Abp Adrian Galbas: Nikt w Kościele nie może się czuć intruzem
- Jest dla mnie jasne, że nie wolno zamykać drzwi do Kościoła przed osobami LGBT i że trzeba wobec nich właściwie dobierać słowa. Jeśli tak nie było i jeśli zabrakło tu wrażliwości, to oczywiście błąd. Słyszę czasem pytania w rodzaju: "czy osoby homoseksualne mogą uczestniczyć w synodzie?". A co tu ma do rzeczy ich orientacja? - mówi w rozmowie z WP arcybiskup Adrian Galbas, powołany przez papieża Franciszka na biskupa pomocniczego archidiecezji katowickiej. Przypomina również o znaczeniu świąt Bożego Narodzenia.
Marcin Makowski: W jakiej kondycji polski Kościół wchodzi w 2022 rok? Teologicznie nie zmieniło się nic, ale społecznie obserwujemy trzęsienie ziemi. Czy ma arcybiskup nadzieję, że będzie lepiej?
Abp Adrian Galbas, arcybiskup koadiutor archidiecezji katowickiej: Chrześcijaństwo wyrasta z nadziei. Gdybym jej nie miał, musiałbym zweryfikować swoją wiarę. Oczywiście nie rozumiem nadziei w sposób naiwny: czyli że wszystko jakoś samo się poukłada, albo że kiedyś wszystko będzie dobrze. Dla mnie nadzieja to głębokie przekonanie, że misja Kościoła, tu i teraz, ma głęboki sens.
Pomimo nowych wyzwań, nie zmienia się podstawowa robota, jaką mamy w Kościele do zrobienia, to znaczy: przekazanie światu Dobrej Nowiny o Bogu i Jego miłości. Nie jestem jednak ślepy na to, co pandemia, i nie tylko ona, zrobiła z Kościołem w Polsce.
Trudno być ślepym na liczby. Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego w najnowszych badaniach podaje, że w roku 2020 - w stosunku do 2019 - o 26,8 proc. spadła liczba sakramentów małżeństwa, do chrztu zgłoszono 16,3 proc. dzieci mniej, bierzmowanie to z kolei spadek o 34 proc. W samej archidiecezji krakowskiej liczba apostazji z około 50 rocznie w dwa lata urosła do prawie 450. Skąd biorą się te dane?
Te liczby są bardzo przygnębiające i na pewno wymagają poważniejszej analizy niż ta, którą zrobiono do tej pory. Kościół musi do tego wszystkiego podejść z dużą pokorą, tym bardziej, gdy apostazje dotyczą w większości osób młodych. Pyta pan, skąd to wszystko? Najkrócej mówiąc: z zaniku wiary, który obserwujemy wyraźnie nie tylko w Polsce. U nas jednak mamy dodatkowo duży i coraz bardziej agresywny antyklerykalizm.
Z czego wynika tak negatywne nastawienie do duchownych?
Na pewno w jakiejś mierze sami sobie na to zapracowaliśmy. Także poprzez – mówiąc ogólnie i dość delikatnie - nie zawsze ambitny i uczciwy styl naszego życia. Ale to nie tylko to. Jest cała masa księży "spoko", jak mówi młodzież; pracowitych, pobożnych i naprawdę w porządku, a jednak spotykają się często ze społeczną niechęcią, a nawet agresją, tylko dlatego, że są księżmi.
Na temat duchowieństwa funkcjonuje cała masa stereotypów, uogólnień, półprawd czy wprost kłamstw. Jeszcze w PRL-u ludzie oddaleni od Kościoła byli wobec duchownych dość życzliwi, w najgorszym razie obojętni, dziś często są nastawieni i nastawiani wrogo. Istnieje społeczna narracja na temat duchowieństwa, która czasem jest prawdziwa, czasem przesadzona, a czasem wymyślona.
W ocenie Kościoła w Polsce nie można jednak widzieć spraw tylko pesymistycznie. Niestety, mamy rosnącą liczbę apostatów, ale mamy także bardzo wielu tych, którzy świadomie chcą być w Kościele i jeszcze głębiej niż dotychczas angażują się w rozwój swojej wiary. Do seminariów w tym roku wstąpiło ponad 350 kandydatów. To tylko jedna zmienna.
Nie ma arcybiskup wrażenia, że to zaklinanie rzeczywistości? Od momentu wybuchu pandemii widać, że bardzo wiele osób do kościoła chodziło siłą przyzwyczajenia. Świątynie - nawet w okresie luzowania obostrzeń - świeciły pustkami. Czy to zbiorowy rozwód z katolicyzmem? Dekonstrukcja mitu pobożnej ojczyzny "papieża Polaka"?
Dane co do kleryków na pierwszym roku to także fakt, podobnie jak te co do apostazji! Spróbujmy zobaczyć całość. A jeśli chodzi o spadek liczby wiernych, jest tak, jak pan mówi. Co ciekawe, jest on prawdopodobnie większy niż np. w Stanach Zjednoczonych. Nie mamy jeszcze precyzyjnych obliczeń, ale to widać gołym okiem.
Nie ma już dyspensy od niechodzenia na msze, a wielu ludzi na nią nie chodzi. Argumenty "musisz", "powinieneś" przestały działać. Zadziałać może już tylko jeden - osobiste przekonanie, że jeżeli jestem katolikiem, fundamentem mojej wiary jest Eucharystia. I niczym nie da się jej zastąpić. Pytanie, czy jako duchowni umiemy tę prawdę skutecznie przekazać? Czy potrafimy zachęcić do wspólnotowego przeżywania wiary?
Potraficie?
Chciałbym! Bez tego klapniemy. Pamiętam to uczucie, gdy na początku pandemii wprowadzono ostre restrykcje. To było tak, jakby ktoś kłuł mnie szpilką po oczach. Bolało.
Analizując powody "niepowrotu" wielu osób na mszę, warto wziąć pod uwagę jeszcze jeden czynnik: w miesiącach obowiązywania dyspensy ludzie na swoich ekranikach nieraz zobaczyli, że mszę można odprawiać staranniej, kazania mogą być ciekawsze, śpiewy bardziej przygotowane. Na poziomie psychologii przeżycia religijnego świat wirtualny i realny im się skleił, a później…
Gdy okazało się, że mieszkaniec małej miejscowości może uczestniczyć we mszy u krakowskich dominikanów, znany proboszcz okazał się nagle mało efektowny?
Niestety, trochę tak…
Myślę, że w przypadku odpływu młodych to nie tylko kwestia braku "fajnego księdza". Widział arcybiskup protesty Strajku Kobiet. Może trzeba się przyznać, że Kościół poniósł porażkę ewangelizacyjną?
Nie sądzę, żeby można było wyciągnąć z tych protestów aż tak proste wnioski. Pamiętajmy o błyskawicznie rozhuśtanych emocjach i porywie nie zawsze przemyślanego buntu. Bardziej niepokojące są badania wykonane trzy lata temu, z których wynika, że jedynie 23 proc. młodych ludzi deklaruje, że Bóg jest dla nich ważny, a 5 proc. dodaje, że jest "bardzo ważny".
Tych ludzi trzeba prowadzić w sposób bardzo głęboki, dać im taki duchowy pokarm, jakiego potrzebują, często dużo bardziej treściwy niż do tej pory, ale nie można się tylko na nich skupić. Zadowalać się jedynie tymi, którzy są! Bo to jest jednak wyraźna mniejszość. Kościół, który nie ewangelizuje, nie jest chrystusowy.
Zdecydowana większość młodych, jak widać z tych badań, jest naszymi propozycjami niezainteresowana. Nie tylko dlatego, że nie pasują im odpowiedzi, które próbujemy dawać, ale dlatego, że mają całkiem inne pytania. Nie rozwiążemy tego kryzysu, gdy nie spotkamy się z tymi ludźmi na ich gruncie. Nie zaczniemy ich słuchać. Tych ich pytań…
A co, jeśli ktoś zadaje arcybiskupowi pytanie: "mam dziecko LGBT+, ale z ust abpa Jędraszewskiego słyszę, że należy do ideologii i tęczowej zarazy"? Jak w takiej sytuacji funkcjonować w Kościele, który traktuje cię jak intruza?
Takiego pytania nikt mi nie zadał, a gdyby tak się stało, to najpierw bym zaprotestował przed zawartym w nim skrótem i przeinaczeniem wypowiedzi abpa Marka, bo takiej wypowiedzi, jak ta w cudzysłowie, nie kojarzę. Mam nadzieję, że dla wszystkich w Kościele jest jasne, że nikt nie może być traktowany tu jak intruz. I myślę także o tym poziomie Kościoła, jakim jest np. kancelaria parafialna.
Rozumiem jednak, to o czym pan mówi, choćby dlatego, że pochodzę z rodziny mało wierzącej, a i spośród moich znajomych, zwłaszcza tych jeszcze sprzed seminarium, większość nie chodzi już na msze. Oni też o tym gadają i pytają, czemu Kościół jest nieludzki?
Jak im arcybiskup odpowiada?
Lubię te rozmowy. Ważne jest to, co sobie nazwałem "duszpasterstwem samarytanki", czyli zgodą na poświęcenie czasu i uwagi pojedynczemu człowiekowi. Z całą jego skomplikowanością, osobistą historią i dylematami. Trzeba zacząć od tego, by tego pytającego przyjąć, a nie, by od razu dawać mu gotowe recepty.
Co do osób homoseksualnych, to mamy tu jakieś meganieporozumienie. Przecież takie osoby zawsze mogły być i były w Kościele, korzystały z pomocy duszpasterskiej, przychodziły i przychodzą do konfesjonałów, są w parafiach. Jest dla mnie jasne, że nie wolno zamykać przed nimi drzwi i że trzeba wobec nich właściwie dobierać słowa.
Jeśli tak nie było i jeśli zabrakło tu wrażliwości, to oczywiście błąd. Słyszę czasem pytania w rodzaju: "czy osoby homoseksualne mogą uczestniczyć w synodzie? ". A co tu ma do rzeczy ich orientacja?
Nie mogą natomiast żyć zgodnie ze swoją tożsamością i partnerem albo partnerką, jeśli chcą być w pełni w Kościele.
Jeśli żyją w grzechu ciężkim, nie mogą przystępować do komunii świętej podobnie jak osoby heteroseksualne. Na Jasnej Górze odbyło się niedawno Forum Katolików Świeckich "Impuls". Występował tam m.in. jeden z Franciszkanów, który opowiadał, jak to od wielu już lat zajmuje się towarzyszeniem osobom homoseksualnym i jak da się to robić z poszanowaniem ich godności i w oparciu o Katechizm.
Wszyscy jesteśmy grzeszni. Ja jestem grzesznikiem. To niestety część mojej ludzkiej kondycji, ale dostaję od Kościoła jasną i konkretną pomoc w wychodzeniu z mojego grzechu i w dążeniu do świętości. Z całym zrozumieniem indywidualnego tempa tego procesu. To jest taka sama propozycja jaką dostaje każdy: opiera się przede wszystkim na korzystaniu z sakramentów i słuchaniu Słowa.
A propos grzechu - jak Kościół wychodzi z dramatu molestowania nieletnich przez księży? Gdzie widzi arcybiskup postępy, a gdzie nadal zrobiono za mało, aby zadośćuczynić ofiarom?
Nie ma wątpliwości, że jest to nadal jeden z najbardziej palących problemów Kościoła. Powiedział pan "grzech", ale to nie tylko grzech.
Zgoda - to w pierwszej kolejności przestępstwo.
Grzech jest tylko jednym z wymiarów całego dramatu pedofilii. Jestem przeciwny nawet, by mówić tu o "nadużyciach", bo to słowo może zakładać, że "użycie" jest dobre. A tak nie jest! Użycie też jest złe! Nikogo, a zwłaszcza dziecka, nie wolno "używać" dla swoich celów. Co do tego w Kościele jest pełna zgoda.
Niestety, także z powodu tych przestępstw i nieprawidłowych reakcji na nie ze strony niektórych przełożonych kościelnych, mamy dzisiaj to, co mamy.
Czyli?
Myślę o wspomnianej fali antyklerykalizmu i odejściu wiernych. Księżom dostaje się za to w pakiecie. Nierzadko wszyscy jesteśmy po prostu kojarzeni z przestępcami seksualnymi. To, co dla mnie w tym wszystkim jest pociechą, to świadomość drogi, którą już w tym wymiarze w Kościele przeszliśmy. Myślę tu przede wszystkim o stworzeniu jasnych i surowych procedur. Przecież gdy pojawi się oskarżenie mające nawet tylko znamiona prawdopodobieństwa, ksiądz natychmiast odsuwany jest na bok. Nawet jeśli później te oskarżenia się nie potwierdzą, a mieliśmy ostatnio takie przypadki.
Dobrze jednak, że mamy te jasne procedury i że są one kategorycznie stosowane. To jedyna droga naszego oczyszczenia i powolnej odbudowy społecznego zaufania. Nie ma innego środowiska, które bardziej niż Kościół katolicki w tak kompleksowy i jednoznaczny sposób zajęłoby się walką z wykorzystywaniem nieletnich. To malutka pociecha w tym całym dramacie.
Mówi arcybiskup o "zaniedbaniach". Księdza przełożony, abp Wiktor Skworc, metropolita archidiecezji katowickiej, dopuścił się jednego z nich, przenosząc na początku lat dwutysięcznych kapłana oskarżonego o pedofilię i bagatelizując te oskarżenia. Stolica Apostolska przeprowadziła dochodzenie w tej sprawie, powołując księdza na stanowisko koadiutora abpa Skworca.
Abp Skworc latem poprosił o koadiutora (duchownego wyznaczonego przez władze kościelne do pomocy duchownemu wyższego stopnia - red.). Był to rodzaj "samokary". Potem pałeczkę przejęła Stolica Apostolska, zadając sobie pytanie: czy i kto? Czy archidiecezja katowicka potrzebuje teraz biskupa koadiutora i - jeśli tak - kto ma nim być? Odpowiedź pan zna.
Decyzja papieża oznacza tyle, że tak długo, jak ksiądz abp Skworc będzie biskupem diecezjalnym, będę mu pomagać w zarządzaniu diecezją, a potem - jak Pan Bóg da - przejmę za nią odpowiedzialność.
Co z tych roszad personalnych wynika? Papież uznał, że abp Skworc musi ze względu na zaniedbania przekazać władzę? To sprzątanie bałaganu po poprzedniku?
Rola koadiutora jest jasna. Jestem teraz jednym z katowickich biskupów pomocniczych, o których prawo kościelne mówi, że mają pomagać biskupowi diecezjalnemu dźwigać "troski pasterzowania". Jedyna różnica w stosunku do innych biskupów pomocniczych jest taka, że mam prawo następstwa. A co do bałaganu, to z tego co mi wiadomo, sprawy dotyczące przestępstw duchownych wobec nieletnich są w archidiecezji katowickiej prowadzone wręcz wzorcowo.
Uwielbiam ten język - "pomoc w dźwiganiu trosk pasterzowania". Czy w tym konkretnym przypadku czuje arcybiskup realny ciężar "trosk"?
Mnie akurat to sformułowanie bardzo się podoba. Oczywiście, że czuję ciężar odpowiedzialności i to za każdą jedną sprawę, która mnie czeka w diecezji. Ta nominacja to oczywiście ludzkie decyzje konkretnych osób - Ojca Świętego i jego doradców - ale patrząc od strony wiary, chcę w tym zobaczyć wolę Bożą i liczę na to, że skoro Bóg postawił przede mną to zadanie, da też siły, żebym je zrealizował.
Czyli jednak biskup do zadań specjalnych.
Biskup to nie James Bond…
Święta Bożego Narodzenia to w Polsce rytualny spór o plakaty, które mają je ogłaszać. Kłótnie o nazwy i nomenklaturę. Ile jeszcze religii w dniach, które coraz częściej dla Polaków są po prostu "świętem sezonowym"?
Zamiast wykorzystać czas świąt do wewnętrznego, duchowego podreperowania swojej kondycji - bez względu nawet na to, czy jesteśmy wierzący, czy nie – kłócimy się o plakat. Szkoda sił i czasu.
Niezrozumiała i niebezpieczna jest dla mnie natomiast sama próba usuwania imienia Boga z nazwy dnia święta, które chrześcijanie od wieków obchodzą ku czci Jego narodzenia, i nazywanie go świętem grudniowym albo zimowym, albo jakim tam jeszcze. Dobrze, że była tu szybka reakcja i że z tego pomysłu się wycofano. Pamiętajmy, że opowieść o Betlejem to nie przesłodzony obrazek stajenki i zwierzątek - jak to czasami mamy w polskich, skądinąd, pięknych kolędach - ale to proza i surowość życia. Taka, w której każdy z nas może się odnaleźć, podejmując swoje trudne życiowe decyzje i mocując się na co dzień z własnymi problemami.
Święta to również uniwersalna prawda o tym, że "Słowo stało się Ciałem", bo "nie jest dobrze, żeby człowiek był sam". Sam, bez Boga, i sam, bez bliźniego. Może, gdybyśmy to bardziej odkryli, nie chcielibyśmy mieć świąt grudniowych zamiast świąt Bożego Narodzenia.
Często zestawia się w ostatnich dniach obrazek imigracji Maryi i Józefa z imigrantami na granicy polsko-białoruskiej. Czy wezwanie do "nie bycia samemu" to również troska o te osoby?
Oczywiście! W komunikacie z ostatniego posiedzenia Episkopatu zwracaliśmy uwagę na to, że nie ma tu dylematu: "albo, albo". Albo prawo, albo pomoc bliźniemu. Jest "i-i". I jedno, i drugie. Mieszkam teraz w Ełku, w diecezji, która graniczy z Białorusią i jestem pod wielkim wrażeniem prostego odruchu serca, który od samego początku idzie od mieszkańców zwłaszcza przygranicznych miejscowości.
Są przygotowani na to, że gdy w ich drzwiach pojawi się imigrant, trzeba go nakarmić i ogrzać. Wiadomo, że on później musi zostać przekazany do odpowiednich ośrodków, ale to, co jest najpierw, to zwyczajna, ludzka pomoc. Jestem tym, jak i konkretnym działaniem czy to parafii, czy rozmaitych świeckich organizacji, bardzo zbudowany.
Rozmawiamy o trosce o bliźniego. Czy obowiązkowe szczepienia należą do odruchów troski o zdrowie najsłabszych?
Decyzję o szczepieniach każdy powinien podjąć indywidualnie…
Arcybiskup jest zaszczepiony?
Tak, trzema dawkami. Nie miałem wątpliwości, że tak należy zrobić. Przede wszystkim ze względu na częste spotkania z wieloma ludźmi. Zależy mi na ich bezpieczeństwie. Kierowałem się tu i głosem autorytetów medycznych i teologicznych. W sumieniu nie mam więc żadnych rozterek co do słuszności tej decyzji, a teraz, przy kolejnych falach i mutacjach wirusa, tylko się w niej utwierdzam i do niej zachęcam…
Rozmawiał Marcin Makowski dla WP Wiadomości