PolitykaPiotr Ikonowicz dla WP: kiedyś ludzie na nas pluli. Teraz przyłączają się do naszych akcji (cz.2)

Piotr Ikonowicz dla WP: kiedyś ludzie na nas pluli. Teraz przyłączają się do naszych akcji (cz.2)

- Nagłośnienie tematu eksmisji zmieniło podejście i postrzeganie naszej walki przez zwykłych ludzi. Kiedyś, gdy blokowaliśmy eksmisje, zdarzało się, że sąsiedzi na nas pluli. Ludzie myśleli, że eksmitowany zasłużył na taki los. Teraz sąsiedzi często przyłączają się do naszej akcji i walczą razem z nami. Mają świadomość, że eksmisja jest łamaniem praw człowieka i może spotkać każdego z nas - mówi w rozmowie z Wirtualna Polską działacz społeczny i lider Ruchu Sprawiedliwości Społecznej, Piotr Ikonowicz.

Piotr Ikonowicz dla WP: kiedyś ludzie na nas pluli. Teraz przyłączają się do naszych akcji (cz.2)
Źródło zdjęć: © newspix.pl
Przemysław Dubiński

19.09.2016 | aktual.: 20.09.2016 12:12

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

WP: Od wielu lat walczy pan w obronie słabszych i pokrzywdzonych. Gdyby miał pan stworzyć piramidę niesprawiedliwości społecznej, to jakby ona wyglądała?

- I tu pana zaskoczę, bo nie będę mówił o eksmisjach czy umieralniach w szpitalach. Największe krzywdy, jakie może człowiek wyrządzić drugiemu człowiekowi, są moralne. To deptanie ludzkiej godności i traktowanie innej osoby jak gorszy sort. Mówię tu o feudalnym oraz aroganckim stosunku państwa do obywatela i poniżaniu go. Drugą bardzo ważną sprawą jest wyzysk płacowy i czynszowy w Polsce.

WP: A skąd wzięła się w ogóle ta lewicowość i wrażliwość na krzywdę innych?

- Miałem cudowną matkę, która nauczyła mnie, że w każdym człowieku jest ukryty brylant. Żeby go znaleźć trzeba sobie tylko zadać trochę trudu i poszukać. Ja kolekcjonuję ludzi, zakochuję się w nich, gdyż autentycznie mnie fascynują. Nie sztuką jest bowiem być człowiekiem sukcesu, jeżeli pochodzi się z dobrej rodziny. Sztuką jest pozostać człowiekiem po przejściu przez cierpienie. Ono nie zawsze uszlachetnia. Fascynuje mnie, że ludzie, którzy wykuli swój charakter w ogniu windykacji, egzekucji, eksmisji oraz poniżeń nadal chodzą dumnie wyprostowani. Jestem romantykiem wychowanym na Jacku Londonie czy Erneście Hemingway'u. Ta literatura kształtowała ludzi czynu i moje życie. Ono nadal jest jak film przygodowy. Gdy skończymy rozmawiać pojadę do naszego biura na Grochowie, gdzie spotkam się z ludźmi z całego kraju, którzy przyjechali po pomoc. Rzucę się w wir walki i większość tych spraw wygram. Dzięki temu będę wiedział, po co żyję.

WP: Pochodzi pan jednak z tzw. "dobrego domu". Wychowywał się na Kubie w czasach PRL, poznał języki, mógł wybrać praktycznie każdą drogę, a jednak zdecydował się na inne życie.

- Rzeczywiście urodziłem się w rodzinie, w której mieliśmy dobre warunki materialne. Mój ojciec był korespondentem zagranicznym Polskiej Agencji Prasowej i z racji tego kilka lat spędziłem na Kubie. Później rodzice z siostrą przenieśli się do Hiszpanii, a ja odmówiłem wyjazdu. Miałem 16 lat i chciałem mieszkać w Polsce. Czułem się młodym socjalistą i nie wyobrażałem sobie życia tzw. placówkowego dziecka. Rodzina odcięła mi wszystkie fundusze licząc na to, że zmuszą mnie w ten sposób do wyjazdu. Wówczas zakasałem rękawy i poszedłem rozładowywać wagony z węglem. Następnie zacząłem pracować w Hucie Warszawa i sam świetnie dawałem sobie radę. To był ten mój romantyzm, o którym wcześniej mówiłem. Czułem się mężczyzną, więc wiedziałem, że muszę na siebie zapracować. Dla mnie bycie w elicie było kłopotliwe, gdyż rodziło we mnie poczucie wyobcowania. Chciałem się zakorzenić w swoim kraju i być jego częścią.

WP: Rodzina nie pomagała w tamtym czasie?

- Nie było potrzeby! Ja przez jedną noc rozładowywania wagonów z węglem zarabiałem tyle, że mogłem później przez trzy kolejne bawić się na stołecznych dancingach! To dawało pewność siebie. W wieku 16 lat czułem się pełnowartościowym mężczyzną i miałem świadomość bycia użytecznym członkiem społeczeństwa. Nie byłem żadnym niebieskim ptakiem, choć sodówka też mi do głowy nie uderzyła.

WP: Powiedział pan, że chciał mieszkać w Polsce, gdyż czuł się młodym socjalistą. Jednak później kontestował zastaną rzeczywistość. Dlaczego?

- Dlatego, że ja miałem już wówczas ukształtowane, pośrednio na Kubie, swoje poglądy na to jak ma wyglądać socjalizm. Tam rzeczywiście wcielano w życie zasady - priorytet dla służby zdrowia, oświaty, całkowita równość społeczna. Oni naprawdę zrobili rewolucję, która przetrwała nawet po upadku Związku Radzieckiego. Natomiast to, co zastałem w Polsce, nie było zgodne z moim postrzeganiem socjalizmu. Patrzyłem na to krytycznie. U nas o rzeczach, które robiło się na Kubie, tylko się mówiło. Nie byłem głupi i wiedziałem, że w Polsce władza kradnie. Dlatego jako 16-latek zacząłem organizować w swoim mieszkaniu kółka marksistowskie. Co ciekawe ja zupełnie nie zdawałem sobie wówczas sprawy z tego, że jest to nielegalne.

WP: Później przyszły czasy działalności w opozycji.

- Dla mnie to było naturalne. Jeżeli robotnicy wychodzą na ulice, a władza wyprowadza przeciw nim wojsko oraz czołgi, to po której stronie miał być socjalista? Zawsze byłem idealistą.

WP: W Polsce przyjęło się mówić, że idealiści są z góry skazani na porażkę.

- Ja nigdy nie dałem sobie wmówić takiego toku myślenia. Człowiek kierujący się pewnym kodeksem moralnym nie musi przegrywać. W momencie, gdy walczymy w obronie zwykłych ludzi już jesteśmy zwycięzcami.

WP: A nie denerwuje świadomość, że pomimo całej swojej działalności społecznej, ludzie kojarzą pana głównie jako brata Magdy Gessler?

- To świadczy o tym, że żyjemy w kulturze tabloidowo-obrazkowej i z tym się trzeba niestety pogodzić. Ja mam duże poczucie własnej wartości, które budują również otaczający mnie ludzie. Moja siostra, którą kocham, jest z kolei bardzo silną, ekspresyjną indywidualnością. To jest u niej naturalne. Oczywiście ma przy tym również sporo wad. Fakt, że "wypełnia" sobą przestrzeń wzbudza wiele skrajnych emocji. Jest wielbiona lub znienawidzona. Stała się idealnym produktem medialnym i własnością wielkiej korporacji, którą jest TVN.

WP: Na pierwszy rzut oka jesteście jak ludzie z innej planety. Czy podczas spotkań potraficie znaleźć wspólną orbitę?

- Z siostrą widujemy się bardzo rzadko, gdyż ona nie ma praktycznie nigdy czasu. Jednak gdy rozmawiamy na temat spraw społecznych czy politycznych, to Magda też jest lewicowa. Ona musi to skrzętnie ukrywać, bo ma bogatych klientów, ale jej poglądy są wyniesione z domu, czyli postępowe i lewicowe. Mówiąc w uproszczeniu światowe, a nie zaściankowe. Ostatnio zresztą zaczęła się upominać o prawa pracowników zatrudnionych w gastronomi.

WP: Na samym początku mówił pan jednak o godności pracownika. Tymczasem oglądając programy z udziałem Magdy Gessler można odnieść wrażenie, że w tej kwestii pozostaje jeszcze wiele do zrobienia...

- Mi też się to nie podoba, ale taka jest konwencja tych programów. To jest reality show, tam muszą być emocje. Nie chcę tłumaczyć się za moją siostrę, jednak w ostatnim czasie widzę u niej ewolucję. Tak jak mówiłem, zaczęła walczyć o prawa pracownicze. Robiła awantury o to, że ludzie nie byli zatrudniani na umowy o pracę. W prywatnych rozmowach Magda z pewnością nie jest częścią neoliberalnej elity. Ostatnio mi nawet powiedziała, że głosowałaby na PiS, gdyby nie miała wyboru...

WP: Czy siostra proponowała kiedykolwiek pomoc?

- Były jakieś przypadki, że przekazała nam jedzenie, ale ja nie jestem zwolennikiem działalności charytatywnej. To nigdy nie rodzi dobrych skutków gdyż człowiek, który dostaje jałmużnę czuje się poniżony, gorszy. Ja walczę o to, by człowiek mógł sobie na coś zapracować i to kupić, a nie dostać za darmo. W sytuacjach gdy bogaty daje biednemu, zwykle dochodzi jeszcze pouczanie, tak jakby majętność dawała większą dojrzałość czy wiedzę, czyniła lepszym. To jest bardzo niezdrowa relacja. Dużo lepsza jest pomoc wzajemna.

WP: "To ostatni komunista w Polsce, oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu" - powiedział swego czasu o panu rzecznik prasowy Ruchu Palikota. Tymczasem, gdy spojrzeć np. na pańskiego Facebooka, to znajdziemy tam cytaty prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego. Jak to jest z tym komunizmem?

- Zacznijmy od tego, że komunizm jest szlachetnym marzeniem ludzkości, w którym nie ma nic nikczemnego. Dlatego nie rozumiem zrównywania go z nazizmem, który jest już w swojej istocie nagannym. Komunizm jako ruch przegrał, ponieważ został wynaturzony przez stalinizm. To jest nie do odbudowania. Widać to po europejskiej lewicy, która praktycznie się poddała lub przeszła na pozycje prokapitalistyczne i nie proponuje alternatywnego ustroju. Dlatego na pytanie, czy jestem komunistą zawsze odpowiadam, że co najmniej. Chociaż jestem bardziej socjalistą wywodzącym się z nurtu PPS. Walczę o przemianę społeczną.

WP: Zamiast rewolucji?

- W obawie przed rewolucją hasło "rewolucja" zostało nam ukradzione przez kapitalistów. Teraz mamy np. rewolucję cenową i "Kuchenne Rewolucje". I jak tu poważnie mówić o rewolucji? Dlatego mówię o przemianie społecznej, która jest szerszym pojęciem i nie zawiera tylko zmian systemowo-prawnych, ale również przemianę ludzkiego myślenia oraz nastawienia.

WP: Mogliście o to walczyć z Januszem Palikotem, gdy byliście w Sejmie. Wasza przygoda z polityką zakończyła się jednak spektakularną klapą.

- Gdyby Janusz mnie posłuchał i poszedł w stronę budowania lewicy z prawdziwego zdarzenia, a nie robienia happeningów, to nie zostałby wypchnięty z polskiej sceny politycznej. On był jednak dzieckiem Platformy Obywatelskiej i musiał przegrać, tak jak później zrobiła to PO. Porażka Palikota była zapowiedzią późniejszej klęski Platformy, czyli myśli politycznej nieuwzględniającej programów socjalnych.

WP: Walka zaprowadziła pana do więzienia. Było warto?

- Oczywiście. Zresztą dałem się zamknąć całkowicie świadomie i dobrowolnie, by w świat poszedł komunikat, że nie wolno ludzi eksmitować na bruk. Mogłem zapłacić grzywnę i uniknąć więzienia, jednak nie chciałem tego robić. Już na początku powiedziałem zresztą naczelnikowi więzienia, że jest on częścią mojej scenerii, gdyż zamierzam robić inscenizację. Rozpocząłem głodówkę, sprawą zainteresowały się media i dzięki temu udało się nam nagłośnić nasze postulaty.

WP: Jak ta "inscenizacja" była odbierana przez innych więźniów czy strażników?

- Ze mną w areszcie siedzieli biedni ludzie, którzy trafili tam za jakieś drobne sprawy, totalne bzdury. Oni w ogóle nie powinni byli się tam znaleźć. "Klawisze" co chwilę wołali ich na przesłuchania i wypytywali, czy rzeczywiście głoduję. Pamiętam też moment, gdy strażnik, który stał z karabinem na murze, zaczął ze mną rozmawiać i przyznał, że namawia innych więźniów, by przyłączyli się do mojej głodówki.

WP: Jakie były efekty nagłośnienia pańskiego pobytu w więzieniu?

- Najważniejszą zmianą było to, że Hanna Gronkiewicz-Waltz wydała pod naszym naciskiem okólnik, w którym stworzyła kategorię lokatora wrażliwego. Dzięki temu ludzie są eksmitowani do pomieszczeń tymczasowych, które w istocie są lokalami socjalnymi. W ten sposób udało się ograniczyć eksmisje na bruk, przy jednoczesnym obejściu ustawy zwykłym okólnikiem. Nagłośnienie tematu eksmisji zmieniło również podejście i postrzeganie naszej walki przez zwykłych ludzi. Kiedyś, gdy blokowaliśmy eksmisje, zdarzało się, że sąsiedzi na nas pluli. Ludzie myśleli, że eksmitowany zasłużył na taki los. Teraz sąsiedzi często przyłączają się do naszej akcji i walczą z nami. Mają świadomość, że eksmisja jest łamaniem praw człowieka i może spotkać każdego z nas.

Piotr Ikonowicz - polityk, dziennikarz, prawnik, poseł na Sejm II i III kadencji. Redaktor pisma członków MRKS "Robotnik". Lider Polskiej Partii Socjalistycznej od 1992 do 2001, przewodniczący założonych przez siebie partii Nowa Lewica (2003-2011) i Ruch Sprawiedliwości Społecznej (od 2014). Prowadzi Kancelarię Sprawiedliwości Społecznej, która udziela darmowych porad prawnych osobom ubogim.

Komentarze (473)