Tego raport NIK nie uwzględnił. Dyrektorzy szkół "ukrywają" nadprogramowych uczniów?
NIK miażdży gimnazja i podstawówki, ale pomija jeden sektor. Nawet 40 uczniów na jednego nauczyciela i "poprawianie" dzienników - tak wygląda niejedna świetlica w polskich podstawówkach. Nauczyciele mają dość.
- Najgorsza jest godzina 12.30. Bywały dni, kiedy było u nas 40 dzieci przypadających na jednego nauczyciela. Nie miałam wyjścia, musiałam sobie jakoś poradzić, ale mam już dość - opowiada Wirtualnej Polsce nauczycielka, która chce zachować anonimowość. Zgodnie z przepisami jeden pedagog pracujący w świetlicy szkolnej może mieć pod opieką 25 dzieci. Jeśli liczba uczniów jest większa, szkoła ma obowiązek zapewnić nauczycielowi asystenta do pomocy. Na nich jednak samorządy zwykle nie mają pieniędzy, a pedagodzy muszą, wbrew przepisom, radzić sobie sami.
Nieskuteczne kontrole
- To niemal niemożliwe, by jeden nauczyciel zajął się taką liczbą dzieci. Tym bardziej, że tak zwane zajęcia proponowane, czyli zorganizowane, nie są obowiązkowe. Jedni w nich uczestniczą, inni wolą odrabiać lekcje, a jeszcze inni bawić się. Wszystkie "grupki" musi mieć pod kontrolą jeden człowiek - opowiada pedagog z jednej ze szkolnych świetlic. Opowiada, że najgorsze są godziny południowe. Wtedy w świetlicy na jednego nauczyciela może przypaść nawet 40 dzieci.
Za kontrolę przestrzegania przepisów przez szkoły odpowiedzialne są kuratoria, które co jakiś czas składają dyrektorom placówek wizytę. Kontrolują dzienniki obecności i pracę nauczycieli. Jakim cudem nie reagują na takie sytuacje?
- Dyrektor ma znajomości i zawsze odpowiednio wcześnie dostaje "cynk", kiedy kuratorium planuje kontrolę. Wtedy każe pilnować liczby dzieci. Widać, że się boi. A ponieważ obecność każdego, nawet nadprogramowego dziecka zapisywana jest w dzienniku, stara się zatuszować sprawę - mówi nasz rozmówca. Ci odważniejsi odmawiają "majstrowania" przy dziennikach, ale wiedzą, że za niesubordynację mogą czekać ich konsekwencje.
"Nie chcę ryzykować"
Zbyt duża liczba dzieci, którą musi mieć pod kontrolą jeden nauczyciel, to nie tylko marne szanse na przeprowadzenie wartościowych zajęć, ale przede wszystkim zachwiane względy bezpieczeństwa. Jeśli dojdzie do wypadku, w którym, choćby w niegroźnym stopniu poszkodowane jest dziecko, odpowiedzialność karną w pełni ponosi nie dyrektor, a nauczyciel. Dlatego coraz więcej z nich się buntuje.
- Nie chcę ryzykować. Teraz skrupulatnie liczę dzieci, a jeśli jest ich zbyt wiele, nadprogramową liczbę odsyłam chociażby do czytelni. Bo jeśli coś się stanie, to ja pójdę do więzienia, a nie dyrektor, który nie jest w stanie zapewnić nam asystenta do pomocy - tłumaczy nauczyciel.
Już w 2015 roku NSZZ "Solidarność" alarmowało o nieprawidłowościach w funkcjonowaniu świetlic szkolnych. Po przeprowadzeniu ankiety w 100 szkołach padła jasna diagnoza: są przepełnione. Do tej pory niewiele się zmieniło.
Higiena nauczania do poprawy
Świetlice to nie jedyny problem polskich szkół. Najwyższa Izba Kontroli w swoim najnowszym raporcie wytknęła publicznym placówkom brak odpowiedniej higieny nauczania. To oznacza, że dzieci uczą się w ciasnych salach, przerwy międzylekcyjne są zbyt krótkie, a przedmioty wymagające koncentracji planowane są na ostatnie godziny lekcyjne.
W roku szkolnym 2015/2016 do 60 szkół objętych kontrolą uczęszczało ogółem 28 103 uczniów. Najliczniejsze klasy funkcjonowały w gimnazjach (do 36 uczniów). W przypadku 23 z 30 skontrolowanych szkół podstawowych liczba uczniów w klasach I-II nie przekraczała ustawowego limitu, czyli 25 uczniów w klasie. W pozostałych siedmiu szkołach zwiększono liczebność do 27 osób. Jednak w tych siedmiu przypadkach nie zatrudniono wymaganego prawem asystenta nauczyciela.
"Największy odsetek szkół, w których stwierdzono naruszenie zasad higieny pracy umysłowej, dotyczył uczniów województwa podlaskiego, najmniejszy - województwa małopolskiego" - czytamy w raporcie NIK.