1 rocznica ogłoszenia "końca misji" w Iraku
W 1. rocznicę ogłoszenia przez prezydenta
George'a Busha zakończenia wojny w Iraku komentatorzy w USA
przypominają, że rzeczywistość w okupowanym kraju po roku przeczy
tej optymistycznej deklaracji.
1 maja 2003 roku Bush wylądował pilotowanym przez siebie myśliwcem na pokładzie lotniskowca "USS Lincoln" na Pacyfiku, którego mostek kapitański udekorowano wielkim transparentem "Misja wykonana". W przemówieniu bezpośrednio transmitowanym przez TV oświadczył, że wojska koalicji "zakończyły główne operacje wojenne" w Iraku.
Dziś jednak - jak zwrócił uwagę sobotni "Washington Post" - "Stany Zjednoczone walczą o zapewnienie bezpieczeństwa w Iraku, gdzie od dnia ogłoszenia przez Busha końca +głównych operacji+ zginęło ponad cztery razy więcej żołnierzy niż w czasie samych tych operacji".
Według danych Pentagonu, od inwazji 20 marca do zdobycia Bagdadu 9 kwietnia zginęło 138 żołnierzy USA, podczas gdy od 9 kwietnia do dziś - 591.
Chociaż media amerykańskie rzadko nazywają już obecne walki w Iraku "operacją stabilizacyjną", a częściej po prostu "wojną", Biały Dom utrzymuje, że deklaracja prezydenta rok temu nie była przedwczesna. Zapytany o to w piątek Bush odpowiedział, że celem wojny było usunięcie reżimu Saddama Husajna i ta misja została wykonana.
Jednak na kilka godzin przed inwazją 20 marca - jak przypomniał "Washington Post" - Bush oświadczył, że jej celem jest także "pozbawienie Saddama broni masowego rażenia", której dotąd nie znaleziono.
Media w USA podkreślają, że opór przeciw okupacji w Iraku jest dużo większy niż to zapowiadała administracja, początkowa wdzięczność Irakijczyków za obalenie dyktatora przygasła, narasta radykalizm religijny, i nie widać perspektyw rychłego wycofania, czy choćby redukcji wojsk w Iraku.
"W obliczu przypadającego za dwa miesiące terminu przekazania pewnej władzy politycznej Irakijczykom, administracja Busha miota się między stłumieniem rebelii, a poszukiwaniem jakichś pomysłów na zmniejszenie ryzyka gwałtownej konfrontacji" - pisze "Washington Post".
Zwraca się uwagę, że o ile rok temu - według sondaży - 70 procent Amerykanów uważała, że wojna w Iraku była warta poniesionego wysiłku i ofiar, to obecnie jest tego zdania tylko ok.50 procent.
W tym samym okresie spadła także społeczna aprobata irackiej polityki Busha - z 75 do 45 procent - oraz ogólne poparcie dla niego jako prezydenta (z 71 do ok. 51 procent).
Demokratyczna opozycja stara się wykorzystać te trudności Bush i jego ekipy, przedstawiając w tegorocznej kampanii wojnę w Iraku jako generalną porażkę prezydenta.
Kandydat Demokratów do Białego Domu, senator John Kerry, zarzuca prezydentowi, że nie miał planu na okres okupacji, wysłał do Iraku zbyt mało wojsk, a przede wszystkim nie zapewnił dostatecznego poparcia innych krajów dla wojny i stabilizacji Iraku.
Kerry nie proponuje wycofania się z Iraku, tylko postuluje akcję dyplomatyczną na rzecz przeniesienia większego ciężaru okupacji na barki innych państw, poprzez oddanie ONZ kierownictwa odbudowy Iraku, i zmobilizowanie NATO do udziału w operacji wojskowej.
Sądząc z sondaży, opinia nie jest na razie przekonana, by propozycje Kerry'ego stanowiły realną alternatywę dla obecnej polityki - kandydat demokratyczny ostatnio nieznacznie ustępuje na skali poparcia Bushowi.