Glapińskiego zadzwonić i kazać mu coś zrobić - twierdzi Marcin Kierwiński z PO.
Glapiński z Kaczyńskim rozmawiali we wtorek. Tylko oni znają przebieg tej rozmowy, choć nieoficjalnie wiadomo, że prezes PiS miał domagać się wyrzucenia z NBP dwóch bliskich Glapińskiemu dyrektorek.
Tak się nie stało.
Niektórzy twierdzą, że dla własnego dobra PiS powinno przyspieszyć wybory parlamentarne, by nie dopuścić do jeszcze większej erozji władzy. Bo każdy dzień przynosi nowy kryzys, a końca afery nie widać (media podają kolejne nazwiska dyrektorek związanych z PiS, które zarabiały gigantyczne pieniądze w NBP przy Glapińskim).
Ale wiemy już, że przyspieszonych wyborów nie będzie na pewno - i nigdy poważnie nie brano tego wariantu pod uwagę.
Ale skoro PiS postanowiło zgodnie z właściwymi terminami poczekać do jesieni, Kaczyński będzie musiał "szarpnąć cuglami". I nie dopuścić, by kolejne osoby z jego nominacji "urywały mu się ze smyczy".
Bo w roku 2007 PiS straciło władzę m.in. z powod błędów personalnych. Dziś największym błędem Kaczyńskiego wydaje się być Adam Glapiński.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl