Norweska lekcja człowieczeństwa
Rocznica wydarzeń na wyspie Utoya to dla Norwegów okazja, by odpowiedzieć na pytanie, czy udźwignęli ciężar tamtych wydarzeń. Wielu ma poczucie, że Norwegia właśnie kończy zdawać egzamin z człowieczeństwa.
Dziś Norwegowie upamiętnią ofiary Andersa Breivika. Oficjalne uroczystości odbędą się we wszystkich dużych miastach kraju. Dokładnie rok temu wydarzyło się to, co wtedy zdawało się niemożliwe - w spokojnym zakątku Europy, w którym policjanci nie noszą broni, obywatele mają szeroki dostęp do informacji publicznej, a politycy są równie otwarci jak każda inna grupa zawodowa, doszło do brutalnego aktu terroru. W ciągu dwóch godzin zabitych zostało więcej osób niż normalnie w przeciągu dwóch lat, co sprawiło, że Norwegia straciła status jednego z najbezpieczniejszych państw na świecie w Globalnym Indeksie Bezpieczeństwa, spadając z jednej czołowych pozycji do europejskiej drugiej ligi. Jednak Andersowi Breivikowi nie udało się osiągnąć zamierzonego celu. Zamiast się podzielić, Norwegowie się zjednoczyli.
Ich 22 lipca
Najtragiczniejsze wydarzenie w pokojowej historii Norwegii to dziś suma jednostkowych opowieści. Każdy region kraju ma ofiary, które wspomina, i tak samo każda norweska rodzina ma swoją opowieść o 22 lipca.
Portal "VG", najpopularniejszego w Norwegii dziennika, na wiele dni przed rocznicą dał czytelnikom możliwość, by podzielili się wspomnieniami. Zsynchronizowana z mapą oraz Facebookiem księga wspomnień rozrastała się w zawrotnym tempie. Norwegowie pisali o tym, gdzie byli 22 lipca 2011 roku, jak odebrali wiadomość o wybuchu bomby oraz masakrze. Najwięcej wpisów jest obecnie z Norwegii, ale osobiste historie sprzed roku spływają ze wszystkich krajów świata, zakątków nawet tak egzotycznych jak Indonezja, Nowa Zelandia czy Grenlandia.
Wszystkie historie są do siebie podobne. Wiadomość o masakrze przerywała śluby, wakacje i podróże służbowe. Ludzie odbierali sms-y, porzucali zaplanowane zajęcia i spędzali kolejne godziny przed telewizorem. Wszyscy dzwonili do rodziny, przyjaciół i znajomych z Oslo, by sprawdzić, czy są bezpieczni. Niektórzy nie znaleźli już swoich bliskich żywych.
- Mieszkam na Hawajach. Nikt z mojej rodziny nie zginął, ale czułam się tak, jakby każda z ofiar była mi bliska. Nigdy wcześniej nie miałam tak silnej potrzeby, by być w Norwegii i wspierać mój kraj. W ciągu godziny podjęłam decyzję o powrocie - napisała dwudziestotrzyletnia Ingrid.
Rok później
Dziś, w ponury i deszczowy w Norwegii dzień, niektórzy pójdą na msze, inni zaś będą oglądać uroczystości wspomnieniowe w telewizji. O godzinie 20.00 telewizja NRK będzie transmitować koncert poświęcony pamięci ofiar, na który za pośrednictwem Facebooka zapraszał Jens Stoltenberg. Od rana norweski premier uczestniczy w oficjalnych uroczystościach w Oslo. W przemówieniach chwali solidarność i dojrzałość, jaką Norwegowie wykazali w ostatnim roku. Rano wspomniano też słowa wypowiedziane przez jedną z dziewcząt, która przeżyła masakrę na Utoyi: "Skoro jeden człowiek potrafi tak bardzo nienawidzić, to pomyślcie, jak mocno wszyscy razem możemy kochać".
Dla wielu Norwegów dzisiejszy dzień może być symbolicznym zakończeniem nieoficjalnej żałoby i będą tacy, którzy przyjmą to z ulgą.
- Trochę się obawiam tego dnia, nie wiem, czy będę oglądał telewizję - powiedział mi Magnus z Trondheim, ojciec trójki dzieci. - To ciągle mnie bardzo porusza, szczególnie cierpienie rodzin ofiar. Chciałbym, żebyśmy już wszyscy mogli odpocząć, jednak na dobre cała ta sprawa zamknie się w moim sercu dopiero, gdy zakończy się proces Breivika - dodał.
Mój 22 lipca rok później
Nie wierzę w możliwość wydawania obiektywnych sądów na temat dużych grup. Kiedy ktoś zaczyna mówić o całej nacji, a nie chodzi o analizę socjologiczną, gdy padają słowa takie jak "Polacy" czy "Norwegowie", to wiem, że za chwilę dowiem się dużo o mówcy i prawie nic o Polakach lub Norwegach. Dlatego zamiast napisać o tym, jak 22 lipca zmienił Norwegów czy Norwegię, podzielę się tym, czego się od Norwegów przez ostatni rok nauczyłam.
Po pierwsze, że można się kogoś brzydzić i jednocześnie traktować go jak istotę ludzką. Widok prawnika, który na sali sądowej w Oslo ściska mordercy rękę, jest szokujący. Jednak nawet tak bezprzykładnym aktem okrucieństwa, jakie zaprezentował Breivik, nie da się nie da się z ludzkości wypisać. Człowiekiem zostaje się raz na zawsze. Norwegowie, z którymi rozmawiałam, rozumieją to. Przed budynkiem, w którym toczy się proces, nie ma demonstracji z żądaniem kary śmierci dla mordercy. Nikt nie nawołuje, by wtrącić go do lochu, czy skazać na pracę w kamieniołomach. Kiedy pytam Norwegów, czy nienawidzą Breivika, najczęściej mówią coś w rodzaju: "A w jaki sposób mi to pomoże?"
Po drugie, że czasem nie istnieje sprawiedliwa kara i jedyne, co można z tym zrobić, to zaakceptować ten fakt. Za czyny Andersa Breivika nie ma adekwatnej zapłaty i nie chodzi wcale o liczby, żadne "21 lat za 77 istnień". Jego ofiary umierały w strachu i cierpieniu. Miały czas, by się bać. Nie sekundę, nie pięć. Niektórzy nawet godzinę. Wiedzą o tym dobrze rodzice dziewczyny, którą Breivik rozstrzelał jako ostatnią. Każdy, kto oglądał relacje z procesu, jaki toczy się przed sądem w Oslo, zdaje sobie sprawę, iż Anders Breivik nigdy nie pojmie ogromu cierpienia, jakie zadał. Jest tak głęboko zanurzony we własnym wszechświecie, że logicznym wydaje mu się tłumaczenie, iż musiał zabijać, bowiem podczas konkursu Eurowizji Norwegię reprezentował człowiek nie będący rdzennym Norwegiem. Nie da się do niego dotrzeć, więc nie można go zranić. Można tylko chronić przed nim. I choć wszystko wskazuje na to, że już nigdy nie zazna wolności, to faktem jest, iż nie istnieje dla niego sprawiedliwa kara.
I po trzecie, jak wiele dobrego zdziałać można wspólnym śpiewaniem. Przez ostatni rok Norwegowie dużo śpiewali. Najpierw dla ofiar, a później utwór "Dzieci tęczy” dla samego Breivika. W kilka tygodni po masakrze w gminnej szkole językowej w Trondheim, do której uczęszczałam wraz z setkami innych imigrantów, dyrekcja zaproponowała spotkanie z ocalałą ofiarą masakry oraz przedstawicielem ministerstwa spraw zagranicznych. Chętni uczniowie mogli przyjść do świetlicy, by nauczyć się prostej piosenki dla dziewczyny z Utoyi. Przyszli wszyscy, sala dosłownie pękała w szwach. Najpierw powoli uczyliśmy się tekstu. Koledzy z mojej grupy - Macedonka, Rosjanka, Bośniak, Irakijczyk, Iranka, Tunezyjka, Niemka, Węgierka, Brazylijka, Indonezyjczyk, Filipinka, Sudańczyk oraz Somalijczyk - recytowali słowo po słowie: "Podaj mi dłoń, przyjacielu, kiedy zmierzcha; nadchodzi ciemność i potrzebuję twojej dłoni". Potem zaczęliśmy śpiewać.
- Czemu płaczesz? - zapytała szeptem Tunezyjka, która również miała wilgotne oczy.
- Bo to jest piękne - odparłam.
Z Norwegii dla WP.PL Sylwia Skorstad