Tajemnice szkoły szpiegów

Sekrety ośrodka kształcenia kadr wywiadu na Mazurach...

Obraz

/ 14Tajemnice szkoły szpiegów

Obraz
© PAP / CAF / T. Zagoździński

Polski wywiad rozkwitł w pełni za rządów Edwarda Gierka. Za czasów Władysława Gomułki jeszcze nie doceniano znaczenia tej formy zdobywania informacji. Gomułka lekceważył i nie miał zaufania do szpiegów. Gierek przeciwnie - uznał, że przy ich pomocy Polska nadgoni opóźnienia cywilizacyjne. Dlatego w jego okresie nie skąpiono środków na wywiad, czego wyrazem była budowa Ośrodka Kształcenia Kadr Wywiadu w Starych Kiejkutach na Mazurach.

W październiku 1972 r. przecięto wstęgę w ośrodku w Starych Kiejkutach. Uroczystości nie pokazała telewizja, a gazety nawet o tym doniosłym wydarzeniu nie wspomniały. Trudno się dziwić, placówka była tajna, podobnie jak miejsce, w którym ją zlokalizowano.

Dzisiaj powiedzielibyśmy, że wszystko, co dotyczyło szkoły szpiegów, jak nieformalnie nazwano ośrodek w Starych Kiejkutach, było objęte najwyższymi klauzulami poufności. Tu przecież kształcono przyszłych oficerów polskiego wywiadu cywilnego. Ich nazwiska i twarze musiały być skrzętnie ukryte. Po zakończeniu kursu ruszali w świat, aby wypełniać szpiegowskie misje, ku chwale ojczyzny, ale i swojej własnej. Przeważnie do końca życia pozostawali anonimowi, ale były od tej zasady wyjątki.

Tylko w Wirtualnej Polsce, jeszcze przed premierą, publikujemy fragmenty "Szkoły szpiegów" Piotra Pytlakowskiego! Książka, która ukaże się nakładem wydawnictwa "Czerwone i Czarne" trafi do księgarń 24 września.

(js)

/ 14Andrzej Czechowicz - agent SB w Radiu Wolna Europa

Obraz
© PAP / CAF / Cezary Langda

W każdym państwie świata istnieje potrzeba kreowania bohaterów po to, aby rozpalać ambicje następców. W latach 70. w Polsce pokazano publicznie takiego bohatera wyobraźni masowej. Nazywał się Andrzej Czechowicz i był tzw. szpiegiem nielegalnym. W slangu branżowym nazywano takich nielegałami.

Czechowicz jako nielegał penetrował środowisko Radia Wolna Europa od wewnątrz. Pracował w rozgłośni RWE w Monachium i na użytek polskiego wywiadu rozpracowywał osoby tam zatrudnione. Kim są, jakie mają słabe punkty, jakie poglądy, co planują. Kiedy zaczął palić mu się grunt pod nogami i zagrożony wpadką uciekł do Polski, tu posłużył do potężnej propagandowej kampanii. Występował w telewizji i udzielał wywiadów, aby demaskować, jak to określano, zdradzieckie knowania zaprzańców, którzy w Wolnej Europie za amerykańskie srebrniki opluwali ojczyznę.

Kapitan Czechowicz, jak go przedstawiano, chociaż stopień oficerski nadano mu na wyrost i bez zachowania zasad - nie był oficerem wywiadu, ale pozyskanym agentem - spełnił swoje zadanie. W języku branży szpiegowskiej Czechowicz został ukadrowiony, czyli w aktach Departamentu I MSW przeniesiono jego teczkę z szafy agentów do szafy oficerów - zyskał wszelkie uprawnienia pracownicze, urlop, wysługę lat do emerytury, opiekę medyczną. Dzięki niemu polski wywiad wyszedł z głębokiego cienia. Młodzi dostali postać bohatera, na którym mogli się wzorować. Przedstawiano go jako nieustraszonego, który przez lata ukryty w jaskini wroga, ryzykując życiem, zdobywał szpiegowskie informacje. Prawdziwych szczegółów jego działalności, rzecz jasna, nie ujawniono, bo bohater powinien być spiżowy. Marzenia wielu potencjalnych naśladowców kpt. Czechowicza poszybowały wysoko - zaroiło się od kandydatów na szpiegów.

/ 14Polski wywiad był potęgą - liczyliśmy się jako trzecia siła szpiegowska w świecie

Obraz
© PAP / Monika Kaczyńska

Szkołą szpiegów określano ośrodek szkoleniowy należący do Departamentu I Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ale powstało też pojęcie: polska szkoła szpiegów. Wywiad cywilny PRL w latach 70. XX wieku wyrósł na potęgę. Według amerykańskich ekspertów szpiegowskiej branży polski wywiad liczył się jako trzecia siła szpiegowska w ówczesnym świecie, za wywiadami USA i ZSRR, w jednym szeregu z Wielką Brytanią i Francją.

Polska była wówczas elementem pozostającego pod przemożnym wpływem ZSRR obozu krajów demokracji ludowej. Skryta za żelazną kurtyną, zniewolona i niesamodzielna, dlatego ocenianie działalności wywiadu cywilnego PRL musi być zniuansowane, bo nic tu nie jest ani tylko białe, ani wyłącznie czarne. Sukcesy polskich szpiegów były w dużej mierze dyskontowane przez Kreml. Najnowocześniejsze systemy radarowe wykradzione przez superszpiega Mariana Zacharskiego w USA trafiły do ZSRR i umożliwiły Kremlowi kontynuację wyścigu zbrojeń. Ale jednocześnie zdobycze szpiegów z wydziału naukowo-technicznego Departamentu I MSW pozwalały rozwijać się polskiemu przemysłowi chemicznemu, farmaceutycznemu czy elektronicznemu.

Na pytanie: po co Polsce służby wywiadowcze? - odpowiedź nasuwa się sama. Każde państwo świata korzysta ze szpiegów, bo to oczy i uszy do pozyskiwania najbardziej skrywanych informacji. Słynny filozof chiński mistrz Sun w swoim dziele "Sztuka wojny" zauważył: "Mądrzy władcy i przebiegli dowódcy pokonują przeciwników i dokonują wybitnych czynów, ponieważ z wyprzedzeniem zdobywają wiedzę o wrogu".

Struktura Departamentu I MSW zmieniała się co kilka lat, bo dostosowywano ją do okoliczności zewnętrznych. Była to jednostka samodzielna, a dyrektor wywiadu posiadał pozycję wysoce autonomiczną. Od lat toczą się spory, czy Departament I w czasach PRL wchodził w skład Służby Bezpieczeństwa PRL. W jakiejś mierze wywiad (Departament I), kontrwywiad (Departament II ) i SB (Departamenty od III w górę) można było łączyć w jedną formację w ramach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Formalnie jednak dopiero w grudniu 1989 r., a więc już po pierwszych w połowie demokratycznych wyborach do parlamentu i po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego, minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak, który w rządzie reprezentował wciąż istniejącą Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, wydał zarządzenie nr 00102, na mocy którego m.in. Departament I stał się jednostką operacyjną Służby Bezpieczeństwa MSW.

/ 14Liczby nielegałów nigdy nie ujawniono, ale przyjmuje się, że było ich kilkudziesięciu, w tym część tzw. uśpionych

Obraz
© PAP / Monika Kaczyńska

W latach 70. i aż do powstania Urzędu Ochrony Państwa, który w 1990 r. przejął wywiad, Departament I składał się z dziewiętnastu wydziałów. Najważniejsze z nich były:
wydział I - kierowanie operacjami przeciwko RFN;
wydział II - tzw. amerykański;
wydział III - NATO i Watykan;
wydział X - kontrwywiad zagraniczny;
wydział XI - zwalczanie dywersji ideologicznej;
wydział XIV - wywiad nielegalny (nadzór nad nielegałami).

Samodzielną pozycję miał posiadający od 1973 r. własny zarząd wydział naukowo-techniczny (WNT). Po reorganizacji w 1977 r. związanej z ucieczką na Zachód oficera polskiego wywiadu por. Andrzeja Kopczyńskiego zarząd pozostał, ale zadania WNT rozbito między cztery osobne wydziały zajmujące się m.in. zdobywaniem informacji z zakresu przemysłu ciężkiego, elektromaszynowego, chemicznego i farmaceutycznego.

Do zadań wywiadu należało zdobywanie tajnych dokumentów i informacji dotyczących planów skierowanych przeciwko PRL, rozpracowywanie za granicami obcych wywiadów, zdobywanie dokumentacji wynalazków technicznych, dywersja ideologiczna i rozpracowywanie środowisk emigracji politycznej, zapewnienie łączności szyfrowej oraz prowadzenie w krajach kapitalistycznych przedsięwzięć operacyjnych o charakterze politycznym. W Departamencie I pracowało od 1600 do 2 tys. osób (w różnych okresach), z czego ok. 500 jako oficerowie wywiadu w centrali i rezydenturach w 18 krajach zachodnich. Liczba agentów współpracujących z Departamentem I oscylowała między 300 a 400. Liczby nielegałów nigdy nie ujawniono, ale przyjmuje się, że było ich kilkudziesięciu, w tym część tzw. uśpionych.

Poza USA, Niemcami Zachodnimi i ważnymi krajami NATO oraz Watykanem rezydentury polskiego wywiadu cywilnego były umieszczone m.in. w Austrii i Szwajcarii, czyli państwach, na terenie których wywiady światowe tradycyjnie rezydowały i prowadziły swoje międzynarodowe operacje, a także w Szwecji, Brazylii, Meksyku, Izraelu oraz w innych państwach bliskowschodnich.

/ 14Tajna Jednostka Wojskowa 2669

Obraz
© PAP / Monika Kaczyńska

Najstarszy z kandydatów na szpiega dobiegał już czterdziestki, ale większość to byli dwudziestokilkulatkowie, niektórzy świeżo po studiach, inni pracujący przeważnie w centralach handlu zagranicznego. Kilkunastu pracowało już w resorcie, w Departamencie II - kontrwywiadzie, ale też w innych departamentach Służby Bezpieczeństwa. Wszystkich łączyła jedna cecha, wszyscy byli kawalerami.

Na pierwszej odprawie kandydaci na asów wywiadu dowiedzieli się, jakie reguły obowiązują. Przede wszystkim bezwzględny obowiązek zachowania w tajemnicy wszystkiego, co dotyczy szkolenia i miejsca, w którym się znaleźli. Zakaz kontaktu z mieszkańcami wsi i okolicznych miejscowości. Podobnie z turystami. Nawet członkom najbliższej rodziny nie wolno ujawniać, gdzie spędzą najbliższe miesiące i po co tam są, można jedynie informować, że odbywają przeszkolenie wojskowe. Adres do korespondencji był prosty - Jednostka Wojskowa 2669. JW 2669 to numer Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych, formacji podlegającej Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Faktycznie, ośrodka w Kiejkutach strzegli umundurowani żołnierze jednostki.

W ośrodku w Starych Kiejkutach obowiązywał wojskowy dryl - poranne pobudki, apele, przymusowa gimnastyka, meldowanie się i prężenie przed oficerami. Niektórzy codzienność w Kiejkutach znosili kiepsko, chociaż mieszkali tutaj jak w luksusowym hotelu. Spali w pokojach po dwóch. Niektórych kolegów, szczególnie tych z prowincji, onieśmielał standard, kafelki, boazerie, terakota. Stołówka przypominała wysokiej klasy restaurację, usługiwali eleganccy kelnerzy, a do wyboru było zawsze kilka dań. Jadano obficie i smacznie. Słuchacze mogli wieczorami korzystać z obficie zaopatrzonego barku.

/ 14Wcale nie chciał być Bondem

Obraz
© WP.PL / Aleksander Hulimka

Vincent Severski, dziś znany pisarz, do wywiadu trafił przez przypadek, tak przynajmniej twierdzi. "Tak naprawdę chciałem być milicjantem i ścigać seryjnych zabójców" - oznajmia. Ukończył prawo. "Studiowałem długo, bo byłem trochę leniwy" - wyznaje. "Miałem masę innych zainteresowań, a prawo mi nie leżało. Na studiach interesowało mnie tak naprawdę tylko prawo międzynarodowe i kryminalistyka. Prawo cywilne zdawałem chyba z pięć razy, a do zaliczenia prawa pracy podchodziłem sam nie wiem ile razy". Życiowe perspektywy rysowały się czarno, na szczęście pomocną dłoń wyciągnął do niego wujek, lekarz w szpitalu MSW, który miał też dodatkowe zajęcie, jako lekarz dorabiał w Departamencie Techniki MSW. Ojciec Vincenta poszedł do wujka po prośbie. "Wujek zaproponował: pójdziesz do MSW do pracy, tam ci mieszkanie dadzą; umówił mnie na określoną godzinę. Poszedłem na Rakowiecką, przyjął mnie napęczniały od gorzały gość i kazał mi wypełniać ankiety. Jak wypełniłem, to dopiero zapytał, czy wiem, gdzie mam iść do pracy.
Mówi: pójdziesz do wywiadu" - zdradza.

To się trochę kłóci z legendą, że kandydatów na szpiegów starannie selekcjonowano. Według Severskiego to w dużym stopniu mity. "Narosło ich wiele" - mówi. "Przecież ja nie byłem po linii i ideologii. Wziąłem nawet z żoną ślub kościelny, co dla przyszłego pracownika MSW było w pewnej mierze dyskwalifikujące. Syna też ochrzciłem w 1984 r.".

Kandydata na szpiega najpierw skierowano do Raducza, na poligon jednostek nadwiślańskich. "Uczyliśmy się strzelać, salutować i zachowywać porządek. Było nas tam ponad 50. Po Raduczu wypadło od razu kilku, to był pierwszy przesiew" - mówi Severski. Kolegów z kursu dzieli na trzy lub cztery nieformalne grupy. Nazywa ich kandydatami do rzemiosła.

Pierwsza grupa to uważani za wybitnych oficerowie kierowani przez jednostki SB z terenu i centrali. Trzymali się razem. "Wśród nich byli oficerowie o wysokim poziomie intelektualnym, ale byli też tacy, co, delikatnie mówiąc, nieco odstawali. Najstarszy miał chyba 35 lat" - opowiada. Drugą grupę tworzyli kandydaci, którzy byli związani rodzinnie z Departamentem I, dzieci wyższych oficerów wywiadu. Tłumaczy: "Departament I za komuny to była elita elit, lata 70. to były złote czasy dla wywiadu, wysoki standard życia i niemalże filmowe kariery. Ojcowie tych kolegów byli rezydentami wywiadu za granicą, najczęściej na Zachodzie. Oni wychowali się na placówkach, a to powodowało, że kończyli tam szkoły, niektórzy studiowali na renomowanych uczelniach. Znali po kilka języków obcych, znali świat, wyróżniali się wśród nas obyciem. Mieli szczególne predyspozycje, bo byli już otrzaskani z tym zawodem, z wielkim światem".

/ 14Tajniki kursu na szpiega

Obraz
© PAP / Marcin Kaliński

"Byliśmy objęci pewnym reżimem, w którym nie należało o sobie za dużo mówić. Zgodnie z zasadami, że są pewne granice ujawniania swojego życia. Przestrzegaliśmy konspiracji, używaliśmy fałszywych tożsamości i chroniliśmy tajemnic. Był na kursie specjalny oficer, który zajmował się naszym bezpieczeństwem. Ostrzegano nas, że będzie kontrolował naszą korespondencję, nasze pokoje, rzeczy osobiste. Koledzy, którzy się o bezpiekę otarli, byli bardziej nonszalanccy, bo wiedzieli, o co chodzi, ile w tym jest prawdy, a ile fikcji. Natomiast my, którzy nie mieliśmy tego otarcia, braliśmy to bardzo poważnie" - wspomina Severski.

Czym groziło złamanie zasad konspiracji? "Wypadnięciem z kursu, a to znaczyło koniec marzeń. Koledzy odpadali, to się zdarza. Generalna zasada szkoły wywiadu jest taka, że tam się nie uczy szpiegostwa, tam się poznaje człowieka, czy on się do szpiegostwa nadaje" - mówi. Jaki powinien być ten, który się nadaje? "Elementarne rzeczy to: znajomość języków, umiejętność koncentracji, dostrzeganie zagrożeń. Przechodzi się specjalny test psychologiczny, nim człowieka zakwalifikują do szkoły w Kiejkutach. To jest badanie podstawowe, które poprzedza przyjęcie, na tym pierwszym etapie odpada najwięcej osób, ok. 80 proc., bo mniej więcej tyle w każdej populacji nie ma predyspozycji do zawodu szpiega. Gdyby zbadać predyspozycje np. dziennikarzy, to też 80 proc. by nie przeszło sita" - zdradza.

Pobyt w Starych Kiejkutach zapamiętał jako czas opresji. "Człowiek przechodził przez dziewięć miesięcy systemu zamkniętego, żyliśmy w poczuciu izolacji i alienacji" - mówi. Po kursie następował drugi odsiew, bo praca w wywiadzie rządzi się surowymi prawami, nie powinno w niej być miejsca dla ludzi tylko dlatego, że są czyimiś totumfackimi.

/ 14Wywiad nie liczy pieniędzy, nie targuje się

Obraz
© WP.PL

Ile zarabia oficer-szpieg? "Oficer wywiadu nie może być za bardzo rozpieszczany finansowo, bo my nie pracujemy wyłącznie dla pieniędzy. Wiadomo, chcemy dostawać satysfakcjonujące wynagrodzenie, ale uznanie za wykonaną pracę też może być formą gratyfikacji. Za wysokie zarobki nagle otwierają taką klapkę: o rety, będzie mi się lepiej żyło. To jest zła motywacja" - mówi Severski.

A jak się wynagradza zwerbowanych i pozyskanych? "To są bardzo różne kwoty. Czasami są ludzie, którzy ryzykują życie, a nie dostają wcale dużych pieniędzy. Mają inne motywacje. Są gotowi pomagać nam za małe pieniądze, które tylko rekompensują im poniesione straty, a my moglibyśmy im dać 10 razy tyle. Ale oni nigdy nie poproszą o taką kwotę ani my im sami z siebie nie damy. Źle obliczona kwota, którą się da agentowi, potrafi zadziałać na odwrót i go zdemoralizować. Zacznie konfabulować, żeby więcej zarobić. Jest taka zasada, że wywiad nie liczy pieniędzy, nie targuje się. Daje się tyle, ile trzeba dać, ja dawałem od 100 dolarów do setek tysięcy. Czasami za 100 dolarów można kupić informacje, a w innych przypadkach za setki tysięcy jedynie dyspozycyjność osoby, która ma możliwości zdobycia cennych informacji" - czytamy.

/ 14Nie byłeś w partii, nie byłeś w służbie

Obraz
© PAP / Tomasz Waszczuk

Kurs, jak zapamiętał, składał się z trzech poziomów. *Poziom pierwszy - szkolenie operacyjne. Nauka werbowania, prowadzenia rozmów z kandydatami na agentów. Odbywali symulacje takich werbunków. Jeden werbował, drugi był werbowany. Uczyli się na podstawie autentycznych spraw, które się zdarzyły, czytali teczki z dokumentacją i potem to odgrywali jak w teatrze. Korzystali ze skryptów i podręczników, które były pełne uniwersalnych zasad. "Z perspektywy tych lat powiem, że jest tych żelaznych zasad sto czy nawet dwieście. Takich, których należy bezwzględnie przestrzegać. I około pięciu tysięcy odstępstw od tych zasad. Tego trzeba się było nauczyć" - opowiada Severski w rozmowie z Piotrem Pytlakowskim. Jakie były trzy najważniejsze zasady? "Mógłbym powiedzieć: wierność, wytrwałość, determinacja, ale tak naprawdę nie ma trzech najważniejszych, zasad nie da ułożyć w takiej hierarchii" - mówi. "Dopasowuje się je do człowieka, bo nie ma dwóch takich samych oficerów, podobnie jak nie ma dwóch takich samych spraw.
Wywiad reaguje na politykę, na wydarzenia, na świat taki, jakim on jest, ale cechą dobrego wywiadu jest, że patrzy w przyszłość".

Podczas symulacyjnych rozmów obserwował ich opiekun i oceniał, czy kandydat się nadaje, czy potrafi rozmawiać, jak pracuje w zespole, czy jest komunikatywny, czy jest elastyczny, czy sztywno trzyma się zasad. Niektórzy byli za elastyczni albo za sztywni. Nie skreślano ich z kursu, ale potem kierowano w bezpieczne miejsca, gdzie nie groziło, że nabroją.

*Poziom drugi - nauka języków, techniki i polityki. Severski porozumiewa się w trzech językach, na kursie szkolił angielski. Mieli do dyspozycji nowoczesne jak na początek lat 80. laboratoria audiowizualne i najlepszych lektorów. Poza tym były zajęcia z fotografii, mikrofotografii, obsługi urządzeń radiowych, kryptologii. "W Kiejkutach szkolenia ideologicznego nie było, bo myśmy mieli być elitą państwa, ważniejszą niż PZPR" - mówi. "Trudno w to uwierzyć, ale ani razu nie słyszałem przez ten czas o Leninie czy Marksie, nawet o Dzierżyńskim. Było intensywne szkolenie, ale w zakresie polityki międzynarodowej". Czy dla kandydatów na szpiegów był obowiązek należenia do partii? "Obowiązek absolutny, nie byłeś w partii, nie byłeś w służbie" - mówi Severski.

10 / 14Na koszt firmy korzystali ze świetnie zaopatrzonego barku

Obraz
© PAP / Tomasz Waszczuk

Życie w Kiejkutach Severski zapamiętał jako wegetację w obiegu wewnętrznym. Warunki dobre, żeby nie powiedzieć luksusowe. Dzień zaczynali o 7 rano przebieżką na dystansie 3,5 km, niezależnie od pogody. Trzeba było być naprawdę bardzo chorym, żeby Gutek odpuścił komuś obowiązkowy jogging. Gutek był opiekunem sportowym kursantów. "Miał dopilnować, żebyśmy byli silni i sprawni. Sam Gutek był niski, ale diablo wysportowany, bezwzględny w egzekwowaniu treningu" - wspomina Severski.

Po zajęciach korzystali ze świetnie zaopatrzonego barku na koszt firmy. "Ta dostępność alkoholu to też był wybieg" - mówi. "Przecież cały czas nas obserwowano, kto ile pije, kto ma jakie skłonności, kto dostaje małpiego umysłu po gorzale. Całkowity abstynent też się nie nadawał". Zapamiętał wyjazdy na ćwiczenia w terenie. "Jeździliśmy na lewych papierach, w hotelach udawaliśmy jakąś wycieczkę i tam też piliśmy w ramach wieczornego rozluźniania nastroju" - mówi.

*Poziom trzeci - szkolenie praktyczne w terenie. Polegało na budowaniu tzw. trasy sprawdzeniowej, elementarna umiejętność oficera wywiadu. Jak bezpiecznie wejść do lokalu kontaktowego, jak z niego wyjść, jak sprawdzać, czy nie jest się obserwowanym. "Niektórzy ludzie nie mają umiejętności postrzegania otoczenia" - mówi Severski. "Wracaliśmy po trasie sprawdzeniowej, każdy musiał napisać raport, swoje obserwacje, kogo ustalił. Oczywiście ta trasa była wcześniej przygotowana, spisana. Byli tacy, którzy przychodzili i pisali, że widzieli dwudziestu obserwujących, charakteryzowali ich wygląd i zachowanie. Potem okazywało się, że w ogóle nie mieli założonej obserwacji. To gorsza wpadka niż przypadek, że ktoś nikogo nie zobaczył, a powinien, bo obserwowało go faktycznie 20 ludzi. Nasi obserwujący to byli wysokiej klasy fachowcy".

O co chodziło w tej trasie sprawdzeniowej? "Nauczyliśmy się, jak budować trasę, skrytki, schowki, wychodzić spod obserwacji. To jest bardzo rozbudowana technika zachowań w różnych sytuacjach. Trasy sprawdzeniowej uczy się oficerów wszystkich światowych wywiadów. Mimo satelitów i elektroniki najważniejsze są dobre nogi i dobre oczy. Oficer przed odbyciem spotkania operacyjnego zawsze odbywa trasę sprawdzeniową i to jest świętość. Byliśmy uczeni treningów autogennych, bo trasa sprawdzeniowa to jest tylko element dnia przy wykonaniu zadania. Jak się wykonuje w danym dniu np. spotkanie z agentem, to trzeba też zaplanować czynności prowadzone już dwa dni wcześniej i dwa dni później. To nie jest tak, że wypiłeś kawę i mówisz do żony: mam dziś spotkanie z agentem, lecę na spotkanie, będę później. Tu się planuje cały dzień i każdy ruch musi być uzasadniony, każda czynność, każde wejście. To ma wyglądać tak, żeby obserwacja miała wrażenie, że ten facet po prostu sobie idzie i niczego nie podejrzewa. Oficer wywiadu na
trasie nigdy się nie ogląda, to nie jest tak jak na filmach, spojrzenie do tyłu może zdyskwalifikować go natychmiast" - tłumaczy.

11 / 14Najgorsza jest zawiedziona miłość kobiety-agentki

Obraz
© PAP / Tomasz Gzell

Aleksander Stępiński, który w rzeczywistości nazywa się Aleksander Makowski, a przynajmniej pod takim nazwiskiem występuje oficjalnie, uczył się pilnie. Sam o sobie mówi, że ma naturę kujona. Na studiach prawniczych nie włóczył się z kolegami po knajpach, patrzyli na niego jak na odludka i trochę dziwaka, który siedzi z nosem w książkach. W szkole szpiegów też trzymał się trochę na uboczu. Jeżeli pił z innymi te drinki po 17-tej, to zawsze w miarę. Na dziewczyny patrzył z przyjemnością, podobały mu się lektorki językowe, a kelnerki też sroce spod ogona nie wypadły, ale nigdy nie próbował nawet ich podrywać. Wiedział, po co tu jest i że od tych dziewięciu miesięcy w szkółce zależy cała jego przyszłość. Nie było jego wielkim marzeniem zostać agentem, ale w momencie, kiedy ojciec przedstawił mu taką propozycję, uznał ją za interesującą. Ojciec w wywiadzie był przez jakiś czas wielką szychą, nawet zastępcą dyrektora Departamentu I. Karierę przetrącił mu rok 1968 i nagonka antysemicka. Nie chciał brać w niej
udziału, a kiedy nakazano mu przeprowadzenie czystki w polskiej ambasadzie w Waszyngtonie, odmówił. Potem spadał w hierarchii na niższe szczeble.

Wykładowcy w Kiejkutach uczyli kandydatów na szpiegów, że werbuje się i mężczyzn, i kobiety. Mogą się zdarzyć sytuacje dwuznaczne, jak to w życiu. Przy werbowaniu kobiety na agenta wszystko zależy od sytuacji, jak daleko można się posunąć. Każde przekroczenie zasad, przerodzenie się znajomości w romans, natychmiast niesie emocje. Na początku każdego romansu jest dobrze, ale potem mogą się zacząć schody. Jeżeli kobieta się zakocha, miewa różne pomysły, na przykład wymyśli sobie, że zostanie żoną szpiega. W przypadku nielegała to nawet korzystne, ale oficer wywiadu nie powinien brnąć w takie związki. Musi pamiętać, że jak rozkocha w sobie kobietę i nie spełni jej oczekiwań, to naraża się na dużą kontrę. Najgorsza rzecz to zawiedziona miłość agentki; staje się wówczas nieobliczalna.

W wywiadzie jest pewien szkielet norm, których trzeba przestrzegać, ale ponieważ życie jest bogate, a wywiad jest strukturą niezwykle elastyczną, to i normy są elastyczne. Uczono ich, że mogą być sytuacje, gdzie wszystkie normy trzeba odsunąć, żeby osiągnąć korzyść operacyjną. Najważniejszym celem jest pozyskanie informacji. Agent musi być zawsze pewny, że prowadzący go oficer w sytuacji podbramkowej zapewni mu bezpieczeństwo. Musi też czuć, że jest doceniany i że stoi za nim siła, która w razie jego wpadki czy pójścia do więzienia będzie się starała go stamtąd wyciągnąć.

Uczono ich, że jest coś takiego, jak etyka wywiadu, która zakłada przede wszystkim lojalność wobec kolegów, przełożonych i wobec agenta, który musi wiedzieć, że go nie zdradzimy, że nie damy mu zadań, które narażą go na niebezpieczeństwo. Wbijano im do głowy, że oficer wywiadu nie kradnie służbowych pieniędzy, nie naraża firmy na straty.

W świecie wywiadu oficer działający za granicą jest wobec obcego państwa przestępcą, w związku z tym bez poczucia etyki i bez mocnej kontroli i samokontroli grozi mu, że nabierze przeświadczenia, iż jest kimś w rodzaju członka grupy mafijnej. Znikną hamulce i zacznie się ostra jazda bez trzymanki. Oficer wywiadu musi być znacznie bardziej kontrolowany niż oficer kontrwywiadu, bo ten ma wpajane, że on tu strzeże prawa, musi wszędzie działać zgodnie z prawem, bo działa u siebie. Oficer wywiadu na zagranicznej placówce odwrotnie; jest potencjalnym złoczyńcą w rozumieniu miejscowego prawa, dlatego ktoś musi pilnować, żeby jego mentalność się nie wypaczyła.

12 / 14Szkoła wywiadu to szkoła manipulowania

Obraz
© PAP / Tomasz Gzell

Mówi Alex: "Nie nazwałbym szkoły wywiadu szkołą kłamstwa, to raczej szkoła manipulowania, bo jeżeli naczelną sprawą jest zawerbowanie agenta, to na początku kłamiemy, ale jeśli już go zawerbujemy, to trzeba mu mówić prawdę. Kłamstwo wobec agenta ma krótkie nogi, bo inteligentny agent szybko się zorientuje, że go okłamujemy, i może dojść do wniosku, że skoro okłamujemy go w jednej sprawie, to może okłamujemy go także, że nic mu nie grozi.

Na kursie używaliśmy tzw. legalizacyjnych nazwisk i używaliśmy zalegendowanych życiorysów. Nie wolno nam było, poza najbliższymi, ujawniać, gdzie jesteśmy i w jakim celu. Nie okłamywałem mojej dziewczyny ani przyjaciół, a jedynie budowałem swoją legendę. Powiedziałem im, że wyjeżdżam do Kairu, do ojca, który był tam na placówce. Nie miałem wyboru.

Były zajęcia z fotografii, zajęcia w ciemni, przyjeżdżali fotografowie z wydziału techniki wywiadu. Wywiad ten przygotowywał różne gadżety dla oficerów albo dla celów operacyjnych. Wtedy poznaliśmy Nagrę, słynny magnetofon Kudelskiego, miał bardzo wąską taśmę i możliwość nagrywania przez cztery czy pięć godzin. Ważył pół kilo, ale można było go na sobie zakamuflować.

Inne przedmioty to technika operacyjna, czyli nagrywanie, zakładanie podsłuchów, wykorzystywanie systemów łączności, robienie skrytek, błyskawiczne przekazanie materiałów, posługiwanie się niewidzialnym atramentem, 40 lat temu te techniki były przez wszystkich używane.

Dzisiejszy wywiad elektroniczny to technika i mechanika, ale jest to tylko rola pomocnicza, bo jednak każdemu wywiadowi zależy, żeby dojrzeć, co siedzi w głowach władzy w krajach, w których ma swoich szpiegów. Co ta władza naprawdę myśli i co planuje. Wywiad elektroniczny tego nie ustali, bo większość możnych tego świata ma dobrą ochronę kontrwywiadowczą i wie, jak się poruszać, żeby nie ujawniać swych zamiarów. W związku z tym najcenniejszy jest agent z bliskiego otoczenia ludzi władzy. Pozyskanie kogoś takiego to najważniejszy cel każdego wywiadu świata.

Wracając do szkoły szpiegów, dużo frajdy mieliśmy podczas nauki samochodowej jazdy ekstremalnej. Mieliśmy do dyspozycji specjalnie wzmocnionego i podrasowanego dużego fiata. Ależ to była jazda po tych mazurskich drogach! Gaz do dechy, zakręty brane na full" - czytamy w "Szkole szpiegów" Piotra Pytlakowskiego.

13 / 14Najsłynniejszy polski szpieg

Obraz
© WP.PL / Andrzej Hulimka

Był oficerem wywiadu, a ze służby odszedł już w wolnej Polsce w stopniu generała. Do dzisiaj wśród niektórych oficerów wywiadu toczą się spory, czy Marian Zacharski był profesjonalistą, czy tylko utalentowanym amatorem. "Zacharski nie przeszedł żmudnego szkolenia, nie ćwiczył gubienia obserwacji ani sztuki werbunku. Nie znał w wystarczającym stopniu technik operacyjnych. Szpieg bez warsztatu to nie szpieg" - mówi Pytalkowskiemu jeden z bohaterów książki "Szkoła szpiegów". "Zgoda, był utalentowanym samorodkiem, ale to za mało. Wpadł przez własne zadufanie. My byśmy tak łatwo nie polegli".

A przecież to nie kto inny, ale właśnie Zacharski jest ikoną polskiego wywiadu. Według ministra spraw wewnętrznych z lat 80. Czesława Kiszczaka, Zacharski był największym polskim szpiegiem. A jego szef z czasów UOP gen. Henryk Jasik miał się wyrazić: "To perła wśród oficerów UOP. Ma w najwyższym stopniu rozwinięte takie cechy, jak świadomość misji, odwaga i umiejętność podjęcia ryzyka".

Marian Zacharski, jak sam opowiada, pochodzi z rodziny patriotycznej. Ojciec, powstaniec warszawski, po wojnie zamieszkał w Sopocie. Skończył studia na Politechnice Gdańskiej, pracował w Sopockich Zakładach Przemysłu Maszynowego. Marian trochę odbił od korzeni, dostał się na Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Zastanawiał się nad przyszłością i trochę naiwnie marzył o ciekawej pracy polegającej na wyjazdach zagranicznych i poznawaniu interesujących ludzi. Dzięki znajomościom ojca został zatrudniony w Centrali Handlu Zagranicznego "Metalexport". "W pewnym momencie mojego życia odezwał się do mnie człowiek, przedstawiając się, że jest z Ministerstwa Przemysłu Maszynowego" - relacjonuje. "Poprosił mnie o spotkanie w kawiarni między MDM a placem Zbawiciela. Zapytałem, jak się poznamy, a on na to, żebym się nie martwił, bo z łatwością mnie rozpozna". Rozmowa odbyła się przy kawiarnianym stoliku. Tak, według Zacharskiego, odbył się jego werbunek do wywiadu PRL. Od początku tej rozmowy w kawiarni wiedział, że
się zgodzi, ale pro forma poprosił o czas do namysłu.

Metalexport wysłał go na placówkę do USA. Tam uczestniczył w procesie rozruchu firmy handlowej Polamco, spółki córki Metalexportu. Jego rolą była sprzedaż polskich obrabiarek. Z dala jego losowi przyglądał się Departament I MSW. Był rok 1976, Zacharski miał 25 lat. Po krótkim pobycie w Chicago przenosi się do Kalifornii. Świetnie posługuje się angielskim, łatwo nawiązuje znajomości. Komunikatywny, wysportowany, idealny partner do tenisa i spotkań towarzyskich. Poznaje sąsiadów z willowego osiedla pod Los Angeles, gdzie mieszka. Jednym z nich jest William Bell, wybitny inżynier w firmie Hughes Aircraft pracującej dla przemysłu zbrojeniowego i specjalizującej się w produkcji m.in. nowoczesnych radarów dla samolotów bojowych. Ma młodą żonę i wciąż brakuje mu pieniędzy. Pije trochę za dużo. Zacharski przełamuje pierwsze lody, zapraszając go na polską wódkę. Bill docenia jej walory. Szybko zostają przyjaciółmi.

14 / 14Wymienili go na Moście Szpiegów

Obraz
© WP.PL / Andrzej Hulimka

William Bell zostaje zarejestrowany w Departamencie I pod kryptonimem "Lambda" - jako osobowe źródło informacji polskiego wywiadu. Bill o tym nie wie. Zacharski nie kłamie, informując go, że jest przedstawicielem polskiego przemysłu. Bell dyskutuje z nim o swoich problemach w pracy i w domu. Od czasu do czasu dostaje od Zacharskiego drobne sumy pieniędzy. Rewanżuje się dokumentacją, którą Zacharski czyta, aby, jak mówił, pogłębić znajomość angielskiego języka technicznego. Te niewielkie sumy z upływem czasu wyraźnie się zwiększają. Uzależnia się od tej forsy. Czeka na kolejne transze. Przynosi mu wykradzione ze swojej firmy kolejne ważne dokumenty. Jest wśród nich i kompletna dokumentacja najnowszej generacji systemów radarowych.

Bellowi nerwy puściły po czterech latach współpracy z Zacharskim. Od dłuższego czasu FBI namierzało ich kontakty, domyślano się, dla kogo tak naprawdę pracuje Polak. Obciążył go uciekinier z polskiego wywiadu Jerzy Koryciński. Szukano dowodów, ale to nie było łatwe, bo Zacharski umiejętnie się maskował. On też wiedział, że jest śledzony, ale, jak niektórzy próbują twierdzić, bawiło go granie amerykańskiemu kontrwywiadowi na nosie. Czy był zbyt lekkomyślny? To zależy od tego, kto udziela odpowiedzi na to pytanie. Przyjaciel czy wróg Zacharskiego. W czerwcu 1981 r. Marian Zacharski został aresztowany. Skazano go na dożywotnie więzienie. William Bell dostał osiem lat. Prawdopodobnie nie doszłoby do procesu, gdyby polski szpieg zgodził się na pracę dla Amerykanów. Próbowano go przewerbować. Twardo odmawiał. Po czterech latach spędzonych w amerykańskim kryminale na najwyższych szczeblach uzgodniono wymianę Mariana Zacharskiego i trzech innych pojmanych przez Amerykanów szpiegów pracujących dla państw zza żelaznej
kurtyny na 25 agentów skazanych za pracę na rzecz USA.

Operacji wymiany dokonano 12 czerwca 1985 r. na Glienicker Brücke, moście nad rzeką Hawelą łączącym Poczdam z Berlinem Zachodnim. Ten most zyskał miano Mostu Szpiegów, bo kilkakrotnie służył do takiej wymiany. W 1962 r. na stronę wschodnią przeszedł pułkownik KGB Rudolf Abel (właściwe nazwisko William Gienrichowicz August Fischer), a w przeciwnym kierunku powędrował Francis Gary Powers, amerykański lotnik zestrzelony dwa lata wcześniej nad ZSRR, kiedy wykonywał misję szpiegowską samolotem U2.

Fragmenty "Szkoły szpiegów" Piotra Pytlakowskiego publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa "Czerwone i Czarne".

(js)

Wybrane dla Ciebie
Działo się w nocy. Odznaczenie dla Kirka, brytyjskie myśliwce w Polsce
Działo się w nocy. Odznaczenie dla Kirka, brytyjskie myśliwce w Polsce
USA unieważnia wizy po kontrowersjach wokół zabójstwa aktywisty Charliego Kirka
USA unieważnia wizy po kontrowersjach wokół zabójstwa aktywisty Charliego Kirka
Estonia uruchamia kursy z obsługi dronów dla obywateli
Estonia uruchamia kursy z obsługi dronów dla obywateli
Młodzież w Petersburgu śpiewa zakazane antywojenne piosenki
Młodzież w Petersburgu śpiewa zakazane antywojenne piosenki
"Przejęzyczenie" Sekielskiego. Gramatyka: "Nic bardziej obrzydliwego"
"Przejęzyczenie" Sekielskiego. Gramatyka: "Nic bardziej obrzydliwego"
Leszek Miller krytycznie o rządach w Polsce
Leszek Miller krytycznie o rządach w Polsce
Misja NATO Wschodnia Straż z udziałem RAF przedłużona do końca 2025 roku
Misja NATO Wschodnia Straż z udziałem RAF przedłużona do końca 2025 roku
Negocjacje z Rosją w impasie. Urzędnik NATO ujawnia szczegóły
Negocjacje z Rosją w impasie. Urzędnik NATO ujawnia szczegóły
Donald Trump pośmiertnie odznaczył Charliego Kirka Medalem Wolności
Donald Trump pośmiertnie odznaczył Charliego Kirka Medalem Wolności
Izrael obniża tempo wsparcia humanitarnego dla Strefy Gazy
Izrael obniża tempo wsparcia humanitarnego dla Strefy Gazy
USA zaostrza presję na Meksyk. Cofnięcie wiz dla polityków
USA zaostrza presję na Meksyk. Cofnięcie wiz dla polityków
Krzysztof Śmiszek jest poważnie chory. Robert Biedroń ujawnia
Krzysztof Śmiszek jest poważnie chory. Robert Biedroń ujawnia