PolitykaPoważne zadanie przed Martą Kaczyńską

Poważne zadanie przed Martą Kaczyńską

Marta Kaczyńska przyznała na łamach prasy, że mało wspierała stryja podczas kampanii prezydenckiej. Czy naprawi ten błąd przed jesiennymi wyborami? Zdaniem politologa prof. Wawrzyńca Konarskiego to byłoby dla PiS korzystne, przy czym Marta musi bardzo uważać. – Część społeczeństwa może odebrać jej wypowiedzi jako traktowanie tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego jako tego, który jest dźwignią dla żyjącego stryja. A to narobiłoby poważnych problemów i przykrości Kaczyńskiemu – mówi ekspert. Pytany, jakim typem polityka jest prezes PiS, prof. Konarski odpowiada, że silnie autorytarnym i pozbywającym się osób, które potrafią udowodnić, że są skuteczne.

Poważne zadanie przed Martą Kaczyńską
Źródło zdjęć: © WP / Konrad Żelazowski
Anna Kalocińska

17.02.2011 | aktual.: 15.10.2012 10:31

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

WP: Te dziesięć miesięcy, które upłynęły od katastrofy Smoleńskiej, to okres gwałtownych zmian w polskiej polityce?

Prof. Wawrzyniec Konarski: - Nie wiem, czy gwałtownych, ale na pewno zaskakujących. Pozytywnie zdziwiła mnie przemiana Jarosława Kaczyńskiego podczas kampanii prezydenckiej, pokazująca, że prezes nie do końca jest takim recydywistą, za jakiego go uważaliśmy. Fakt, była to pewna gra taktyczna, ale starannie przemyślana i obliczona na dobry wynik wyborczy.

WP: Za tę przemyślaną taktykę oberwało się jednak głównym twarzom PiS. Uratowali się otwartym buntem i założeniem PJN.

- Liczy się przede wszystkim wynik wyborczy. Gdyby kampania była o dwa tygodnie dłuższa, to Kaczyński, choć z nieznaczną przewagą, wygrałby te wybory. Zabrakło mu trochę szczęścia. Komorowski okazał się bowiem politykiem, który nie chce w trakcie kampanii wyciągać wniosków z rozmaitych swoich wpadek, mimo że miał obok siebie merytorycznie i intelektualnie ciekawy sztab ludzi. Jednak albo się go nie słuchał, albo uznał, że sam wie lepiej, jak postępować. Wygraną zawdzięcza niemal wyłącznie Tuskowi, który kilkakrotnie ratował go z opresji. Tymczasem Kaczyński cały czas parł do przodu.

WP: Naród pokochał łagodnego Kaczyńskiego. Prezes tego nie widzi, mówiąc, że premier Tusk ma na sumieniu 96 osób czy sugerując, że przez małostkowość prezydenta Komorowskiego zginęły co najmniej trzy osoby.

- Retoryka Kaczyńskiego i Palikota są do siebie bardzo podobne, nawet jeśli prezes nie używa dokładnie tych samych słów co były działacz PO. Kaczyński pewnych rzeczy nie rozumie. On faktycznie uważa, że pomysł Joanny Kluzik-Rostkowskiej o prowadzeniu łagodnej kampanii był zły, co jest kompletną bzdurą. Proszę chociażby spojrzeć na niemiecką chadecję. Nawet politycy uważani tam za twardych, w pewnych sytuacjach łagodzili swoje poglądy.

WP: Jednak Kaczyński PiS w wersji light wyrzuca do śmieci.

- Dlatego, że on już taki jest. Ma osobowość silnie autorytarną, przez co nie potrafi postępować inaczej. Jest skłonny pod wpływem pewnej perswazji czy dramatycznych wydarzeń, jak to miało miejsce po 10 kwietnia, na chwilę zmienić kurs. Po to, żeby sprawdzić, czy ktoś, kto mu doradza, ma słuszność. Potem jednak nie jest w stanie przyznać, że ta osoba miała rację.

WP: Nieważne jak doradzam, moja głowa i tak pójdzie do odstrzału.

- Tak. Kaczyński nie lubi wokół siebie potencjalnych gwiazdorów, co jest charakterystyczne dla ludzi z autorytarną osobowością. Jeśli z czyjejkolwiek strony, nawet kogoś bardzo sobie bliskiego, widzi jakiekolwiek zagrożenie, to zwyczajnie zaczyna się tej osoby obawiać. Dlatego nie mógł zaakceptować samodzielności Joanny Kluzik-Rostkowskiej.

WP: Przecież Kaczyński doskonale wie, że jest niezastępowalną twarzą PiS.

- Nie chodzi o obawy związane z tym, że ktoś odbierze mu prezesurę. On boi się, że ktoś przyćmi jego nieomylność. Osobowość autorytarna chce być tą, która stawia kropkę nad „i” w każdej sytuacji. Podczas kampanii Kaczyński silnie poddał się perswazyjnej strategii Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Długo milczał, zabierał głos wyłącznie w postaci krótkich wypowiedzi, nagrał apel „do przyjaciół z Rosji”. To wszystko było rzeczą nienaturalną na tle tego, jak był odbierany wcześniej. Ale pomysł okazał się skuteczny. Tyle, że w pewnym momencie uświadomił sobie, że nie on był jego autorem. Okazało się, że są wokół prezesa osoby, które potrafią się zmobilizować stwarzając coś nowego i ciekawego, i przez to są potencjalnie groźne, bo więcej się mówi o nich, niż o nim samym.

WP: To znaczy, że po jesiennych wyborach polecą kolejne głowy?

- To bardzo prawdopodobne.

WP: O kim mówimy?

- Trudno prognozować. Wątpię, żeby taką osobą był Adam Hofman, który odgrywa rolę pasa transmisyjnego dla Kaczyńskiego, przyciągając młody elektorat. Pełniąc tę rolę jest PiS bardzo potrzebny. Inaczej Mariusz Błaszczak, który jest tylko wykonawcą poleceń prezesa, a nie, jak Hofman, inteligentnym interpretatorem. Dlatego Hofman w swym obecnym wcieleniu jest ważniejszy dla prezesa niż Błaszczak.

WP: Wokół prezesa od lat skupione są silne osobowości, których on się nie pozbywa. Ziobro, Macierewicz…

- Z prostej przyczyny. Kaczyński nie może się pozbyć Ziobry, bo bez niego PiS w Krakowie by nie istniał, a tam silną konkurencją jest paradoksalnie lewica. Na jego korzyść przemawia również to, że przebywa w Brukseli, więc aż tak bardzo nie miesza się w bieżącą politykę. To prawda, że Ziobro ma podobne cechy osobowościowe do Kaczyńskiego, przez co może mu zagrażać. Podobnie jak prezes jest pamiętliwy, zawzięty, również bardzo autorytarny. Póki co nie przeszkadza jednak prezesowi. Wyjście przed orkiestrę mogłoby Ziobrę osłabić lub zniszczyć, z czego on doskonale zdaje sobie sprawę.

WP: Jakim typem przywódcy jest Kaczyński?

- Pewne formy jego zachowania przypominają mi silnych polityków Ameryki Łacińskiej. Myślę o zakorzenionym tam, silnym typie przywództwa i spektakularnych zachowaniach, typu wiece, marsze czy akcentowanie mocnych haseł. W polskich warunkach takie działania są jednak groteskowe, gdyż brakuje nam dobrych mówców. Takich, którzy posługiwaliby się poprawną polszczyzną, budowali ładne zdania i, a może przede wszystkim, umieli ciekawie przemawiać. Paradoksem pod tym względem jest premier Tusk, który mimo wady wymowy korzystnie się tu wyróżnia. Jednak w PiS mamy nudnego Dorna o drewnianym głosie, Kaczyńskiego, który zbyt często i łatwo daje się ponieść emocjom podczas swoich wypowiedzi, mało ciekawego i zupełnie pozbawionego własnej inicjatywy Błaszczaka, ale i Hofmana, którego wypowiedzi też nie są w stanie porwać tłumów. W Polsce nie mamy ciekawych mówców. I ten deficyt widoczny jest od dziesiątków lat.

WP: Przed nami wybory parlamentarne. Myśli pan, że faktycznie Kaczyński chciałby zostać premierem?

- Tak, gdyż czuje się niespełniony po pierwszym premierowaniu, które było niewypałem. Prezes uważa, że każdy polityk, któremu przerwano tego typu prace, powinien otrzymać szansę naprawienia swych błędów. Nawet, jeśli oponenci twierdzą, że nie potrafi tego zrobić.

WP: Na razie prezes buduje swoją siłę na krytyce opozycji. Jeżeli zostanie premierem, ten argument odpadnie.

- Żaden poważny polityk nie może się skupić wyłącznie na destrukcji, gdyż oznaczałoby to, że jest tylko krytykantem. Musi zamiast tego stworzyć własną ofertę. W sprawie prywatyzacji dziedzin strategicznych, jak choćby polityka energetyczna, PiS będzie mógł zdobyć punkty, gdyż dla nich stanowi ona argument, że Platforma jest partią bardzo sprzedajną.

Sądzę, że Kaczyński od dawna jest gotowy, by zostać premierem. Przy czym wyraźnie brakuje mu jednego atutu – ludzi, którzy wspólnie z nim mogliby taki rząd stworzyć. Ponadto on i jego partia są obozem, który nie będzie w stanie znaleźć sensownego kooperanta do przejęcia władzy. Jest to więc trochę dyskutowanie o wirtualnej rzeczywistości. Natomiast jeśli chodzi o samą wolę, to, powtórzę, jestem przekonany, że Kaczyński chciałby być premierem.

WP: Jego zachowanie zdaje się mówić coś kompletnie przeciwnego. Osłabił partię, wyrzucając czołowych polityków, poświęca się wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej…

- To prawda, ale na tym polega paradoks jego osobowości. Subiektywnie jest gotowy do zostania premierem. Choć samodzielny rząd PiS-owski jest zupełnie nierealny.

WP: Kluczowa będzie tu Marta Kaczyńska? W rozmowie z „Uważam rze” mówiła, że za mało wspierała stryja podczas kampanii prezydenckiej. Mogła zrobić więcej, ale bała się zarzutów o polityczne wykorzystywanie tragedii smoleńskiej. Gdyby się w nią bardziej zaangażowała, to Kaczyński mógłby te wybory wygrać?

- W tej sprawie się z nią całkowicie zgadzam. Mogłaby bardzo pomóc Kaczyńskiemu, gdyby w sposób nie nachalny, bardziej akcentujący rolę stryja niż ojca, zabrała głos w różnych ważnych kwestiach. Chociaż oczywiście wystawiłaby się w ten sposób na krytykę. Natomiast zupełnie się z nią nie zgadzam, kiedy ostro krytykuje PJN, zarzucając członkom partii, że nie mają prawa do dziedzictwa po prezydencie Lechu Kaczyńskim. Zapomina, że czym innym jest osobista trauma córki, a czym innym prawo do publicznej oceny działalności jej ojca jako polityka, a przez to i osoby publicznej. Dlatego też, Kluzik-Rostkowska i Poncyljusz mają prawo do tego, by przywoływać prezydenta Kaczyńskiego właśnie poprzez odwoływanie się do tego, jak wykonywał on swoją funkcję.

WP: Kluzik-Rostkowska zapowiedziała, że nie będzie walczyła z Martą.

- Brawa dla Kluzik-Rostkowskiej. Marta Kaczyńska musi bardzo uważać, gdyż może pomóc, ale również poważnie zaszkodzić i narobić przykrości Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jeśli będzie mocno akcentowała swoje zdanie, przypominając o wielkiej roli, jaką grał jej ojciec, i przekonywała, że stryj dobrze robi, że o niej przypomina, to na pewno będzie to bardzo dobrze odebrane przez zadeklarowanych zwolenników PiS.

Jednak przez pozostałą część społeczeństwa może zostać potraktowane w sposób niekorzystny dla córki zmarłego prezydenta, a przede wszystkim dla Jego brata. Chodzi o traktowanie tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego jako tego, który jest dźwignią dla żyjącego stryja. Ta sytuacja może być wtedy obosieczną bronią. Jeżeli Marta Kaczyńska pójdzie zbyt daleko w próbie instrumentalizacji własnego ojca, to wcale stryjowi nie pomoże. Efekt może być zupełnie odwrotny.

WP: Widać, że Marta gubi się w polityce. Sesja w kolorowych magazynach po 10 kwietnia była tego najlepszym przykładem, co zresztą od razu wytknął Palikot.

- Palikot jest teraz w defensywie i nie wiadomo, czy ktoś będzie w stanie przejąć jego rolę. Platforma popełniła duży błąd pozbywając się Palikota. Niesiołowski nie jest w stanie go zastąpić, gdyż jest osobą, która nie ma za grosz autoironii i tej lekkości, jaką miał Janusz Palikot. Niby z jednej strony kogoś obrażał, ale z drugiej strony ubierał to w takie słowa, które nawet jego przeciwników zaskakiwały oryginalnością w sferze skojarzeń i inteligencją.

WP: Ale Palikot ma interes w tym, by krzyczeć dzisiaj jeszcze głośniej niż kiedyś. W sondażach Ruch Poparcia wypada fatalnie.

- Tylko, że jego krzyk dzisiaj jako Palikota jest o wiele mniej donośny niż jego krzyk jako Palikota, który był celowo obranym i przez wielu aprobowanym błaznem Platformy. On tę rolę świetnie spełniał. A bycie błaznem, jak pokazał pamiętny Stańczyk, jest nie tylko bardzo ważne i trudne, ale i stymulujące publiczną debatę.

WP: Marta jest kartą przetargową między Kaczyńskim a Dubieneckim?

- Mam zerowe zaufanie do Dubieneckiego. Im bardziej będzie się aktywizował i im bardziej będzie nominalnie współgrał z żoną, tym bardziej zaszkodzi i jej, i Kaczyńskiemu. Hipotezy, jakie wysuwał, były w tym sensie szkodliwe, że kreowały go jako osobowość, która staje się celebrytą za wszelką cenę. I kompletnie nic nie dawało to ani jego żonie, ani Kaczyńskiemu, natomiast głównie kreowało jego samego. Pojawia się pytanie, jaki mógł być jeszcze inny cel Dubieneckiego.

Czy rzeczywiście miało być tak, jak mówili niektórzy, że walczy o wiarygodność w ramach PiS, by wejść na przyszłe listy wyborcze tej partii, czy też, nawiązując w swych wypowiedziach do kodeksu karnego, chciał się wykreować jako prawnik. Dubienecki chce stworzyć wrażenie, że ma na uwadze pełne wyjaśnienie katastrofy, czyli dobro publiczne, ale w istocie to dobro publiczne jest u niego zinstrumentalizowane. A efektem finalnym ma być wykreowanie jego własnej pozycji.

WP: SLD nie popełnia błędu, nie zapraszając Dubieneckiego do siebie? Przecież korzenie Dubieneckiego są silnie związane z lewicą, w ten sposób lewica pośrednio przyciągnęłaby do siebie również Martę Kaczyńską.

- SLD w żadnym wypadku nie powinien brać Dubieneckiego. Wydaje się, że jego celem może być wykorzystanie możliwości promocyjnych takiej partii, która spełniłaby jego ambicje, niekoniecznie dosłownie wyborcze, może po prostu autokreacyjne. Dlatego jego sposób myślenia może opierać się na kalkulacji potencjalnych ofert. W zależności od tego, co zrobi, pokaże, czy posądzanie go o karierowiczostwo jest zasadne. Niemniej, gdybym był szefem partii, nie złożyłbym mu propozycji kandydowania.

Anna Kalocińska, Wirtualna Polska

Komentarze (733)