PolskaAdam Bielecki: uciekałem z tej góry. Psychicznie sobie nie poradziłem

Adam Bielecki: uciekałem z tej góry. Psychicznie sobie nie poradziłem

- Na raport Polskiego Związku Alpinizmu o wyprawie na Broad Peak zareagowałem bardzo emocjonalnie - rozpłakałem się, była plątanina emocji. Od złości przez żal i najsilniejsze poczucie niesprawiedliwości - powiedział w rozmowie z reporterem "Faktów" TVN Adam Bielecki, uczestnik zimowej wyprawy na Broad Peak. - Uciekałem z tej góry, ratując własne życie. Dziś wiem, że nie udźwignąłem psychicznie tego ataku - przyznał himalaista.

Adam Bielecki: uciekałem z tej góry. Psychicznie sobie nie poradziłem
Źródło zdjęć: © PAP | Bartłomiej Zborowski

19.09.2013 | aktual.: 19.09.2013 06:23

Bielecki powiedział, że najbardziej przykra jest dla niego "indywidualna ocena uczestników". - Negatywnie oceniono trzy moje zachowania. M.in. padają takie słowa, iż od początku zakładałem, że nie będę schodził razem z chłopakami. Nie wiem, jakie kompetencje ma zespół PZA, by oceniać to, co miałem w głowie. To niesprawiedliwe i bezzasadne - stwierdził alpinista.

"Podporządkowałem się decyzji kierownika wyprawy"

- Komisja negatywnie oceniła moje zachowanie w obozie czwartym. Nigdzie nie znalazłem, które zachowanie zasłużyło na negatywną ocenę. Negatywnie też oceniono moje zejście z obozu czwartego. To było podporządkowanie się decyzji kierownika wyprawy - powiedział Bielecki. Jak podkreślił, była to "decyzja podjęta w konsensusie z całym zespołem".

- Gdybym otrzymał polecenie zostania w obozie czwartym albo uznałbym, że moje pozostanie tam coś zmieni, to bym w tym obozie został. Nie wierzyłem, że jakiś człowiek byłby w stanie przeżyć 35 godzin w takich warunkach - przyznał himalaista.

- Każdy z nas podjął decyzję, że idziemy do góry, ale ja powinienem zakomunikować grupie to, co myślałem - że każdy powinien robić to w swoim tempie. To nie było tak, że postawiliśmy chłopaków przed faktem dokonanym - to nie było tak, że ja pognałem i zszedłem do obozu czwartego - tłumaczył Bielecki.

Jak powiedział, ostatni kontakt z grupą miał, gdy schodził. - Wtedy dopiero ta grupa się rozpadła i rozdzieliła. Chłopcy podjęli sami decyzję o tym, że będą atakować szczyt i schodzić samodzielnie. W imię własnych ambicji (ja zrobiłbym to samo) podjęli taką decyzję - stwierdził Bielecki. - Trzeba uszanować ich decyzję, nie obarczać nią żywych. Komisja w jakimś sensie to zrobiła - dodał.

"Uciekaliśmy z tej góry"

- Atak się załamał, nigdy tego nie ukrywałem, coś poszło nie tak. Każdy z nas schodził samodzielnie. Uciekaliśmy z tej góry. Ja uciekałem ratując własne życie. Dziś wiem, że nie udźwignąłem psychicznie tego ataku. Do pewnego momentu atak przeprowadzany prawidłowo zamienił się w walkę o życie. Dwóm z nas ta walka się nie udała - powiedział himalaista w rozmowie z "Faktami" TVN.

- Nie wiem, czy ktokolwiek ma prawo do moralnego osądu osoby walczącej o życie. Nie mam poczucia, że jakiekolwiek moje działanie mogło coś zmienić w tej sytuacji. Nie po decyzji o akcji szczytowej. Mogłem wcześniej powiedzieć zawracamy. Wtedy nie byłbym sam odpowiedzialny - stwierdził Bielecki.

Przyznał jednak, że "świadomość, iż mogłem coś zrobić, ale nie zrobiłem, wykończyłaby mnie". - Kiedy będę miał chwilę, usiądę, napiszę i opublikuję mój komentarz do raportu. Jest tam wiele drobnych nieścisłości - podkreślił himalaista.

Jak powiedział, końcowy kształt raportu jest dla niego zaskoczeniem. - W komisji PZA nie mamy żadnej osoby, która byłaby w takich warunkach, jak my byliśmy. To, że członków komisji nie przekonują zeznania moje i Artura, że było ciężko, to nie wiem, co może ich przekonać. Zostałem głównym oskarżonym raportu. Muszę temu stawić czoła, wyjść temu naprzeciw - powiedział Bielecki.

"Nie mam zamiaru opuszczać Polski"

Bielecki odniósł się także do informacji o jego rzekomym wyjeździe za granicę. - Chodziło raczej o wspinanie się z tamtymi ekipami, nie mam zamiaru opuszczać Polski - zapewnił alpinista.

- Bez względu na kształt raportu, albo moją osobę, program Polskiego Himalaizmu Zimowego stanął pod znakiem zapytania, albo nawet wpadł w wielką dziurę po śmierci Artura Hajzera. Nie ma kierownika i chętnych na robienie wielkich projektów w Himalajach. Jest wola, by cały wysiłek Hajzera nie poszedł na marne. Inspirował nas za życia, może nas inspirować po śmierci - powiedział Bielecki.

- Na pewno wrócę w góry wysokie, nic mi nie da tych emocji. Ale na razie jestem tym zmęczony. Po śmierci Hajzera nie mam nawet do kogo zadzwonić, zapytać jak zorganizować taką wyprawę - powiedział w rozmowie z reporterem "Faktów" TVN uczestnik zimowej wyprawy na Broad Peak.

Obraz
© (fot. WP.PL)

Raport Polskiego Związku Alpinizmu

Polski Związek Alpinizmu opublikował raport specjalnej komisji powołanej do zbadania okoliczności wypadku na Broad Peak z 5 marca tego roku. W raporcie autorstwa zespołu badającego okoliczności wypadku: Anny Czerwińskiej, Bogdana Jankowskiego, Michała Kochańczyka, Romana Mazika i Piotra Pustelnika wymienione są m.in. błędy, do których doszło podczas ataku na szczyt, brak taktyki wejścia, utratę kontaktu i rozdzielenie członków wyprawy.

Negatywnie oceniono też postawę Adama Bieleckiego, który "od razu założył, że nie będzie schodził z resztą uczestników ataku szczytowego, o czym nie poinformował ich jasno i jednoznacznie w trakcie ustalania taktyki wejścia" oraz jego "postawę po zejściu do obozu czwartego i szybkie zejście do bazy w czasie, kiedy jeszcze na górze można się było spodziewać zwrotu sytuacji i uratowania Macieja Berbeki".

Zespół miał też poważne zastrzeżenia do postawy Artura Małka, który odmówił Maciejowi Berbece wspólnego schodzenia ze szczytu.

Natomiast pozytywnie oceniono postawę Macieja Berbeki, który "swoim spokojem i kulturą osobistą oraz koncyliacyjnym charakterem przyczynił się do współtworzenia spokojnej atmosfery na wyprawie", a także - mimo kilku zastrzeżeń - rolę kierownika wyprawy sprawowaną przez Krzysztofa Wielickiego.

Wielicki: takie oceny są zawsze subiektywne

Krzysztof Wielicki, pytany o ocenę raportu, powiedział, że nie odbiera go jako "miażdżącej krytyki". - Z przeprowadzonej analizy wynika, że wyprawa została bardzo dobrze przygotowana, a dobór uczestników był właściwy. Akcja górska przed atakiem szczytowym była przeprowadzona zgodnie z regułami sztuki - powiedział w rozmowie z WP.PL.

- Błędy, z czym akurat można dyskutować, zostały popełnione na etapie planowania ataku szczytowego i w jego trakcie. Wydaje mi się, że jeśli nawet komisja dopatrzyła się na tym etapie niedociągnięć, były one niezawinione. Nie można zaplanować pewnych rzeczy, np. że ktoś osłabnie i oceniać, kto komu ma pomagać, kogo ratować - podkreślił Wielicki.

- Będąc na dole mogłem udzielać pewnych rad, sugestii uczestnikom, ale to zespół będący w górze ostatecznie o wszystkim decydował, tym bardziej, że jego trzonem był Maciej, który wziął na siebie opiekę nad zespołem - powiedział kierownik wyprawy.

Jego zdaniem, autorzy raportu nie powinni dokonywać oceny moralnej uczestników wyprawy, ponieważ "takie oceny są zawsze subiektywne". - Nie sądzę, by można było tak drastycznie, zero-jedynkowo kogoś oceniać. Nie wiem, czy komisja wzięła pod uwagę to, że jednak chłopcy byli kompletnie wykończeni po ataku szczytowym - powiedział Wielicki.

Dramat na Broad Peack

5 marca na wierzchołku Broad Peaku (8047 m) stanęli kolejno: 29-letni Adam Bielecki (KW Kraków), 33-letni Artur Małek (KW Katowice), 58-letni Maciej Berbeka (KW Zakopane) i 27-letni Tomasz Kowalski (KW Warszawa). Berbece i Kowalskiemu nie udało się dotrzeć na noc do obozu. Trzy dni później zostali uznani za zmarłych.

W lipcu Jacek Berbeka, brat Macieja, zorganizował prywatną ekspedycję, w której udział wzięli udział Jacek Jawień, ratownik Grupy Beskidzkiej GOPR oraz Krzysztof Tarasewicz. Udało im się odnaleźć ciało Kowalskiego, Macieja Berbeki nie odnaleźli.

Źródło: TVN24

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wypadekraporthimalaje
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (300)