1000 plus dla posłów i senatorów. Od stycznia dostaną więcej na biura
15 200 zł – tyle od stycznia br. wynosi ryczałt na biura poselskie i senatorskie. To o 1000 złotych więcej niż do tej pory. O podwyżce zdecydowali wspólnie Marszałek Sejmu i Marszałek Senatu. To chyba jeden z nielicznych przypadków w ostatnim czasie, kiedy przedstawiciele partii rządzącej bez problemu doszli do porozumienia z opozycją...
22.01.2020 | aktual.: 22.01.2020 13:55
Zarządzenie w sprawie określenia "wysokości ryczałtu na pokrycie kosztów związanych z funkcjonowaniem biur poselskich i senatorskich” zostało wydane 9 stycznia. Podpisali się pod nim Marszałek Sejmu Elżbieta Witek i Marszałek Senatu Tomasz Grodzki. Podwyżka obowiązuje od 1 stycznia br.
Z kwoty 15,2 tys. zł posłowie i senatorowie muszą pokryć wszystkie wydatki związane z utrzymaniem biura czyli: wynagrodzenie pracowników biura, ekspertyzy i opinie oraz tłumaczenia, czy też czynsz oraz inne opłaty związane z najmem lokalu, w którym znajduje się biuro poselskie. Z tych środków pokrywane są również m.in. koszty zakupu materiałów biurowych, podróże służbowe pracowników biura poselskiego oraz usługi telekomunikacyjne związane z wykonywaniem mandatu poselskiego.
Przypomnijmy, do tej pory posłowie i senatorowie otrzymywali 14,2 tys. zł. Kwotę podwyższono w trakcie ubiegłej kadencji parlamentu. Ryczałt wzrósł z 13 200 do 14 200 od 1 stycznia 2017 roku. Wówczas Kancelaria Sejmu argumentowała wzrost wydatków na biura "lepszą organizacją pracy parlamentarzystów, pozwalającą na należyte wywiązywanie się z obowiązków posła i senatora”. Argumentowano również, że zmieniają się warunki na rynku pracy (podwyżka płacy minimalnej, najniższa od 26 lat stopa bezrobocia).
Nieoficjalnie, wzrost środków na pokrycie wydatków na biura poselskie i senatorskie będzie kosztować budżet 7,7 mln zł. Zapytaliśmy Kancelarię Sejmu o uzasadnienie podwyżki w 2020 roku, czekamy na odpowiedź.
Przypomnijmy, że wydatki na biura w poprzednich latach budziły ogromne kontrowersje. Najwięcej tzw. kilometrówki, które pobierali urzędujący ministrowie korzystający z samochodów służbowych, a opłacający z sejmowych pieniędzy przejazdy jako posłowie. Proceder dotyczył zarówno ministrów poprzedniego rządu PO-PSL, jak i obecnego Zjednoczonej Prawicy. Media opisywały choćby przypadek Adama Andruszkiewicza (obecnie wiceminister cyfryzacji), który mimo braku prawa jazdy, jak również własnego samochodu brał z Sejmu po kilkadziesiąt tysięcy rocznie. Tłumaczył, że wypożycza samochód wraz z szoferem.
Z kolei Wirtualna Polska opisywała inny zagadkowy przypadek Krzysztofa Mieszkowskiego (klub Koalicja Obywatelska). Okazało się, że to rekordzista w konsumowaniu usług taksówkarskich. W 2018 udało mu się wydać 20,3 tys. zł, w 2017 roku było to 35,5 tys. zł, a jeszcze wcześniej 18,9 tys. zł - razem 74,7 tys. zł. Przy założeniu, że średnia cena przejazdu 1 km taksówką to około 2,5 do 3 zł (plus opłata początkowa) poseł przebył trasę ponad 20 tys. kilometrów, czyli około połowy obwodu kuli ziemskiej. Co ciekawe polityk posiada własny samochód - Volvo V60 z 2016 roku.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl