Marcin Wolski: Z wizytą u nas, czyli Tusk rusza w Polskę
Gruchnęła wiadomość, że po sukcesach w Brukseli, polegających głównie na siedzeniu cicho i czekaniu, co z pańskiego stołu nam skapnie, Donaldinio Wspaniały zamierza ruszyć w Polskę, aby czym prędzej zdyskontować sukces, zanim finansiści dokonają bilansu i po odliczeniu tego, co należy zwrócić, czego się nie da wykorzystać, a co wydamy na wmuszane nam technologie i ustalą, ile zostanie dla krewnych i znajomych królika. Wizja premiera krążącego po kraju z workiem, może nie tyle pieniędzy, co obietnic pieniędzy, jest tak ponętna, że może podziałać jak viagra na wszelkie sondażowe słupki. I na to chyba władza liczy - pisze Marcin Wolski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Sęk w tym, że czasy się zmieniły i nie ma powrotu do epoki dobrego wujka Gierka, kiedy można było objeżdżać kraj i obywateli do woli.
Zawsze może się pojawić nieodpowiedzialny element w postaci jakiegoś „paprykarza”, który znienacka zapyta „Jak żyć panie premierze?” A ten odpowie zgodnie z dowcipem Jana Pietrzaka „Krótko!”
Tym bardziej, że żelazny elektorat podrdzewiał. Artyści i naukowcy są wściekli za zabranie kosztów uzysku, u kiboli ma przechlapane, emeryci słuchają Ojca Dyrektora, a młodzież wyjechała.
Oczywiście - istnieje stary patent grafa Potiomkina. Podrasowane miasta, wioski i starannie wyselekcjonowany aktyw na zamkniętych spotkaniach, żadnych plenerów, stadionów itp. Tyle, że skąd go brać? Wozić drugim autobusem? To się nie tylko lider, ale i telewidzowie pokapują. W dodatku krótkie, robocze, gospodarskie wizyty są niesłychanie żartogenne. A żart jest dla obecnie rządzących zabójczy. Jak ten pochodzący z resztą z kręgów władzy o wizycie na Pomorzu.
Donald odwiedza swoją starą szkołę, a następnie więzienie w Sztumie. Proponuje dać na remont pierwszej 500 tysięcy a drugiego 50 milionów. „Skąd ta różnica? - dziwi się asysta. „A co wy myślicie, że ja drugi raz pójdę do szkoły!” - pada odpowiedź.
Dlatego na miejscu doradców premiera zrezygnowałbym z tego pomysłu. A właściwie - odwrócił go. Urządził dni otwarte – w trakcie których obywatele mogliby spontanicznie odwiedzać swego ulubieńca. Oczywiście gabinet polityczny dokonywałby selekcji i szkoleń wizytujących, transmisja szłaby z minutowym opóźnieniem, na ewentualny retusz.
Dla większej atrakcyjności i spontaniczności byłyby to spotkania w różnych miejscach – na boisku, w trakcie lotu do Gdańska (załoga zabiera napotkanego spadochroniarza), w domu. „Przypadkowi obywatele” dzwonią do furtki i są zaproszeni na kolacje i wspólne oglądanie meczy – bezdomny, samotna matka, para gejów. A wszystko starannie wyreżyserowane.
Szkoda, że kraj mały i nie stać nas na wysokobudżetowe produkcje w rodzaju – premier ratuje tonącego, gasi pożar, nurkuje po zatopiony statek, czy lata z paralotniarzami (jak Putin). Ale jak powiadał inny Włodzimierz „Uczyć się, uczyć i jeszcze raz uczyć!” To jak spróbujemy?
Marcin Wolski specjalnie dla Wirtualnej Polski