Tylko w WP. Walka o wpływy w państwowych spółkach się zaostrza. "Tylko dyrektor finansowy musi być kompetentny"
Walka o wpływy w spółkach jest już tak ostra, jak za czasów PO-PSL po 8 latach rządów – mówią Wirtualnej Polsce obecni i byli członkowie zarządów największych państwowych firm. Według naszych rozmówców politycy bez żenady pytają o pracę, domagają się finansowania swoich przedsięwzięć i wpływania na media. - Tylko dyrektor finansowy musi być kompetentny - przyznają.
30.05.2017 | aktual.: 30.05.2017 09:06
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Początek września 2016 roku. Krynica-Zdrój. W hotelu "Prezydent" trwa najbardziej wystawny bankiet podczas forum ekonomicznego. Do polędwiczek przygrywa zespół De Mono. Wśród gości szefowa gabinetu premier Elżbieta Witek i rzecznik rządu Rafał Bochenek, który stoi ze szklanką whisky. - Dzień się kończy. Możemy się spokojnie napić – rzuca Bochenek. Tłum na sali rośnie z każdą minutą. Ochroniarz informuje czekających w kolejce przed hotelem, że dalsi goście nie będą wpuszczani. – Ale ja mam zaproszenie – oburza się stojący w kolejce przed wejściem mężczyzna. – To nie moja decyzja. Chodzi o względy bezpieczeństwa – odpowiada ochroniarz. Wśród odprawionych z kwitkiem jest prezes PKO BP Zbigniew Jagiełło.
Organizatorem bankietu jest Lotos, któremu szefuje wtedy Robert Pietryszyn, znajomy Adama Hofmana, byłego rzecznika PiS. – Hofmana było widać w Krynicy. Dobrze ubrany, pewny siebie. Wyglądał jak milion dolarów i kręcił się między szefami spółek – mówi jeden z uczestników forum.
Hofman na Nowogrodzkiej
Wyrzucony z partii po aferze madryckiej były rzecznik PiS trzyma się z daleka od polityki. Przed forum w Krynicy bywał jednak w siedzibie na Nowogrodzkiej i miał opinię kadrowego w spółkach Skarbu Państwa.
Polityk PiS: - Hofman mówi, że nic nie brał od spółek Skarbu Państwa. Nie jest głupi. Takich rzeczy się nie robi bezpośrednio, tylko przez pośredników. Tworzy się łańcuszek św. Antoniego.
Wieść o wpływach Hofmana i wystawnym przyjęciu wydanym za pieniądze Lotosu trafia do Jarosława Kaczyńskiego.
Kontrola CBA. „Na spółki padł blady strach”
Koniec września 2016 roku. Wyjazdowe posiedzenie klubu PiS w Jachrance pod Warszawą. Posłowie mają się dowiedzieć, dlaczego kilka dni wcześniej zdymisjonowany został minister skarbu Dawid Jackiewicz. Kaczyński mówi, że w państwowych spółkach nie działo się dobrze i przekonuje, że należy skończyć z bankietowaniem.
Po niespodziewanym odwołaniu związanego z Hofmanem Jackiewicza w spółkach zaczęła się karuzela kadrowa. Wśród tych, którzy stracili stanowiska, był prezes Lotosu. Z pola widzenia zniknął też były rzecznik PiS. Ogłoszono, że Centralne Biuro Antykorupcyjne przeprowadzi kontrolę w spółkach i sprawdzi, jakim firmom dawały zarobić. Do tej pory nie zostały ogłoszone jej wyniki.
Menadżer jednej ze spółek: - Zapanował strach. Wszelkie kontakty z firmami konsultingowymi stały się podejrzane i zostały ucięte uderzeniem siekiery. Teraz powoli strach mija.
„Walka przybiera na sile”
Były menadżer państwowego koncernu: - Po Krynicy zaczęła się dekompozycja. Wielu zrozumiało, że ministrowie nie mogą wiele, mają różne ograniczenia. Lepiej być prezesem dużej spółki Skarbu Państwa i decydować o wielomilionowych budżetach.
W obozie rządzącym zaczęli patrzeć z zazdrością na polityków, którzy dostali lukratywne stanowiska w państwowych spółkach. Przykład? Maks Kraczkowski. Poseł PiS w czerwcu zrzekł się mandatu i trafił do zarządu PKO BP. Do końca roku – według raportu finansowego spółki – zarobił prawie 700 tys. zł.
Polityk PiS: - Walka o konfitury przybiera u nas na sile. Jest tak ostra, jak w Platformie po 8 latach rządów. To wynika z tego, że ludzie działają szybko. Zdają sobie sprawę, że raczej nie czeka nas 8 lat rządów i za 2,5 roku to się może skończyć.
Menadżer z firmy konsultingowej: - Kiedyś prezesi spółek mogli przynajmniej dobrać zastępców i stworzyć team. Teraz w zarządzie musi być ktoś z każdej frakcji PiS i od o. Rydzyka. Nikt nie ma wizji i nie podejmuje strategicznych decyzji. Ograniczają się do dawania pieniędzy na popularyzację Żołnierzy Wyklętych.
„Kompetentny musi być tylko dyrektor finansowy”
Wielu polityków wyznaje zasadę, że skoro ich partia jest u władzy, to mogą oczekiwać zatrudnienia poleconych przez nich ludzi w państwowych koncernach.
Członek zarządu jednej ze spółek paliwowych: - Miałem sporo pytań o pracę. Odmawiałem. Mogłem sobie pozwolić, ale inni nie odmawiają. Jest to traktowane jako układ zbiorowy. Gramy w jednej drużynie. W porównaniu z rządami PO niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o politykę personalną. Elementem polityki personalnej jest też zasada, że przy zatrudnieniu decydują polityczne ”plecy”, a nie kompetencje. Dotyczy to również zarządów największych firm.
- W dużych spółkach tylko człowiek od finansów musi być kompetentny. Musi też być zaufany. Ale co do wszystkich pozostałych członków zarządów, liczy się już tylko zaufanie i plecy. Podstawowe pytanie brzmi nie kto, ale od kogo – tłumaczy poseł PiS.
To samo słyszymy od byłego członka zarządu jednej z największych spółek z czasów koalicji PO-PSL. - Poza dyrektorem finansowym wszyscy członkowie zarządu spełniają rolę parasola politycznego. Jeden powinien grać w piłkę z Donaldem Tuskiem, a drugi polować z Bronisławem Komorowskim. Albo przynajmniej mieć numery do kluczowych polityków.
Prezes u ministra skarbu z butelkami w torbie
Były minister skarbu z rządu PO-PSL przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską, że traktowanie państwowych spółek jako dojnych krów wynika z mentalności wielu polityków i nie jest związane z partyjną legitymacją.
- Jak dostałem nominację na ministra, zaczęły się odwiedziny posłów nie tylko z mojej partii, ale i z opozycji. Bez żenady pytali mnie o pracę. Mówili, że mogą założyć działalność i doradzać. " Takie kwoty to dla ciebie nic” – relacjonuje.
Do drzwi nowo upieczonego szefa resortu skarbu zaczęli też pukać prezesi spółek. - Jeden wpadł z kilkoma butelkami w torbie. Domyśliłem się wtedy, po co jest w gabinecie lodówka – śmieje się nasz rozmówca.
Precyzyjne cięcie Morawieckiego
PiS na początku 2017 roku zlikwidowało lodówkę i cały resort skarbu. Wpływy w kluczowych spółkach zostały podzielone między różne frakcje obozu rządzącego. Równowagę naruszył Mateusz Morawiecki, doprowadzając do dymisji prezesa PZU Michała Krupińskiego, kojarzonego ze Zbigniewem Ziobrą. Według „Newsweeka”, który opisał kulisy sprawy, minister finansów i rozwoju osłabił w ten sposób wpływy Ziobry wywołując wściekłość wspierającej go szefowej rządu, która miała zagrozić dymisją.
- Operacja Morawieckiego była precyzyjnie zaplanowana. Chirurgiczne cięcie. Ale to się dla niego nie skończy najlepiej, bo wkurzył prezesa i naraził się na zemstę Ziobry. Jako minister sprawiedliwości może nękać Morawieckiego przez postępowania dotyczące jego działalności jako szefa banku – ocenia jeden z polityków PiS.
Zdaniem naszych informatorów wicepremier nie mógł też wyznaczyć następcy prezesa PZU, na co liczył. Pełniącym obowiązki prezesa został również kojarzony z Ziobrą Paweł Surówka. Roszada w PZU sprawiła też, że zwiększono kontrolę nad polityka kadrową w spółkach przez kancelarię premier.
Polityk PiS: - Teraz jest zasada, że CV kandydatów do zarządów i rad musi przejść przez KPRM. Trzeba je wysyłać do Henryka Kowalczyka (ministra w kancelarii – red.).
Szefowa rządu przejęła od ministra finansów i gospodarki nadzór nad PZU. Według naszych rozmówców naruszenie przez Morawieckiego równowagi przez odwołanie prezesa PZU może wywołać zmianę na fotelu szefa PKO BP.
Prezes, który spał z wicepremierem na styropianie
Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, jest wyjątkiem, który potwierdza regułę. Jako jedyny szef ważnej spółki powołany za poprzedniego rządu utrzymał stanowisko do tej pory.
- Utrzymanie funkcji zawdzięcza bliskiej znajomości z Morawieckim. Znają się jeszcze z czasów demokratycznej opozycji. Nie można ruszyć kogoś, kto spał z wicepremierem na styropianie – uśmiecha się jeden z naszych rozmówców.
- Musiał tylko pójść na ustępstwo i zgodzić się, by mu wybrano zastępców w zarządzie. Za czasów PO też był taki pomysł, ale się przed tym obronił. Przekonywał, że musi mieć wpływ na obsadę zarządu – dodaje.
Były minister skarbu z rządu PO-PSL: - Nieraz do mnie przychodzili i mówili, że powinienem odwołać tego pisiora.
Era Jagiełły w PKO BP może skończyć się w czerwcu.
Członek zarządu jednej ze spółek paliwowych: - Jagiełło dostanie jednak coś w zamian. Ale nie PZU. Po akcji z odwołaniem Krupińskiego Morawiecki nie może zostać wzmocniony.
KGHM na celowniku
Według naszych informatorów osłabienie wicepremiera może też doprowadzić do zmiany u sterów KGHM i przejęcia kontroli nad spółką przez ministra energii.
- Krzysztof Tchórzewski od początku miał zakusy. Ma to swoje uzasadnienie, bo to w końcu spółka wydobywcza – tłumaczy jeden z nich.
Obecnie miedziowym gigantem kieruje Radosław Domagalski-Łabędzki, były wiceminister w resorcie Morawieckiego, który jesienią 2016 roku zastąpił na fotelu prezesa Krzysztofa Skórę po tym, jak w osłabieniu uległa pozycja związanego z nim Adama Lipińskiego. Wpływowy na Dolnym Śląsku polityk we wrześniu przestał być ministrem w kancelarii premier zajmującym się kontaktami z parlamentem.
- Skóra poleciał tylko dlatego, bo Jarosław Kaczyński chciał uderzyć w Lipińskiego, który sobie nie radził jako minister do relacji z parlamentem – tłumaczy nam jeden z posłów PiS.
Były menadżer KGHM: - Skóra to była typowa nominacja polityczna. Sam nie miał kompetencji do kierowania spółką i jedyne, co potrafił robić, to czystki kadrowe. Głód wśród działaczy PiS był duży.
Krzysztof Skóra odmówił nam komentarza.
Specjaliści pracujący w miedziowym koncernie od lat mają dystans do politycznych zmian w jej władzach. Były menadżer KGHM: - Są nazywani ludźmi miedzi. Gdy rozmawiają z jednym z dyrektorów i słyszą jego pomysły, mówią z reguły coś w rodzaju: „tak, prezes Iksiński, który tu był 8 lat przed panem też chciał to zrobić, podobnie jak prezes Igrekowski, który był 14 lat przed panem. Tego się nie da zrobić”.