PolitykaPiotr Ikonowicz dla WP: PiS dokonało przełomu kopernikańskiego w mentalności Polaków (cz.1)

Piotr Ikonowicz dla WP: PiS dokonało przełomu kopernikańskiego w mentalności Polaków (cz.1)

- Biorąc pod uwagę działania Prawa i Sprawiedliwości można powiedzieć, że dokonało ono przełomu kopernikańskiego w mentalności Polaków. Raptem okazało się, że pieniądze są dostępne dla zwykłych ludzi. Wcześniej wiadomo było, że są, ale społeczeństwo ich na oczy nie widziało. To z kolei otworzyło aspiracje społeczne, które są dźwignią postępu. To zupełnie odmienne myślenie od tego, które prezentował m.in. Bronisław Komorowski. On mówił, że trzeba być dzielnym i zaciskać pasa oraz zęby. G...o prawda! Ta dzielność powoduje stagnację. Nie trzeba być dzielnym, a roszczeniowym. Im bardziej społeczeństwo jest roszczeniowe, tym bardziej idzie do przodu, bo kraj jest tak bogaty, jak ludzie którzy go zamieszkują - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską działacz społeczny i lider Ruchu Sprawiedliwości Społecznej, Piotr Ikonowicz.

Piotr Ikonowicz dla WP: PiS dokonało przełomu kopernikańskiego w mentalności Polaków (cz.1)
Źródło zdjęć: © newspix.pl | Jacek Herok
Przemysław Dubiński

WP: Zaczniemy trochę przekornie. Gdyby wybory odbyły się dzisiaj, zagłosowałby pan na PiS?

Piotr Ikonowicz: Nie. Wprawdzie popieram wiele z pomysłów socjalnych PiS, ale dla mnie jest to wola boska czyniona rękami Tatarów, a Tatarzy to jednak Tatarzy. Jest to ugrupowanie, które nie kwestionuje panującego systemu, tylko go odrobinę wygładza. Istotą tego systemu jest natomiast wyzysk. Nie wierzę w to, że partia Jarosława Kaczyńskiego wyzwoli się ze swojej zależności od wielkiego kapitału. Istotą naszego projektu socjalistycznego jest natomiast demokracja, w której rządzą ludzie, a nie pieniądze. Dla mnie PiS niewiele różni się w tej materii od Platformy Obywatelskiej. Jarosław Kaczyński dostrzegł po prostu, że neoliberalizm poszedł za daleko i by go ocalić należy go trochę złagodzić. Nie zamierza go on jednak zmieniać na inny system.

WP: Czyli PiS, w odróżnieniu od innych partii zrozumiał, że by utrzymać się przy władzy należy podzielić się łupem ze społeczeństwem?

- Tak, że trzeba to społeczeństwo trochę lepiej traktować. Nadal ma być to jednak tylko masa, która chodzi na wybory i do niczego innego się nie wtrąca. Drugim powód, dla którego nie zagłosowałbym na PiS, jest czysto systemowy. W momencie gdy Polska znajduje się w kryzysie społecznym, pojawia się pokusa, by to wszystko naprawiła silna władza. Paradoksalnie PiS, który ma pełne usta frazesów odcinających się od socjalizmu i PRL-u, korzysta z powszechnej tęsknoty za wszechmocnym sekretarzem, który za pomocą jednego ruchu ręki naprawi wszelkie zło. Obecnie w takiej roli występuje Zbigniew Ziobro. Dawne metody przypomina też skierowanie frustracji społecznej na wyimaginowanego wroga. Liberałowie już się do tego celu nie nadają, bo liberalizm w naszym kraju ideowo zbankrutował i nie ma już nic atrakcyjnego do zaoferowania. Dlatego trzeba było znaleźć innego wroga, a strumień frustracji skierowano na imigrantów, których paradoksalnie w Polsce nie ma.

WP: Swoją wypowiedzią wpisuje się pan w nurt osób wieszczących, że Polska pod rządami PiS zmierza w stronę autorytaryzmu.

- To nie jest takie proste. Gdy Zbigniew Ziobro zajął stanowisko ministra sprawiedliwości, to napisałem do niego list z pytaniem: "czy w Polsce mamy nowego szeryfa?" Złożyłem w nim również propozycję, która w skrócie brzmiała tak: "słyszałem, iż jest pan dobry w zamykaniu, a ja wiem kogo należałoby zamknąć, zróbmy spółkę joint venture". Po pewnym czasie doczekałem się odzewu i zachęcono nas oraz inne stowarzyszenia do składania odpowiednich papierów świadczących o popełnieniu przestępstwa. Wcześniej prokuratura umarzała sprawy dotyczące lichwiarzy i złodziei. Teraz to się zmieniło o 180 stopni. Prokuratura w końcu zaczęła reagować. Czuć, że wieje wiatr zmian. Wreszcie społeczeństwo dostało broń na bandytów. Jest to jednak jedna strona medalu, gdyż w środowisku pana Ziobry pojawiła się pokusa przejścia na ręczne sterowanie wymiarem sprawiedliwości, a to jest już bardzo groźne i nikt nie wie, co z tego wyniknie. W efekcie pojawił się też konflikt pomiędzy środowiskiem sędziowskim, a rządem. Warto podkreślić,
że dzieje się to w momencie dużego przyzwolenia społecznego na ograniczanie niezawisłości sędziowskiej. Sędziowie zbili się więc jak stadko kuropatw w gromadkę i dali się wrobić w KOD, czyli opozycję polityczną. To było coś, czego sędziom nigdy nie wolno było zrobić. Samorząd sędziowski i całe środowisko powinno zrozumieć, że w tej sytuacji najlepszym wyjściem jest odbudowanie swojego wizerunku poprzez pozbycie się "czarnych owiec". W przeciwny razie dają władzy powód, by zrobić zamach na niezależność wymiaru sprawiedliwości.

WP: Wiemy już, co powinno zrobić środowisko sędziowskie, a co z drugą stroną? Z tego, co pan mówi wynika bowiem, że jesteśmy w momencie, gdzie ceną za spełnianie obietnic wyborczych i dbanie o społeczeństwo, może być ograniczanie wolności.

- Budowany przez PiS system przypomina niestety stosunek feudalny. Jest w nim książę, który ma drużynę i chroni obywateli, ale jak ktoś mu się nie spodoba, to może go ściąć i nikt mu nie podskoczy. To jest groźne i ja się tego osobiście boję. Boję się też arbitralnych aresztowań, które wiszą w powietrzu. Warto tu spojrzeć na sprawę Mateusza Piskorskiego, gdzie w mojej opinii aresztowano go na podstawie co najmniej dziwnych zarzutów. Obawiam się, że jego przypadek ma posłużyć do pokazowej sprawy, w której zapadnie wysoki wyrok. Niezależnie od tego, jak bardzo się z nim nie zgadzam, to skazanie go w tej sprawie będzie otwarciem furtki do bezpodstawnych aresztowań. Nie odbierajmy ludziom wolności głoszenia poglądów, nawet w przypadku, gdy ktoś popiera politykę Władimira Putina. Zwłaszcza, że w tym przypadku popularność jego poglądów jest znikoma, o czym najlepiej świadczy fiasko projektu - Partia Zmiana.

WP: A jak wolność słowa ma się do wojny informacyjnej czy hybrydowej, którą prowadzi Rosja?

- Z tego, co mi wiadomo Mateusz Piskorski nie prowadził żadnej wojny hybrydowej czy informacyjnej. Świat jest natomiast wielobiegunowy. Przecież prezydent Rosji właśnie dogadał się z USA w sprawie wojny w Syrii. Nie można więc twierdzić, że jeżeli ktoś popiera Putina, to prowadzi wojnę informacyjną. Dlatego sprawa Mateusza Piskorskiego jest w mojej ocenie bardzo niepokojąca. Jeżeli dojdzie do jego skazania, to będzie znaczyło, że władza może przyjść po każdego z nas. Nie twierdzę, że PiS poszedł już tą drogą, ale jest to pierwszy, bardzo niepokojący sygnał, że tak może się stać. Powtórzę za Voltaire'm - "nie zgadzam się z twoimi poglądami, ale oddałbym życie za to, byś mógł je głosić". To jest ta nasza elementarna wolność do wyrażania naszych poglądów, nawet jeżeli czasem są one najzwyczajniej w świecie głupie.

WP: Skoro jest tak źle, to czemu jest tak dobrze? To pytanie odnosi się do pańskiego felietonu opublikowanego na WP "Kaczyński chodzi po linie". Chwali pan w nim PiS za: walkę z Trybunałem Konstytucyjnym, połączenie funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, ukrócenie bezprawnych działań komorników oraz zmarginalizowanie działalności firm pożyczkowych. Wspomina pan też o oddaniu godności obywatelom poprzez reformy prosocjalne.

- Polityka nie jest czarno-biała. Jeżeli jakieś ugrupowanie, w odróżnieniu od wszystkich innych, zaczyna spełniać obietnice wyborcze, to znaczy, że demokracja zaczęła działać i należy je pochwalić. Co ciekawe zaraz potem zrodził się Komitet Obrony Demokracji, chcący bronić demokracji, która nie działała. Chwalę PiS za działanie w stosunku do TK, bo pamiętam jak sam jako poseł składałem różne projekty, przy których z automatu dostawałem odpowiedź, że TK to zablokuje. Mówili mi to ludzie z biura legislacyjnego, czyli mówiąc wprost lobbyści na etatach. To był jasny przekaz - nie podskakujcie. I nagle niemożliwe stało się możliwe. Biorąc pod uwagę działania Prawa i Sprawiedliwości można powiedzieć, że dokonało ono przełomu kopernikańskiego w mentalności Polaków. Raptem okazało się, że pieniądze są dostępne dla zwykłych ludzi. Wcześniej wiadomo było, że są, ale społeczeństwo ich na oczy nie widziało. To z kolei otworzyło aspiracje społeczne, które są dźwignią postępu. To zupełnie odmienne myślenie od tego, które
prezentował m.in. Bronisław Komorowski. On mówił, że trzeba być dzielnym i zaciskać pasa oraz zęby. G...o prawda! Ta dzielność powoduje stagnację. Nie trzeba być dzielnym, a roszczeniowym. Im bardziej społeczeństwo jest roszczeniowe, tym bardziej idzie do przodu, bo kraj jest tak bogaty, jak ludzie którzy go zamieszkują.

WP: Tylko skąd wziąć pieniądze na te wszystkie roszczenia?

- Pytanie brzmi inaczej: komu trzeba przyciąć. Polska jako jedyny kraj spełnia przecież wymóg przeznaczania 2 procent PKB na wojsko.

WP: Czyli mniej na wojsko, więcej na socjal. Tylko co później zrobić w przypadku wojny?

- Przecież to zbrojenie i tak nic nie da, a straszenie ludzi wojną to kolejna histeria. Dlaczego w Polsce wytwarza się sztuczne zagrożenie atakiem ze strony Rosji? Przecież gdyby do niego doszło, to i tak nie bylibyśmy w stanie się przed nim obronić, a żadne z obcych państw nie będzie umierało za Polskę, nawet USA. Poza tym istnieje jeszcze coś takiego jak nuklearna równowaga strachu. Z tego względu Rosja nie odważy się zaatakować żadnego z krajów członkowskich NATO. Putin jest może i nieprzyjemny, ale nie jest wariatem. Poczucie zagrożenia i straszenie wojną jest natomiast potrzebne PiS, które wie, że nie jest na dłuższą metę w stanie spełnić oczekiwań społecznych, które rozbudziło. Oni nie będą w stanie nad tym zapanować. Żeby to zrobić musieliby bowiem pójść na wojnę z kapitałem, a na to Jarosław Kaczyński się nie odważy, gdyż jest od niego zależny. Dlatego to szumnie zapowiadane "sięganie do głębokich kieszeni", o którym mówił prezes, nie dojdzie do skutku, bo PiS się cofnie.

WP: Kto zatem będzie mógł zapanować nad dynamiką oczekiwań społecznych, o której pan mówi?

- Albo lewica, która nie będzie miała nic wspólnego z dogorywającym SLD, albo będzie to ruch narodowy.

WP: Idąc pana tropem i biorąc pod uwagę tendencje społeczne, będzie to zatem ruch narodowy.

- Nie byłbym tego taki pewien. Niech pan nigdy nie mówi nigdy. Poza tym w Polsce nauczono ludzi, że lewica to samo zło, SLD i czasy komuny. My nie jesteśmy natomiast lewicą antyklerykalną czy antypatriotyczną. Polska lewica była zawsze głęboko patriotyczna. Wywodzimy się z tradycji Polskiej Partii Socjalistycznej i tego się trzymamy. Patriotyzm jest bardzo dużą, pozytywną wartością. Oznacza on dla nas umiłowanie własnego społeczeństwa, ziemi i ojczyzny, a nie nienawiść do obcych.

WP: Czeka nas zatem wielki powrót lewicy? Patrząc na obecną scenę polityczną, gdzie po raz pierwszy w historii zabrakło lewicy, brzmi to trochę jak pobożne życzenie...

- Po raz pierwszy w historii w Sejmie zabrakło bandy oportunistów, liberałów i podżegaczy wojennych, czyli SLD. O jakiej lewicy więc pan mówi?

WP: Na przykład o partii Razem.

- Partia Razem jest rzeczywiście pewnym przełomem, w takim sensie, że pewne poglądy kontestujące neoliberalną ideologię z lewicowych pozycji dostały ponad 3 procent głosów w wyborach. To dobre zjawisko, a nie złe. Zasięg tej partii jest jednak niewielki. Ogranicza się on do wykształconej grupy ludzi z wolnych zawodów, takich jak np. programiści. Takich ludzi jest niewielu, a do tego duża część z nich emigruje z kraju. Dlatego te 3 procent, które partia Razem dostała w wyborach, wydaje się być trochę zaklęte. Nie chcę ich krytykować. Cieszy mnie, że powstał taki segment, jednak uważam, że próba trzymania się w mainstreamie jest dla nich szkodliwa. Oni walczą o te 3 procent, bo nie wierzą, że mogą mieć np. 30. Wracając jednak do wcześniejszego pytania, to lewica ma jedną grupę docelową i są nią ludzie pracy. Tych ludzi na chwilę zabrał nam PiS, ale do czasu.

WP: Na chwilę? PiS wprowadził program 500 Plus, w kolejce czeka kolejny - Mieszkanie Plus. Podniósł płacę minimalną oraz emerytury. Co miałoby skłonić ludzi pracy, by odwrócili się od partii Jarosława Kaczyńskiego i skierowali swoje głosy na lewicę?

- To, że PiS nie uda się spełnić tych wszystkich obietnic. Weźmy na przykład wspomniany program Mieszkanie Plus. Oni sądzą, że uda im się powtórzyć sukces z czasów Gierka. Zakładają, że ludzie odkładają na mieszkania, a państwo coś dołoży. Tymczasem guzik prawda! 80 procent ludzi nic nie oszczędza, bo nie ma z czego. Dlatego w symulacjach, które robi rząd, by podnieść zdolność kredytową dolicza się pieniądze z programu 500 Plus. W ten sposób zabiera się je jednak dzieciom. Problem polega na tym, że jednymi pieniędzmi nie kupi się kilku różnych programów. Dlatego nie wieszczę jego powodzenia, choć bardzo bym chciał, by było inaczej. Ponadto w każdym państwie, gdzie polepsza się sytuacja społeczna dochodzi do buntu. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. To z kolei wywoła lawinę oczekiwań społecznych, nad którą PiS nie zapanuje. W tym upatruję szansę lewicy. PiS wie, że z liberałami już sobie poradził, ale z nami nie. My jesteśmy inteligentniejsi, mamy lepsze rozeznanie sytuacji społecznej i coś możemy zaproponować
ludziom pracy, którzy na razie są ich.

WP: Mówi pan o tym, że z liberałami już sobie PiS poradził, a z wami nie. Zastanawiam się jednak czy z lewicą w Polsce nie poradziła sobie już jednak historia. Mocno uogólniając kojarzycie się bowiem z czasami PRL-u, a później z SLD. W świadomości społecznej przy słowie "lewica" zapala się czerwona lampka i pojawia hasło: oni już byli...

- Wie pan gdzie my byliśmy? Na schodach. Podczas blokowania eksmisji lokatorów. To jest ta różnica pomiędzy nami, a "lewicą" o której pan mówi. Niestety przypięto nam też łatkę stwierdzeniem - środowiska liberalne i lewicowe. To jest dla nas zabójcze. Dlatego staramy się od tego odciąć poprzez swoje wypowiedzi i działania. Gdy dzisiaj kandyduje się w wyborach, to większość wyborców zadaje proste pytanie: a co pan dla mnie zrobił? Wówczas większość opowiada o swoich planach i przekonuje, co zrobi dla wyborców w przyszłości. Tymczasem każdy z działaczy Ruchu Sprawiedliwości Społecznej może godzinami opowiadać o tym, co zrobił i kogo uratował. Słowa staniały, za nami stoją czyny i wiarygodność. To jest niesamowity kapitał. Jestem obecnie postrzegany bardziej jako działacz społeczny, a nie polityk. Przyjdzie jednak taki moment, gdy zbierzemy odpowiednią liczbę głosów na wyborach i wówczas ludzie zobaczą, że nie tylko jesteśmy w stanie ich bronić, ale również zmieniać system, tak by stali się podmiotem, a nie
przedmiotem polityki. Moim zdaniem jest to dużo ważniejsze niż program 500 Plus. Tu nie chodzi o rozdawanie pieniędzy, a o nadanie człowiekowi siły sprawczej.

WP: Czyli chce pan udowodnić, że w końcowym rozrachunku czyny i działalność społeczna będą miały większą siłę przebicia, niż atrakcyjne hasła i wysokobudżetowe kampanie wyborcze?

- Myśmy już to udowodnili. Gdyby pan kiedyś przyszedł na nasze zebranie, to zobaczyłby tłum ludzi, którzy wcześniej nie myśleli o działalności politycznej. Teraz natomiast ubierają czerwone barwy i idą do sądu "płoszyć sępy". Wie pan co znaczy to określenie?

WP: Nie...Proszę je rozwinąć.

- Swego czasu nasi działacze stawili się w sądzie podczas rozprawy, sprzeciwiając się zlicytowaniu na rzecz banku mieszkania, w którym żyło kilka kobiet, w tym staruszka na wózku. Przekonywaliśmy handlarzy roszczeń, że nie uda się im tych ludzi wyrzucić, gdyż mamy sposoby prawne, by przeciągać sprawę latami. Na samym przodzie sali sądowej siedziało 20 działaczy Ruchu Sprawiedliwości Społecznej w czerwonych koszulkach. Wie pan, co się stało? Handlarze roszczeń, którzy żyją z tego, że kupują mieszkanie z lokatorem, później go wyrzucają i sprzedają drożej, odstąpili od licytacji. Jeden poskarżył się nawet na nas na policji, że swoją obecnością go nastraszyliśmy. Dlatego nazywamy to "płoszeniem sępów". Takie akcje dają poczucie siły i mocy, a to z kolei buduje legendę, która jest cenniejsza od pieniędzy. My nie jesteśmy ludźmi, którzy mają tylko dobre chęci, my działamy. Dzięki temu nauczyliśmy się realiów społecznych. Ludzie wiedzą, że znamy ich problemy. To odróżnia nas od innych polityków, którzy jak chcą się
dowiedzieć, co myśli i mówi lud, to rozmawiają z taksówkarzem. W toku naszych działań społecznych zweryfikowaliśmy też ustawodawstwo w Polsce, wiemy więc jak je zmieniać, by zaczęło ludziom pomagać i nie było fikcją. Mocno wierzę w to, że biedni są w stanie przegłosować bogatych i wtedy demokracja po raz pierwszy naprawdę zadziała.

WP: Skoro jesteśmy już przy sprawach społecznych, to nie sposób nie zapytać o aferę reprywatyzacyjną. Trudno oprzeć się wrażeniu, że sprawy związane z podejrzanym zwrotem kamienic i gruntów przebiły się do mainstreamu, gdyż zmieniła się władza.

- Układ warszawski trwa od ponad od 20 lat. Budował go najpierw SLD, później UW, a następnie PO. On zawsze był złodziejski. To, że PiS w wyniku walki o władzę go obnażył, to jest właśnie urok demokracji i jej pozytywnym aspekt. Natomiast w całej tej debacie dotyczącej afery reprywatyzacyjnej mówi się wiele o dymisjach i walce o stołki, zapominając jednak przy tym o ludziach, którzy zostali najbardziej skrzywdzeni. Dlatego naszym zdaniem powinna powstać komisja reparacyjna, która dotarłaby do wszystkich ofiar i wypłaciła im z funduszu odszkodowawczego zadośćuczynienie. Wiele z tych osób, które zostały wyrzucone z przejętych kamienic żyje obecnie w nędznych norach, a część z nich nie dożyje pewnie nawet finału tej afery.

WP: Hanna Gronkiewicz-Waltz powinna podać się do dymisji?

- Oczywiście, ale tu chodzi o coś więcej niż dymisje. Jeżeli chodzi o reprywatyzację, to ja już w 1995 roku jako poseł Polskiej Partii Socjalistycznej złożyłem w Sejmie inicjatywę ustawodawczą o wygaśnięciu roszczeń reprywatyzacyjnych. Nasz stosunek do tego tematu jest zupełnie inny niż PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego wykorzystuje tę aferę do rozprawienia się z PO w Warszawie, ale nie zamierza z tym problemem, który się rozlał na cały kraj, nic zrobić. Oni są ideologicznie za reprywatyzacją, czyli zwrotem w naturze, który w dzisiejszych realiach jest moralnie wątpliwy.

WP: W aferze reprywatyzacyjnej może zaskakiwać bierność warszawskich radnych PiS, którzy przez wiele lat nie złożyli żadnego zawiadomienia do prokuratury.

- Obok mafii reprywatyzacyjnej, działa również lobby reprywatyzacyjne i ta druga grupa jest dużo groźniejsza. Oni mają wpływ na polityków wszystkich partii. W tej sprawie gra toczy się o tak wielkie pieniądze, że zdolność korumpowania jest niemalże nieograniczona, a ludzka natura jak wiadomo jest słaba. Gdyby ci politycy mieli ideowe przekonanie jak my, że Warszawę odbudowali wszyscy i jest własnością społeczną, to być może byliby w stanie oprzeć się pokusie. Tymczasem PiS ma wizję prywatnej własności, która sprowadza się do prymitywnego pomysłu, żeby każdy odrąbał sobie część Polski siekierą i się ogrodził. Tyle tylko, że przy takim myśleniu nie można mówić o Rzeczpospolitej. W naszym kraju potrzeba więcej solidaryzmu.

WP: Niedawno rozmawiałem z marszałkiem seniorem Kornelem Morawieckim i on również doszedł do takiego wniosku. Macie panowie również podobne poglądy na reprywatyzację, którą on nazwał wprost re-prywatą. W związku z tym zastanawia mnie, gdzie w Polsce przebiega granica pomiędzy lewicą a prawicą?

- Z Kornelem znamy się od lat i można powiedzieć, że razem byliśmy ekstremą "Solidarności". Co do tej granicy pomiędzy lewicą a prawicą, to powiem na przykładzie mojej współpracy z panią senator Lidią Staroń. Ona również zajmuje się obroną zwykłych ludzi przed eksmisjami, lichwiarzami i lokalnymi bonzami. Dość często rozmawiamy ze sobą i pani Lidia pewnego razu mówi mi, że jest prawicowa. Na co ja zadałem jej pytanie: Lidio, a powiedz mi, kiedy ty interweniowałaś w sprawie, w której biedny skrzywdził bogatego? I z odpowiedzią na nie miała nie lada zagwozdkę. Podobnie jest z odpowiedzią na pańskie pytanie o granicę między lewicą a prawicą.

WP: Wracając jednak do spraw społecznych, to napisał pan również do Jarosława Kaczyńskiego list w obronie Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara. Dlaczego zdecydował się pan wziąć go w obronę?

- Tu nie chodzi nawet o samą osobę Adama Bodnara, którego osobiście bardzo cenię, a o zasady. Odwołanie Rzecznika Praw Obywatelskich w państwie prawa oznacza, że każdy jego następca będzie miał skrępowane ręce obawami przed odwołaniem. Im bardziej władza jest poirytowana działaniami RPO, jeżeli oczywiście dotyczą one ochrony człowieka, a w przypadku Adama Bodnara nie ma takich wątpliwości, tym lepszy jest to rzecznik. On jest tą kotwicą w systemie, która reprezentuje poszczególnych obywateli w starciu z olbrzymią machiną, którą jest państwo. Osłabienie pozycji RPO byłoby uderzeniem w obywateli i deptaniem demokracji, o którą razem z Jarosławem Kaczyńskim walczyliśmy w opozycji.

WP: Pod adresem Adama Bodnara padają jednak zarzuty, że jest rzecznikiem Platformy Obywatelskiej, a nie praw obywatelskich.

- Adam Bodnar to jest pierwszy RPO, który dokonał przełomu na tym stanowisku i zajął się polską biedą. On jest bezcennym sojusznikiem organizacji walczących o prawa najsłabszych. Jak można więc powiedzieć, że nie dba o prawa obywatelskie? Powiem więcej, Bodnar w sprawach społecznych jest sojusznikiem PiS. Po co więc pozbywać się kogoś takiego? On został RPO za sprawą 80 różnych stowarzyszeń, które wymusiły na PO jego nominację. Poprzedni rząd również był poirytowany różnymi jego wystąpieniami i bardzo dobrze. RPO nie powinien być kojarzony z żadną opcją polityczną, bo to jest nasz rzecznik, zwykłych obywateli.

__Piotr Ikonowicz - polityk, dziennikarz, prawnik, poseł na Sejm II i III kadencji. Redaktor pisma członków MRKS "Robotnik". Lider Polskiej Partii Socjalistycznej od 1992 do 2001, przewodniczący założonych przez siebie partii Nowa Lewica (2003-2011) i Ruch Sprawiedliwości Społecznej (od 2014). Prowadzi Kancelarię Sprawiedliwości Społecznej, która udziela darmowych porad prawnych osobom ubogim.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (294)