"Komorowski popełnia błąd - powinien wystąpić"
Bronisław Komorowski popełnia błąd i powinien wziąć udział w debacie organizowanej przez TVP. Mimo stronniczości mediów publicznych – mówi Wirtualnej Polsce prof. Wiesław Godzic, medioznawca. 7 czerwca Sławomir Nowak, szef sztabu wyborczego kandydata PO na prezydenta, powiedział, że „na dziś” sztab wyklucza udział Bronisława Komorowskiego w niedzielnej debacie wyborczej. Jak dowiedziała się WP "nie ma informacji, żeby coś się w tej sprawie zmieniło".
Prof. Wiesław Godzic był obok Piotra Marciniaka (dziennikarz TVN i TVN24), Karoliny Wigury (dziennikarz i socjolog) i Piotra Zaremby (publicysta Polska the Times) uczestnikiem organizowanej przez Instytut Obywatelski debaty „Media: między żałobą a kampanią”. – Nie jest tak, że media po prostu nie zdały egzaminu – powiedziała Karolina Wigura i dodała, że sytuacja, w której się znaleźliśmy (związana również z powodzią i kampanią), ujawniła głębszy problem. Na czym polegający? M.in. że polska kultura dziennikarska jest kulturą konfrontacyjną (dziennikarze są zaangażowani politycznie, wielka liczba ich wypowiedzi jest agitacją a nie argumentacją merytoryczną); dziennikarz w Polsce to nie jest tylko człowiek, który argumentuje i merytorycznie analizuje, ale jest to także figura publiczna. Inaczej w Niemczech, gdzie większość dziennikarzy takiej roli nie pełni.
Zdaniem Wigury jest też problem z kształceniem polskich dziennikarzy. Chodzi o wytracanie pewnego czynnika humanistycznego czy intelektualnego z mediów. Nieoczekiwanie tego, że dziennikarz będzie równocześnie bardzo dobrze wykształcony humanistycznie. – Dziennikarstwo de facto staje się wyłącznie zawodem, a nie wyznawaniem pewnego rodzaju etosu – mówiła ekspertka.
Prof. Godzic uważa, że media nie zdały egzaminu zarówno w okresie tuż po katastrofie, jak i podczas kampanii. – Zarzucam mediom jedną podstawową rzecz: brak języka i częściowy brak profesjonalizmu, ale natychmiast im to wybaczam. Bo sytuacja była taka, że nikt właściwie nie znał tego języka, w którym należy mówić i nikt nie był w takiej sprawie profesjonalistą – mówił medioznawca. Zwrócił uwagę, że w mediach najważniejszy w tym czasie był dyskurs religijny. Uważa, że „każdy z dziennikarzy, jak już nie wiedział, co powiedzieć, to prosił księdza i zwracał się do niego o to, żeby ksiądz wytłumaczył. A co mądrzejszy ksiądz mówił? Ja nie wiem”. – To pokazywało bezradność dziennikarzy i wypowiadającej się osoby – mówił prof. Godzic.
Piotr Zaremba, podobnie do prof. Godzica, uważa, że bardzo trudno jest nam tę sytuację porównywać z jakąkolwiek inną. – Żaden z krajów, narodów, które obserwują nas w tym momencie, nie przeżył tego co my – mówił dziennikarz, podkreślając, że pojawia się problem, z czym się porównywać. W podobnie trudnej sytuacji, uważa, zagraniczne media miałyby nie mniej problemów niż polskie. Byłby też ostrożny z porównywaniem nas do innych narodów. – Trochę jest tak ciągle, że będziemy różni. I my od innych narodów, i inne narody też są od siebie nawzajem są różne – mówi dziennikarz i dodaje, że nie używałby pojęcia, że „media się nie sprawdziły”. – Nie wiem, którzy dziennikarze się sprawdzili, którzy się nie sprawdzili. Trzeba by to bardzo precyzyjnie w tym momencie rozdzielać. Dla każdego z nas pewnie inni się bardziej sprawdzili, inni mniej – dodał. Piotr Marciniak zwrócił uwagę na to, że telewizja ma tę wadę i zaletę zarazem, że operują „i obrazem, i emocjami”. Trudno o chłodną analizę faktów, gdyż wydarzenia
komentowane są najczęściej tuż po ich zajściu.
O tym, dlaczego Bronisław Komorowski powinien wziąć udział w debacie organizowanej przez TVP i o zachowaniu mediów w czasie żałoby i przyspieszonych wyborów rozmawiamy z prof. Wiesławem Godzicem, medioznawcą ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.
WP: Media zdają egzamin wyborczy?
Prof. Wiesław Godzic: W obecnej sytuacji zdecydowanie nie. Odnoszę wrażenie, że wręcz zapomniały o wszystkim, czego się dotąd nauczyły. Dziennikarze są zdezorientowani. Nie wiedzą, na przykład, czy powinni atakować Jarosława Kaczyńskiego, bo może pogwałcą w ten sposób cześć tragicznie zmarłego brata, Lecha Kaczyńskiego. Trochę wygląda to tak, jakby dziennikarze mieli wbudowany system obronny – nie wiedzą, na co mogą sobie pozwolić, a na co nie, żeby nie zostali uznani za obscenicznych Palikotów.
WP: Katastrofa zmieniła dziennikarzy?
- Nie, ale spowodowała zagubienie. Nie wiedzą jak zachować się w obliczu majestatu śmierci, która była pewnym festiwalem miłości do zmarłego prezydenta i dopasować do drugiego festiwalu – profesjonalizmu jakim są wybory. Powiedziałbym, że to nie dziennikarze się nie sprawdzają, ale system medialny. Najsilniejszym jego elementem powinny być media publiczne, wyznaczające pewne normy.
WP: „Telewizja publiczna zachowuje się jak sztab jednego z kandydatów” – powiedział Donald Tusk, zapytany przez dziennikarzy, dlaczego Bronisław Komorowski nie chce wziąć udziału w organizowanej przez Telewizję Polską debacie – co pan na to?
- Analizuję magazyny, informacje i wynika z nich, że media publiczne są stronnicze, opowiadające się za jednym konkretnym kandydatem. Telewizja publiczna jest pro-pisowska. Kiedy oglądam wieczorne Wiadomości, widzę różnice w przekazywaniu, kreowaniu wiadomości przez telewizję publiczną a stacje komercyjne. Bardzo prosta rzecz – proszę popatrzeć na relację z powodzi. W TVN zawsze znajdzie się rodzina, która wszystko straciła, ale mówi „trzeba zacisnąć pasa, do przodu, jakoś z tego wyjdziemy”. Natomiast w telewizji publicznej cały czas jest lament, podsycanie dramatu i powtarzające się pytanie: „jak my z tego wyjdziemy?”. Pojawiają się osoby mówiące: „Nie możemy głosować, bo jak moglibyśmy robić to w obecnej sytuacji?”. Jednym słowem – widzimy dwa różne światy.
WP: Komorowski powinien wystąpić w debacie TVP?
- Zdecydowanie tak. Powiedziałbym nawet, że im bardziej telewizja publiczna jest pro-pisowska, tym bardziej powinien w niej wystąpić czy powiedzieć: „to jest także moja telewizja, chcę przełamać takie nastawienie. Bo to jest telewizja publiczna, na którą część osób płaci abonament, wobec której mamy wymagania”. Więc taka ucieczka, jaką obserwujemy, w ogóle mi się nie podoba. Bronisław Komorowski to duży chłopiec, więc zamiast bać się, powinien pójść z otwartą przyłbicą. WP: Kandydat na prezydenta Andrzej Olechowski skierował do Państwowej Komisji Wyborczej skargę na TVP w związku z organizacją przez telewizję publiczną oddzielnych debat dla kandydatów ugrupowań parlamentarnych i pozaparlamentarnych. Według Olechowskiego jest to manipulacja. Z tego samego powodu w debacie nie weźmie również udziału Marek Jurek – dobrze robią?
- Chyba mają rację. Trzeba tu się odnieść do idei demokracji, z której wynika, że kandydaci powinni być traktowani równo, nie powinno mieć znaczenia kto i jakie ma zaplecze. Znane są przypadki, kiedy kandydat bez zaplecza politycznego – jak to było w Korei Południowej – potrafił tak rozpalić tłumy, tak je zmobilizować, że w końcu wygrał wybory. Więc może startować osoba bez zaplecza, mało znana, która jednak wyczuwa koniunkturę, jest na tyle sprawna, że potrafi przyciągnąć ludzi i ma jakiś program.
WP: Już w przyszłym tygodniu mamy wybory, a debaty organizowane są teraz – nie za późno? Czym pod tym względem różnimy się, na przykład, od Stanów Zjednoczonych?
- W tej sytuacji późna debata musi być uznana za wypadek na drodze do demokracji. Zdarzyła się tragedia i z tego powodu mamy przyspieszone wybory. Debatę można zorganizować w 2-3 dni, ale z tego, co obserwuję, to widać słabą wolę do uczestniczenia w nich ze strony kandydatów. Nie chcą się spotykać, bo brakuje im pomysłu na prezydenturę. Dlatego, że musieliby zacząć od totalnej krytyki poprzedniego systemu prezydenckiego lub przynajmniej – przymiarki do takiej krytyki. Lech Kaczyński zaprezentował jakiś nowy styl prezydentury, do którego trzeba by się odnieść. A teraz wszyscy obawiają się czynić to odniesienie i właściwie nikt nie ma na cokolwiek pomysłu, a jeśli już – to na ekonomię. A jaki jest wpływ prezydenta na ekonomię? Iluzoryczny i dość daleki. Głównym problemem kandydatów jest brak idei – po co właściwie mamy się spotkać?
WP: Andrzej Olechowski i Marek Jurek musieli walczyć o zainteresowanie mediów swoją debatą. Pewnie gdyby taka odbyła się między Jarosławem Kaczyńskim a Bronisławem Komorowskim, nie trzeba by walczyć…
- To również jest problem demokracji, którego nie rozwiązaliśmy. Również pod tym względem byłbym radykalny. To znaczy: jeśli przystępuje się do biegu, w którym są słabsi i silniejsi, to wszystkich musimy traktować jednakowo. Media nie traktują wszystkich jednakowo.
WP: Ale zgodzi się pan, że liczy się też to, w jakim występujemy towarzystwie. Można liczyć się z tym, że debatę z udziałem Komorowskiego czy Kaczyńskiego prawdopodobnie obejrzy więcej osób niż z udziałem, na przykład, Morawieckiego…
- Naprawdę chciałbym usłyszeć spotkanie Janusza Korwina-Mikke z Bronisławem Komorowskim czy innymi poważnymi kandydatami. Bardzo chciałbym zobaczyć, co SLD ma obecnie do powiedzenia. Chciałbym, żeby było losowanie kto z kim, żeby był taki swoisty kiermasz idei. Natomiast my traktujemy to szalenie konserwatywnie. Ty masz za mało głosów, więc odpadasz, nie możesz wejść na salony. To jest tak naprawdę tworzenie salonów pierwszej, drugiej i trzeciej ligi.
WP: Mówimy o nieuczciwości mediów, ale często to sami kandydaci nie są wobec nich – a zatem i wobec odbiorców również – uczciwi. Kandydaci lub rzecznicy prasowi domagają się często od mediów autoryzacji. Materiał, zanim zostanie opublikowany, jest nieraz odpowiednio „moderowany” przez samego rozmówcę lub specjalistów od PR. Niewygodne fragmenty są usuwane lub wygładzane, co zniekształca obraz rozmowy – czy autoryzacja nie powinna być w Polsce zniesiona?
- Dochodzimy do tego, że autoryzacja może być fałszem i bardzo często nim bywa. Każda rozmowa ma swoją dynamikę, więc jeśli wyobrażam sobie, że jakiś kandydat powie: „Nie, ten fragment proszę wyciąć, zagalopowałem się i niepotrzebnie to powiedziałem”. No, sorry, on to powiedział. Wiedział, że rozmawia z dziennikarzem, więc powinien być przygotowany. I jeśli coś wypuści, to znaczy, że on się nie nadaje na tę funkcję, na osobę, która ogłasza w przestrzeni publicznej swoje poglądy. Akurat w tych przypadkach jestem absolutnie za dziennikarzami. Zakładam, że jeśli nie ma żadnej przemiany, nawet w kolejności, że w żaden sposób nie ingerujecie w ten tekst, jeśli puszczacie go tak jak on był, to w takiej formie powinien być opublikowany. I tu autoryzacja nie powinna mieć absolutnie miejsca.