PolskaŁukasz Warzecha: komuniści zajrzą ci do portfela

Łukasz Warzecha: komuniści zajrzą ci do portfela

Nie jest zaskakujące, że lewicowa organizacja, jaką jest Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych, wymyśliła idiotyczny pomysł, aby zarobki wszystkich były jawne. Prawdziwie zaskakujące jest, że niektórym się ten ze swej istoty komunistyczny pomysł podoba.

Łukasz Warzecha: komuniści zajrzą ci do portfela
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos
Łukasz Warzecha

25.07.2013 | aktual.: 25.07.2013 20:52

Czytaj też wcześniejsze felietony Łukasza Warzechy

Jedno z haseł XIX-wiecznych komunistów brzmiało: "Od każdego według jego siły, każdemu według jego potrzeb". Ta zasada jest całkowicie sprzeczna z zasadami wolnego rynku. Ponieważ zaś wolny rynek jest naturalną formą organizacji społeczeństwa, to również z naturalnym porządkiem rzeczy, który każe wynagradzać za wykonaną pracę, a nie zasilać "według potrzeb". Takie rozwiązanie wymaga oczywiście redystrybucji środków. Jednym trzeba zabrać, żeby dać innym.

Wiadomo, że nie udało się takiego systemu nigdzie urzeczywistnić. Owszem, redystrybucja działa na całym świecie, ale nie w stopniu, w jakim chcieli tego komuniści. Nie da się wprowadzić czegoś, co jest fundamentalnie sprzeczne z ludzką naturą i zasadą, według której organizowały się społeczeństwa. Nawet jeżeli formalnie komunistyczne kraje działały właśnie tak, to faktycznie społeczna materia się tej manipulacji nie poddawała. Byli równi i równiejsi, z tym że równiejsi mieli więcej nie dzięki własnej pracy, kompetencjom i dokonaniom, ale dzięki ideologicznej słuszności. To musiało się zawalić i się zawaliło.

Problem w tym, że lewicowe idee gospodarcze mają w sobie coś niebezpiecznie nęcącego. Pretensja o to, że ktoś ma więcej i automatyczne podejrzenie, że ma więcej, bo się nakradł, była fundamentem wielu tragicznie zakończonych przewrotów. Ta sama pretensja wydaje się być dzisiaj w Polsce bardzo popularna. Co gorsza zaś, wspomniane podejrzenie jest nierzadko uzasadnione. Tyle że w konsekwencji ci rozżaleni winią system, o którym sądzą, że jest liberalizmem. Nic bardziej mylnego. Liberalizm nie premiuje kradzieży. Przeciwnie.

Liberalizm doznał największej krzywdy od tych, którzy - posługując się jego nazwą - realizowali w Polsce raczej aferalizm. Niepowetowane szkody wyrządził mu rząd Tuska. Reklamujący się jako liberalny, okazał się jednym z najbardziej antyliberalnych gabinetów w historii - podnosząc podatki, wyposażając organy państwa w nowe instrumenty kontrolowania obywateli, w żaden sposób nie zwiększając wolności gospodarczej i hodując typy w rodzaju Mira i Zbycha. Trudno się nawet dziwić, że rosnący opór wobec Platformy ma mocny antyliberalny rys, systematycznie podbijany i podkreślany przez Prawo i Sprawiedliwość.

Na tym tle wyróżnia się jednak pomysł OPZZ, aby ujawnić płace wszystkich. To kwintesencja lewicowego populizmu, podszytego zawiścią, podejrzliwością i chęcią zrównania wszystkich do jednego poziomu. Na dodatek byłoby to brutalne naruszenie prawa do prywatności tam, gdzie nie miałoby to żadnego uzasadnienia.

Zastanówmy się jednak najpierw, gdzie ujawnienie płac byłoby wskazane. Generalna zasada powinna być taka: gdzie w grę wchodzą publiczne pieniądze, tam jawność powinna być pełna. Dziś nie jest.

Sprawa jest częściowo uregulowana: wszystkich urzędników wyższego szczebla, a także posłów, obowiązują jawne oświadczenia majątkowe. Nie są one jednak automatycznie sprawdzane. Dopiero informacja o tym, że oświadczenie może zawierać nieprawdę, uruchamia prokuraturę. Poza tym oświadczenie majątkowe to nie to samo co jawność dochodów. Minister może pokazać swojego PIT-a - co niektórzy czasem robią - ale nie musi. A powinien być do tego zobowiązany. Owszem, jego dochody mogą pochodzić nie tylko z pracy w rządzie. Mogą też - to zgodne z prawem - pochodzić z praw autorskich (pisanie książek czy artykułów) lub pracy na uczelni. Albo z zysków z lokat lub innych inwestycji finansowych. To nie są publiczne pieniądze, ale osoba pełniąca wysoką funkcję w administracji państwa - a także w samorządzie (powinno to dotyczyć przynajmniej prezydentów i wiceprezydentów miast) - musi być przejrzysta. Nie może być wątpliwości co do źródeł i poziomu jej dochodów. Pełnienie funkcji publicznej nie jest przymusem, ale dobrowolnym
wyborem i podejmując taki wybór, należy się liczyć z jego konsekwencjami. To powinna być jedna z nich.

Jawne powinny być także wszystkie kontrakty, zawierane za publiczne pieniądze. Swego czasu próbowałem się dowiedzieć, ile zainkasowali panowie Wojewódzki i Materna za scenariusz koncertu z okazji objęcia przez Polskę prezydencji w Unii Europejskiej. Choć ich honorarium pochodziło wprost z budżetowych pieniędzy (nazwa instytucji formalnie finansującej przedsięwzięcie nie jest istotna), okazało się, że nie mogę poznać wysokości kontraktu - chroni ją prywatność obu panów. Tak skonstruowane jest prawo, tak stanowi ustawa o dostępie do informacji publicznej. I to jest skandal. Nikt nikomu nie każe podpisywać umów z państwowymi instytucjami. Kto to czyni, powinien być gotów na ujawnienie zarobków. To nasze pieniądze i mamy prawo wiedzieć, kto i ile ich dostaje.

To sam powinno dotyczyć spółek skarbu państwa - przynajmniej tych, gdzie skarb ma większościowy udział. W grę wchodziłaby zatem także TVP z jej gwiazdorskimi kontraktami. To również publiczne pieniądze. Dziś nie mamy szansy dowiedzieć się, jakie są wynagrodzenia prezenterów telewizji publicznej.

We wszystkich opisanych przypadkach ujawnienie majątków i zarobków jest lub byłoby kwestią wyboru. Komu taka sytuacja nie odpowiada, mógłby pozostać w sferze prywatnej. Tymczasem propozycja OPZZ żadnego wyboru nie daje, bo zakłada ujawnienie wszystkich zarobków (szczegóły pozostają niejasne, bo formy zatrudnienia bywają różne; co choćby z nieregularnymi honorariami autorskimi rozmaitego typu?). Tu nie chodzi o przejrzystość państwa i rozliczanie się z publicznej kasy - związkowcy nawet nie usiłują sięgać po takie uzasadnienie. Ich motywacja jest całkiem jasna: trzeba pokazać, że są w Polsce "pasożyty", zarabiające krocie. Prywatność nie jest dla OPZZ ani barierą. W ogóle dla nich nie istnieje. Ta propozycja gra na najniższych instynktach: wścibskiej ciekawości, zazdrości, zawiści.

Co komu do tego, ile ktoś zarabia w prywatnej firmie? Co kogo obchodzi, jak ktoś wydaje prywatne pieniądze - o ile to zgodne z prawem? Niech Wojewódzki inkasuje miliony, póki ITI na to stać. Jeśli komuś to nie odpowiada, niech głosuje nogami. Niech prezesi banków zarabiają setki tysięcy miesięcznie, proszę bardzo. Jeśli klienci uważają, że dzieje się to ich kosztem, niech szukają innego lokum dla swoich pieniędzy.

Czy rozwarstwienie dochodów nie jest zatem problemem? Ależ oczywiście, że jest. Mało tego - jeżeli staje się zbyt duże, zawsze sygnalizuje poważniejsze problemy państwa. My taki kłopot mamy. Tyle że ujawnianie dochodów nie jest nawet w najmniejszym stopniu sposobem na jego rozwiązanie. To wyłącznie metoda na pobudzenie najgorszych emocji.

Ja tymczasem bardzo chętnie dowiedziałbym się, ile mianowicie inkasują związkowi bossowie, zwłaszcza ci, którzy od lat pasą się na związkowych etatach, zapomniawszy już, jak wygląda normalna praca. Skoro są tak chętni, aby poznać zarobki nas wszystkich, powinni chyba na początek, dla przykładu, ujawnić własne, prawda?

Łukasz Warzecha specjalnie dla WP.PL

Źródło artykułu:WP Wiadomości
zarobkipłacaopzz
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (176)