Abonament albo śmierć

Gdyby nie to, że sam Jan Rokita swe słynne zawołanie “Nicea albo śmierć” zapożyczył, nieco je tylko trawestując, mógłby na prawach autorskich do niego zbić niezły majątek. Już chyba każdy z polityków w tej czy innej formie powtórzył je, zastępując pierwszy człon tej alternatywy miłym swemu sercu rzeczownikiem. Do tego grona dołączyła ostatnio pani Danuta Waniek.

30.09.2004 18:27

Hasło “media publiczne albo śmierć” w ustach przewodniczącej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji to nie żarty, chociażby dlatego że ma ona za sobą niemałą rzeszę dziennikarskich gwiazd publicznej telewizji, postawionych pod ścianą najnowszymi propozycjami Platformy Obywatelskiej, zmierzającymi do likwidacji abonamentu i zasadniczej zmiany finansowania publicznej telewizji i radia, co w konsekwencji doprowadziłoby najprawdopodobniej do ich plajty i bądź całkowitej zmiany charakteru, bądź też prywatyzacji.

A nie oszukujmy się. Znakomita większość owych gwiazd wykreowanych wyłącznie dzięki temu, że ich twarze można oglądać niemal co dzień w największej sieci telewizyjnej w Polsce, trafiła do telewizji publicznej nie z powodu kwalifikacji, lecz protekcji, z reguły politycznej, lub tak zwanej dyspozycyjności, a najczęściej z obu tych powodów jednocześnie. I choć można przypuszczać, że znalazłoby się dla nich miejsce w normalnych strukturach medialnych, to najpewniej nie tak eksponowane, a zapewne i nie tak popłatne.

Nie chcę rozwodzić się nad bezsensem istnienia Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, bo musiałbym powtarzać argumenty sprzed kilkunastu lat, kiedy to jeszcze przed jej powołaniem ostrzegałem przed kosztownym luksusem, jakim będzie importowanie tego pomysłu z Francji, gdzie powstał w innych okolicznościach i czasie, ale dla podobnych doraźnych celów politycznych.

Niezależnie jednak od argumentów za i przeciw istnieniu Rady na pewno źle o niej świadczy cały ciąg niejasności, oględnie mówiąc, w jej funkcjonowaniu, od przyznania koncesji Polsatowi przez aferę z nieudanym odwołaniem jej przewodniczącego przez Wałęsę, utworzenie stanowiska sekretarza rady, liczne protesty przeciw przyznawaniu bądź odbieraniu koncesji, bezprawne forsowanie własnego projektu ustawy o radiofonii i telewizji w kontekście afery Rywina aż po niezgodne z konstytucją uzurpowanie sobie przez Radę prawa do wyznaczania wysokości abonamentu radiowo-telewizyjnego.

Liczba i regularność owych niejasności zdaje się świadczyć o organicznych wadach całego pomysłu. Co potwierdzają analogiczne zjawiska występujące w działalności francuskiego pierwowzoru tej instytucji. Z jednym wszelako wyjątkiem. We Francji o wysokości i rozdziale abonamentu decyduje odpowiednia komórka ministerstwa finansów. Nie ma więc przynajmniej wątpliwości, że jest to parapodatek od posiadania odbiornika, a nie żadna danina publiczna na “cele misyjne”.

Tym bardziej że kiedy słyszę, jak na Konferencji Mediów Publicznych padają słowa, iż “media publiczne, aby spełniać swa misję, muszą mieć zagwarantowane finansowanie działalności przez system abonamentowy”, i porównuję to z programem publicznej telewizji, a także płacami jej bossów i dziennikarzy wizyjnych, okazuje się, że jedyna misja TVP polega na zapewnieniu kilkudziesięciu wybrańcom stopy życiowej porównywalnej z tą, jaką mają prezesi banków. I to niezależnie od ich rzeczywistej wartości. Wystarczy wymienić panią Olejnik, której program najpierw przesunięto na mniej atrakcyjne godziny, a potem zdjęto w swoim czasie w TVN z powodu małej oglądalności. I nikt tego nawet nie zauważył, dopóki nie znaleźli się dobroczyńcy, którzy uznali, że nie obejdzie się bez niej telewizja publiczna.

Podobnie Jacek Żakowski, który za niemal równie astronomiczną kwotę będzie powielał w TVP to samo, co robi Olejnik, a więc rozmawiał z politykami, jakby i tak nie było ich pełno w publicznej telewizji od rana do wieczora. No, ale zarówno Olejnik, jak Żakowski mają swoich polityków i te listy nie do końca się pokrywają, więc żeby wszyscy byli odpowiednio uhonorowani, telewidzowie zapłacą kilkaset tysięcy miesięcznie.

Inny równie genialny pomysł to zatrudnienie na “kontrakcie gwiazdorskim”, czyli za duże pieniądze, Roberta Korzeniowskiego jako kierownika redakcji sportowej. Szkoda, że pan Paszczyk nie wpadł na pomysł zatrudnienia na analogicznych kontraktach, jako sportowców, kilku dziennikarzy sportowych. Efekt byłby zapewne ten sam, a “piar” zapewniony.

I tylko absolutni już nieudacznicy, którzy muszą zadowolić się opowiadaniem filmów przed ich emisją, żeby zarobić na swe “dziennikarskie” honoraria, mogą się czuć zagrożeni, bo chodzą słuchy, że nowe kierownictwo dokona zasadniczej reformy programowej, polegającej na likwidacji tej funkcji. No, ale i dla nich na pewno znajdzie się jakiś grosz, oczywiście, w ramach misji telewizji publicznej. Dobroczynnej.

Anatol Arciuch

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)