25 lat temu rozpoczeły się protesty na placu Tiananmen
Chińskie władze bezlitośnie rozprawiły się ze społecznym niezadowoleniem
Wojsko nie miało litości - rocznica wielkich protestów
Gdy 15 kwietnia 1989 roku zmarł komunistyczny działacz Hu Yaobang, na chińskie władze padł blady strach. Trudna sytuacja społeczno-gospodarcza w połączeniu ze śmiercią polityka, który w oczach młodego pokolenia uchodził za symbol liberalnych reform, nie wróżyła nic dobrego.
Jeszcze tego samego dnia na placu Bramy Niebiańskiego Spokoju (Tiananmen) pojawili się pierwsi studenci, którzy nie tylko czcili pamięć Hu, ale także przynosili na transparentach pierwsze "niebezpieczne" hasła o demokracji, równości i wolności. - To jest tylko pretekst. Przyszliśmy tu, ponieważ mamy coś do powiedzenia. Nie sądzę, żebyśmy mogli coś uzyskać, ale zawsze lepiej spróbować, niż czekać z założonymi rękami - mówił jeden z uczestników, który nie mógł być świadom, że wkrótce spontaniczny zryw zostanie krwawo stłumiony.
Na zdjęciu: 22 kwietnia, "Wolność" na transparencie jednego z około 200 tys. studentów, którzy tego dnia protestowali na placu Tiananmen.
(sol / WP.PL)
Cytaty pochodzą z książek Liao Yiwu "Prowadzący umarłych" oraz "Chiny" Johnathana Fenby'ego.
Komuniści nie chcieli o tym słyszeć
Podczas pogrzebu zmarłego działacza partii komunistycznej na pekińskim placu zgromadziło się około 200 tys. demonstrantów, głównie studentów. Protesty stopniowo zaczęły nabierać coraz bardziej ogólnonarodowego charakteru, a Chińczycy zaczęli wychodzić na ulice także w innych miastach, m.in. w Wuhanie, Szanghaju czy Nankinie. Do pekińskich studentów z czasem zaczęli dołączać także pracownicy służby cywilnej, robotnicy oraz inne osoby niezadowolone z sytuacji w kraju.
Pierwsze konkretne postulaty zostały sformułowane już po trzech dniach od śmierci Hu Yaobanga. Wśród nich były roszczenia, których jednopartyjna dyktatura nie mogła spełnić - żądanie rozpisania demokratycznych wyborów, które wymieniłyby kierownictwo partii.
Na zdjęciu: 22 kwietnia, tysiące studentów oddzielonych przez policyjny kordon od budynku Wielkiej Hali Ludowej przy placu Tiananmen.
Wichrzyciele o ukrytych motywacjach
Wywrotowe postulaty i antypartyjne hasła sprawiły, że władza ludowa, a szczególnie jej konserwatywne skrzydło, zaczęła drżeć o swoją przyszłość. W głowach najtwardszego partyjnego betonu z prominentnym Bo Yibo na czele, zaczęła kiełkować myśl, że protesty w stolicy nie są winą polityki komunistów, a wynikają z inspiracji pojedynczych "ukrytych wichrzycieli".
- Powinniśmy poprzeć patriotyzm studentów, lecz także zdemaskować ludzi o ukrytych motywach, którzy wykorzystując kształcącą się młodzież do siania niepokoju - radziła Li Pengowi (ówczesny premier Chin - przyp.) wdowa po Zhou Enlaiu (pierwszym premierze Chin - przyp.).
Na zdjęciu: 25 maja, robotnicy przejeżdżają obok bramy do Zakazanego Miasta przy placu Tiananmen.
Studenci i robotnicy
Studenci, którzy rozpoczęli protesty, domagali się wolności słowa, prodemokratycznych reform i ukrócenia korupcji. Tymczasem robotnicy, którzy z dnia na dzień coraz chętniej zaczęli wspierać demonstracje, nieco inaczej rozkładali akcenty. Klasa pracująca najmocniej odczuwała skutki prorynkowych reform chińskiego lidera Denga Xiaopinga.
Dlatego robotnicy domagali się społecznej kontroli nad przemysłem, stabilizacji cen oraz zapanowania nad rozchwianą inflacją. Warto wspomnieć, że to właśnie na Tiananmen powstał pierwszy niezależny związek zawodowy w Chinach, jednak władze rozwiązały go wraz z decyzją o krwawej pacyfikacji pokojowych protestów.
Na zdjęciu: 18 maja, motocyklowa parada robotników, którzy wsparli studenckie protesty.
Gazeta nieświadomie podsyca protest
Punktem zwrotnym protestów okazał się gazetowy wstępniak. 26 kwietnia "Dziennik Ludowy", organ prasowy partii, w artykule pt. "Trzeba zająć jednoznaczne stanowisko celem przeciwstawienia się zamieszkom", oskarżył "niewielką liczebnie grupę o ukrytych motywach (...) o sianie niepokoju między ludźmi, pogrążanie całego kraju w chaosie i sabotaż politycznej sytuacji stabilności i jedności".
Słowa zostały przedrukowane przez media krajowe i regionalne. Artykuł był także czytany w radiowych audycjach. Wywołaj jednak odwrotny skutek, demonstranci nie tylko nie ugięli się pod presją gróźb, ale zaczęli rosnąć w siłę. - Początkowo media rządowe nazywały demonstracje studenckie ruchem patriotycznym. (...) w "Dzienniku Ludowym" ukazał się wstępniak, w którym ruch nazwano rozruchami. Co za dranie! Później pod koniec kwietnia i w maju, były protesty przeciwko temu wstępniakowi, a potem strajk głodowy - opowiadał Wu Dingfu, ojciec jednego z zamordowanych studentów, w rozmowie z Liao Yiwu.
Na zdjęciu: 18 maja, Chinka w hełmie wojskowym wznosi symbol zwycięstwa na placu Tiananmen.
Głodówka i Gorbaczow
- Musimy zapewnić spokój na placu Tiananmen. Od tego zależy nasz międzynarodowy wizerunek. No i jak my będziemy wyglądać, jeśli na placu ciągle będzie bałagan? - miał zastanawiać niedługo po publikacji wstępniaka w "Dzienniku Ludowym" Deng Xiaoping.
Sprawa stawała się tym bardziej poważna, że w połowie maja Chiny miał odwiedzić przywódca ZSRR Michaił Gorbaczow. Władze w Pekinie nie wyobrażały sobie sytuacji, w której z powodu okupacji placu Tiananmen, nie będą mogły powitać go uroczyście w sercu stolicy. Tymczasem studenci nie tylko nie opuszczali placu, ale zaostrzyli protest, rozpoczynając strajk głodowy
Na zdjęciu: 14 maja, demonstracje się nasilają, student na pierwszym planie jest jednym z kilkuset, którzy brali udział w strajku głodowym. Po kilkudniowej wizycie Gorbaczowa ta liczba wzrosła do ponad trzech tysięcy.
Masa krytyczna
17 maja w stołecznych protestach wzięło udział około 1 mln 200 tys. osób. Wśród tłumów byli także dziennikarze z "Dziennika Ludowego", którzy nieśli transparenty potępiające osławiony wstępniak z własnej gazety. Tego samego dnia odbyły się także masowe demonstracje w innych miastach, m. in. w Shenzhen, Chengdu czy Hefei. Sytuacja wymykała się spod kontroli i wymagała szybkiej reakcji ze strony komunistycznych władz.
Jedną z decydujących ról odegrał wpływowy Bo Yibo. Ten ponad osiemdziesięcioletni aparatczyk wcześniej "zasłużył się" odsunięciem od wpływu na partyjne decyzje Hu Yoaobanga, którego śmierć wywołała protesty. Tym razem Bo miał namawiać Denga, by siłowo rozwiązać patową sytuację na stołecznym placu. - Nie ma miejsca na odwrót - miał mówić chińskiemu liderowi, który wyznaczył 20 maja na dzień, w którym rozpoczął się stan wojenny w Pekinie.
Na zdjęciu: 30 maja, replika nowojorskiej Statui Wolności wykonana przez studentów akademii sztuk pięknych.
Stan wojenny i barykady
Mimo stanu wojennego, dobre nastroje nie opuszczały protestujących, szczególnie, że oddziały policji i wojska były praktycznie niewidoczne na ulicach. Jednak w czasie, gdy na placu Tiananmen trwał karnawał wolności, władze już szykowały plan krwawego rozprawienia się z "kontrrewolucjonistami".
2 czerwca partyjna góra zatwierdziła wariant siłowy, a następnej nocy do akcji wkroczyło wojsko. Priorytetem demonstrantów stało się zatrzymanie pochodu kolumn wojsk pancernych na plac Tiananmen. Na okolicznych ulicach zaczęły wyrastać barykady, a prostestujący byli gotowi bronić dojazdu z narażeniem życia.
Na zdjęciu: 3 czerwca, studenci prezentują broń, czapki i hełmy wojskowe, które skonfiskowali żołnierzom przepędzonym z placu Tiananmen.
"Nie lękamy się śmierci"
- Zobowiązujemy się bronić sprawy chińskiej demokracji. Nie lękamy się śmierci. Nie chcemy dalej żyć w targanym konfliktami kraju. Jesteśmy tu w celu obrony placu Tiananmen przed zagładą. Przecz z wojskowym reżimem Li Penga! (ówczesny premier Chin - przyp.) - tak brzmiała treść przysięgi, którą 3 czerwca około godziny 22 złożyli studenci pod pomnikiem ku czci Bohaterów Ludowych.
W nadchodzących godzinach wielu z nich rzeczywiście otarło się o śmierć, a niektórzy zapłacili za protesty najwyższą cenę. Noc z 3 na 4 czerwca zapisała się bowiem jako najbardziej krwawy epizod w Pekinie za czasów panowania komunistów.
Na zdjęciu: noc z 3 na 4 czerwca, żołnierze chińskiej armii przeskakują barierki na placu Tiananmen.
Masakra propagandowym sukcesem
Sporadyczne wystrzały słuchać było w chińskiej stolicy jeszcze przez cały kolejny dzień. Błyskawiczna wojskowa pacyfikacja została ogłoszona przez rządową propagandę wielkim sukcesem na polu walki z "kontrrewolucją".
- Naszym jedynym źródłem wiadomości była telewizja. Po 4 czerwca wszystkie kanały zaczęły nadawać ten sam materiał, dostarczony przez Centralną Stację Telewizyjną. Była tam mowa o tym, że wprowadzono stan wojenny, żeby utrzymać porządek, i że wojsko skutecznie zakończyło rozruchy kontrrewolucyjne. Kto by pomyślał, że Armia Ludowo-Wyzwoleńcza może zabijać rodaków? - mówił w rozmowie z Liao Yiwu Wu Dingfu, który jeszcze wtedy nie był świadom, że jego syn zginął na placu.
Na zdjęciu: Pekińczycy wokół jednego z ponad 20 transporterów opancerzonych, które udało się podpalić demonstrantom w nocy z 3 na 4 czerwca.
Nieznana liczba ofiar
Chociaż świat zna te wydarzenia jako masakrę na placu Tiananmen, to większość ofiar tej nocy straciło życie dobrych kilka kilometrów na zachód od placu. W okolicach węzła komunikacyjnego Gongzhufen pancerna kolumna zdemolowała prowizoryczną barykadę, rozjeżdżając cywilów i strzelając do protestujących. Po tej pacyfikacji wojskowi przeprowadzili jeszcze jedną znaczącą pacyfikację na skrzyżowaniu bliżej placu. Jak na gorąco relacjonował Jay Mathews na łamach "New York Timesa", większość zabitych to zwykli mieszkańcy, a nie protestujący studenci.
Dokładna liczba ofiar nocnych starć nie jest znana i z powodu polityki komunistycznych władz prawdopodobnie nigdy nie wyjdzie na jaw. Zależnie od źródła szacunki te wynoszą od 180 do nawet 6 tysięcy zabitych. Większość badaczy ocenia, że ofiar z całą pewnością było "kilkaset", natomiast władze w wewnętrznym sprawozdaniu napisały o 20 ofiarach.
Na zdjęciu: 7 czerwca, studenci w Chengdu ciskają kamieniami w policję kilka dni po krwawym stłumieniu protestów.
Konsolidacja władzy jednej partii
Mimo upływu czasu, wydarzenia sprzed 25 lat wciąż pozostają drażliwym tematem dla chińskich władz. Przy okazji zbliżających się kolejnych rocznic, władze co roku organizują aresztowania opozycjonistów i zacieśniają cenzurę internetu. Wizerunek Chin do dziś cierpi z powodu tamtych zajść. Dlaczego więc władze zdecydowały się na krwawe rozwiązanie?
Faktem jest, że stłumienie protestów siłą dało władzom szereg politycznych korzyści. Z jednej strony zakneblowało usta zwolennikom prodemokratycznego kursu, a z drugiej uciszyło masy niezadowolone z rynkowej transformacji. Choć doszło do kilku przetasowań na partyjnej górze, ster w Chinach wciąż mocno dzierżyła i do dziś dzierży partia komunistyczna, a nie miliony niezadowolonych z Pekinu i kilkuset innych miast, w których dochodziło do wystąpień.
Na zdjęciu: 13 czerwca, drogi prowadzące do placu Tiananmen zostały ponownie otwarte, ale na samym placu co 10 metrów wartę pełnili uzbrojeni żołnierze.
(sol / WP.PL)
Cytaty pochodzą z książek Liao Yiwu "Prowadzący umarłych" oraz "Chiny" Johnathana Fenby'ego.