"Kupili sobie sztandar, a sami siedzieli pod łóżkiem"
Dziś już mnie nikt nie pyta, czy wezmę udział w obchodach rocznicowych
organizowanych przez związek zawodowy. Nikt nie pyta, dlaczego mnie nie było
na zjeździe, nikt mi nie wyrzuca nieobecności. Po wczorajszych
skandalicznych zachowaniach związkowców niczego nie muszę tłumaczyć. Teraz
mogę tylko apelować o uratowanie dorobku „Solidarności” dla przyszłych
pokoleń. To odpowiedzialność państwa za wspólne dziedzictwo. A związek
zawodowy niech wreszcie napisze na swoim sztandarze „PiS”, a „Solidarność”
niech odda narodowi - pisze felietonista Wirtualnej Polski Lech Wałęsa.
Nie posłuchano mnie, żeby zwinąć sztandar w odpowiednim momencie, a teraz jest on wykorzystywany do gier politycznych, do dzielenia. Na oczach całej Polski związek pokazał, jak roztrwonił nasz kapitał społeczny, kapitał wielkiej „Solidarności”, jako ruchu społecznego. Dziś związek znów dał się wplątać w politykę i związał się z jedną partią, której liderzy udają, że kiedyś byli głównymi bohaterami walki o wolność i demokrację. Kupili sobie piękny sztandar i myślą, że to wystarczy, że ten sztandar przesłoni, jak w czasach walki siedzieli pod łóżkiem ze strachu.
Znów wczoraj jeden z nich pisał historię na nowo. Właśnie dlatego, żeby takich bredni nie wysłuchiwać i nie podejmować dyskusji z ludźmi manipulującymi historią, nie brałem udziału w tym wydarzeniu. Na odważny gest w imieniu tej prawdziwej pierwszej Solidarności zdecydowała się – z takiego ciętego języka słynie, nie zawsze on się mógł podobać – Henryka Krzywonos. Zabrała głos i wyłożyła całą prawdę. Odważyła się powiedzieć Jarosławowi Kaczyńskiemu prawdę, o tym, że dzieli ludzi, że buntuje, że toczy swoją grę i pisze historię na nowo. Mnie już nie wierzą, bo jak to mówią – wiadomo, Wałęsa nie lubi Kaczyńskiego. Teraz mieliśmy głos dzielnej kobiety „Solidarności”. I za ten głos w imieniu tej „Solidarności” dziękuję.
Solidarność” w tamtym rozumieniu jest nadal Polsce, Europie i światu potrzebna. Wszędzie, gdzie jestem, mówię o „Solidarności”. Ale jak mam mówić, kiedy świat widzi taką kompromitującą się i używaną politycznie „Solidarność”. I wszystko byłoby dobrze i demokratycznie, gdyby uszanowano sztandar i otwarto nową drogę dla nowego związku.
Ludzie z jednego pnia, a nawet dawnego monopolu „Solidarności” muszą się dziś różnić, tak jak podzieliliśmy się po 1989 r. Tego wymagała demokracja. Ale nie może być tak, że niesie się sztandar „Solidarności” - własność narodu, 10 milionów członków i sympatyków, ludzi walki i niezgody na komunizm - a dzieli się ludzi na lepszych i gorszych, odbiera im prawo do tego dziedzictwa, mówi im się, że stali "tam, gdzie ZOMO". Czas, aby państwo wzięło odpowiedzialność za ten wspólny historyczny sztandar, bo to sprawa większa niż obecny mały, dzielący i wojujący politycznie związek, który na sztandarach ma bardziej „PiS” niż „Solidarność”.