Prof. Bartoszewski: nie powiedziałem nic niewłaściwego
Profesor Władysław Bartoszewski w wywiadzie dla niemieckiej gazety "Die Welt" przyznał, że podczas okupacji bardziej bał się polskich donosicieli niż niemieckich żołnierzy. Słowa te wywołały wiele kontrowersji. Niektórzy zarzucają, że będą one interpretowane jako głos ws. polskiego antysemityzmu. Sekretarz stanu w kancelarii premiera Donalda Tuska odpiera te zarzuty. Tłumaczy, że nie powiedział nic niewłaściwego. - Niewłaściwie zachowują się ci, którzy robią z moich słów histerię - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Wywiad profesora Władysława Bartoszewskiego pojawił się w dzienniku „Die Welt” w związku z ukazaniem się po raz pierwszy w Niemczech książki Jana Karskiego "Mój raport dla świata. Historia państwa w podziemiu" ("Mein Bericht an die Welt. Geschichte eines Staates im Untergrund"). Opowieść o Polskim Państwie Podziemnym po raz pierwszy ukazała się w 1944 roku w USA. Później miała również m.in. wydania francuskie, szwedzkie i norweskie. W Polsce "Tajne państwo. Opowieść o polskim Podziemiu" opublikowano w 1999 roku.
Profesor Bartoszewski tłumaczy Wirtualnej Polsce, że ponieważ znał Karskiego, Gerhard Gluck, dziennikarz „Die Welt”, zwrócił się do niego z prośbą, żeby opowiedział, jakim go zapamiętał. Wywiad dotyczył funkcjonowania Polskiego Państwa Podziemnego i działalności kuriera. Na pytanie, czy w czasie pracy w ruchu oporu, kiedy pomagał ukrywającym się Żydom, miał sąsiadów, których się obawiał, prof. Bartoszewski odpowiedział: „Mieszkałem na drugim piętrze kamienicy pełnej inteligencji przy ul. Mickiewicza 37 w Warszawie. Jeśli ktoś się bał, to nie Niemców. Gdy niemiecki oficer zobaczył mnie na ulicy i nie miał rozkazu aresztowania, nie musiałem się go obawiać. Ale gdy sąsiad Polak zauważył, że kupiłem więcej chleba niż normalnie, wtedy musiałem się bać”.
To właśnie te słowa wzbudziły tyle kontrowersji. Prof. Bartoszewski podkreśla, że jest to sztucznie wywołana sensacja przez ludzi, którzy najprawdopodobniej nie przeczytali całego wywiadu, ale skupili się na tym jednym fragmencie. Nie ma w nim zresztą nic nadzwyczajnego.
Sekretarz stanu w kancelarii premiera Tuska wyjaśnia, że chciał przedstawić pewien mechanizm działania. - W tamtych czasach niemiecki policjant był dla nas mniej groźny niż Polak, który był tajnym współpracownikiem służb. Cywilni donosiciele stanowili dużo większe zagrożenie, bo nie można się było przed nimi obronić. Bałem się takich zdrajców – przyznaje.
Prof. Bartoszewski przypomina, że wiele lat temu sam wydał książkę o Polakach, którzy pomagali Żydom. – Uważałem, że to był fenomen godny uwagi. Jednocześnie w tej samej książce opisywałem też przypadki wykonywania kary śmierci przez Polskie Państwo Podziemne na Polakach, którzy donosili na innych Polaków – dodaje. Takich zdrajców nazywa "elementem półkryminalnym". Polska inteligencja nastawiona była antyniemiecko, dlatego rzadko pojawiali się w tej grupie donosiciele. - Inteligentów wśród zdrajców było niewielu, to były pojedyncze nazwiska. Ludzie, którzy zbijali kapitał na donoszeniu do Niemców, to były szumowiny, które się zabijało - przekonuje.
Pytany, czy nie obawia się, że jego słowa będą odbierane jako głos w debacie dotyczącej antysemityzmu Polaków, do której doprowadziły m.in. kolejne książki Tomasza Grossa, zaprzecza. Jego zdaniem Gross to przypadek szczególny. - To jest amerykański sensacjonista, który tworzy modele i do tych modeli doszukuje fakty. Ja o Grossie dobrego słowa nigdy nie napisałem, ale nie wpadam też w histerię z powodu tego, co on pisze - podkreśla.
Komentując krytyczne głosy dot. wypowiedzi dla "Die Welt" mówi krótko: - Nikt mnie nie będzie pouczał. Nie zrobiłem niczego niewłaściwego. Niewłaściwie zachowują się ci, którzy robią z moich słów histerię. Dodaje też, że dziś potrzebuje tylko jednego: swobody wyrażania poglądów. - Mam w Polsce taką swobodę. I nie nadużywam jej - puentuje.
Paulina Piekarska, Wirtualna Polska