20. rocznica masakry w Waco
W dramatycznych okolicznościach zginęło 76 osób (według innych źródeł ponad 80)
Zginęło 80 osób, w tym dzieci. Zawiniła policja? Zdjęcia
19 kwietnia mija 20. rocznica oblężenia i masakry w Waco w Teksasie, podczas której zginęło - według różnych źródeł - od 76 do ponad 80 osób. Większość z nich należała do sekty będącej odłamem Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, kierowanej przez 34-letniego Davida Koresha.
Wszystko zaczęło się na przełomie lutego i marca 1993 roku. To wtedy w centrum wydarzeń znalazł się samozwańczy prorok, uważający się za mesjasza David Koresh oraz rządzona przez niego sekta, znana pod nazwą Bractwa Dawidowego.
Siedzibą sekty była położona w teksańskim Waco farma zwana Górą Karmel. Szturm przypuszczony na to miejsce przez agentów ATF (Biura ds. Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej) oraz FBI stał się przyczyną dramatycznych wydarzeń, jakie rozegrały się tam w ciągu następnych kilkudziesięciu dni.
(Wikipedia/WP.PL/meg)
Tajemnica masakry w domu sekty Koresha
David Koresh (na zdjęciu obok) przyszedł na świat w 1959 r. jako Vernon Wayne Howell. W wieku około 20 lat wstąpił do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, charakteryzującego się bardzo surowymi prawami moralnymi, z którego został jednak wyrzucony.
W 1984 roku Howell przyłączył się do Gałęzi Dawidowej - sekty wywodzącej się z Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, mającej swoją siedzibę w Waco. Jego zdolności przywódcze, bezwzględność i skłonność do przemocy sprawiły, że szybko przejął władzę nad wspólnotą (według niektórych źródeł ułatwiło mu to m.in. utrzymywanie stosunków seksualnych z 77-letnią wówczas przywódczynią sekty Lois Rodan) i wymusił na jej członkach bezwzględne posłuszeństwo.
Vernon uważał się za istotę nadprzyrodzoną, określał się mianem proroka zesłanego przez Boga i mesjasza. Dzięki swojej "nauce" zapowiadającej koniec świata, zgromadził wokół siebie kilkaset osób, które wierzyły, że tylko słuchanie "guru" da im zbawienie. W 1990 r. Vernon Howell poszedł o krok dalej i zmienił imię i nazwisko na David Koresh, co było połączeniem imion dwóch biblijnych królów.
Tajemnica masakry w domu sekty Koresha
Siedzibą i mieszkaniem dużej części członków sekty (głównie kobiet) była farma w Waco, zwana Górą Karmel - na zdjęciu obok. To tutaj 28 lutego 1993 r., m.in. pod naciskiem rodzin członków wspólnoty oraz okolicznych mieszkańców, wkroczyło kilkunastu agentów ATF i FBI. Mieli oni za zadanie przeszukanie rancza i sprawdzenie, czy nie ma na nim niedozwolonej broni. Mnożyły się bowiem doniesienia o tym, że sekta składuje na terenie posiadłości duże ilości broni palnej.
Agenci chcieli także sprawdzić, czy na farmie nie dochodzi do gwałtów na nieletnich oraz bicia dzieci, o czym mówili byli członkowie wspólnoty. Według nich Koresh posiadał kilka "żon", z którymi spłodził kilkanaścioro dzieci, a poza tym miał też współżyć z nieletnimi, nawet 11-letnimi dziewczynkami.
Tajemnica masakry w domu sekty Koresha
Agenci FBI i ATF wkroczyli na teren farmy krótko przed godziną 10.00. Do dziś nie jest do końca wiadome, kto zaczął strzelać pierwszy. Według niektórych źródeł, członkowie sekty nie wiedzieli kto ich nachodzi, bo telefonicznie zawiadamiali policję, zgłaszając wtargnięcie. Inne źródła mówią z kolei, że służby wcześniej kontaktowały się z Koreshem, aby uzyskać zgodę na przeszukanie rancza.
W wyniku strzelaniny zginęło czterech agentów oraz sześciu członków sekty. Oprócz tego 16 mundurowych zostało rannych, nie wiadomo natomiast ilu rannych było wśród wyznawców Koresha. On sam, według tego co mówił w udzielonym tego dnia wywiadzie dla CNN, został postrzelony dwa razy.
Tego dnia służby musiały się wycofać, jednak już nazajutrz FBI założyło nieopodal swoje centrum operacyjne, z którego koordynowane były działania, mające na celu wywabienie członków Bractwa Dawidowego poza rejon rancza.
Tajemnica masakry w domu sekty Koresha
Mimo pierwszego szturmu sił federalnych, śmierci kilku członków i aresztowania kilku następnych, wyznawcy nauk Koresha nie chcieli opuścić farmy, z której zrobili twierdzę. W ciągu pierwszych dni z oblężonego terenu wypuszczonych zostało około 20 dzieci i dwoje dorosłych, co pozwoliło służbom myśleć, że są na prostej drodze do zwycięstwa. Przez następne dni farmę opuściło jeszcze kilkanaście osób, ale wciąż pozostawało ich tam około 100.
Jedną z dorosłych, które wyszły z Góry Karmel była Kathy Schroeder (na zdjęciu). Kobieta twierdziła, że wielu innych członków sekty także chciałoby się wydostać z rancza, ale boją się swojego guru. FBI zaczęło traktować przebywające na farmie osoby jako zakładników.
Przez cały czas trwającego 51 dni oblężenia terenu farmy prowadzono z Koreshem "wojnę podjazdową". Próbowano łagodnych negocjacji i podstępów, a nawet pewnego rodzaju tortur: przez całą dobę nadawano z olbrzymich głośników jazgot składający się m. innymi z huku silników odrzutowych, buddyjskich mantr, a nawet krzyków zabijanych królików. Żadne z tych działań nie przyniosło jednak oczekiwanych rezultatów.
Tajemnica masakry w domu sekty Koresha
Po wielu dniach jasnym się stało, że David Koresh nie traktuje negocjacji z policją poważnie i nie ma szans na to, aby się poddał lub wypuścił członków sekty na zewnątrz. Służby zaczęły również podejrzewać, że na farmie może dość do zbiorowego samobójstwa, zwłaszcza, iż warunki panowały tam coraz gorsze. 16 kwietnia podjęto decyzję o siłowym rozwiązaniu sytuacji.
Plan zakładał ostrzelanie farmy ładunkami z silnym gazem łzawiącym, który miał spowodować "wykurzenie" zgromadzonych tam ludzi na zewnątrz. Ponieważ członkowie sekty byli mocno uzbrojeni, a farma przypominała fortecę, do akcji wysłano opancerzone pojazdy, w tym czołgi oraz ponad 170 agentów federalnych.
Tajemnica masakry w domu sekty Koresha
Operacja "wykurzania" rozpoczęła się około 6.00 rano 19 kwietnia. Farma została ostrzelana ładunkami z gazem łzawiącym, pompowano go także za pomocą opancerzonych pojazdów. Członkowie Gałęzi Dawidowej odpowiedzieli na atak także strzałami, tyle, że z broni ostrej. Mimo coraz większej ilości gazu łzawiącego wystrzeliwanego na teren rancza, żadna z osób tam przebywających nie wyszła na zewnątrz.
Mniej więcej około południa w zabudowaniach wybuchły pożary, które ze względu na dużą ilość znajdującego się wewnątrz łatwopalnego gazu, błyskawicznie rozprzestrzeniły się na cały teren rancza. Dopiero wtedy ludzie zaczęli z niego uciekać, jednak udało się to tylko dziewięciu osobom.
Tajemnica masakry w domu sekty Koresha
Ogień niemal doszczętnie pochłonął zabudowania znajdujące się na terenie rancza. W płomieniach lub od wcześniejszego ostrzału zginęło - według różnych źródeł - od 76 do ponad 80 osób, wśród których było więcej niż 20 dzieci. Zginął również przywódca wspólnoty - David Koresh, a także czterech agentów.
Zwłoki kilkudziesięciu osób, które odnaleziono w zgliszczach znajdowały się w takim stanie, że trudno było ocenić, czy ofiary zmarły na skutek pożaru czy też ran odniesionych podczas ataku służb ATF i FBI. Identyfikacja większości ofiar była możliwa jedynie dzięki kartom dentystycznym. Na podstawie takiej karty zidentyfikowano m.in. czaszkę Koresha, w której odkryto ślad po kuli. Na podstawie badań stwierdzono, że guru sekty zginął od strzału w głowę, do dziś jednak nie wiadomo, czy popełnił on samobójstwo, czy też został zastrzelony przez któregoś z agentów lub podwładnych.
Według źródeł federalnych ogień wzniecili członkowie sekty, jednak nie znaleziono stuprocentowych dowodów potwierdzających tę tezę. Z kolei ocaleli członkowie Gałęzi Dawidowej utrzymywali, że pożar został wywołany przypadkowo lub w wyniku ataku służb na farmę.
Tajemnica masakry w domu sekty Koresha
Wydarzenia, które miały miejsce 19 kwietnia 1993 roku, do dziś budzą kontrowersje, ponieważ mimo oficjalnej wersji przedstawionej przez biura ATF i FBI, nadal do końca nie wiadomo, co tak naprawdę wydarzyło się na farmie i kto jest odpowiedzialny za śmierć tylu ludzi, w tym małych dzieci. Jednak wiele dowodów zebranych po akcji wskazywało, że wszystko mogło wyglądać nieco inaczej, niż przedstawiali to agenci.
Pod adresem agencji ATF i FBI pojawiły się m.in. zarzuty, że pierwszy nalot na ranczo sekty był zupełnie niepotrzebny i miał być jedynie akcją pokazową, mającą na celu poprawę wizerunku służb. Zaczęto stawiać także znaki zapytania wokół domniemanego seksualnego wykorzystywania dzieci i posiadania nielegalnej broni, na co - jak się okazało - nie było dowodów. Ponadto wyszło na jaw, że podczas drugiego szturmu kompleks był tak intensywnie ostrzeliwany, iż osoby w nim przebywające nie miały szans, aby bezpiecznie się z niego wydostać - nawet, gdyby chciały. W dodatku do ostrzału służby miały użyć ładunków zapalnych, czemu oficjalnie zaprzeczały. Natomiast po ugaszeniu pożaru i wydobyciu zwłok ATF i FBI zrównały teren rancza z ziemią (na zdjęciu obok widać pozostałości zabudowań), co uniemożliwiło później przeprowadzenie dokładniejszego śledztwa.
Jak było naprawdę nie dowiemy się już nigdy. Oficjalnie winnym pozostaje David Koresh i członkowie sekty, którzy zginęli w Waco. Oni jednak prawdę na temat masakry zabrali ze sobą do grobów.