Joanna Pietrusiewicz o sprawie bliźniąt z Włocławka: to wstrząsające
Nie jest źle, szpitali bardzo złych jest zdecydowanie mniej, choć wciąż napływają do nas informacje o skandalicznych sytuacjach, że na przykład na danym oddziale położna powiedziała do pacjentki: „zamknij się”, „nie drzyj mordy” - mówi w rozmowie z WP.PL Joanna Pietrusiewicz z Fundacji Rodzić po Ludzku. Dodaje jednak, że warunki panujące na polskich porodówkach znacznie się poprawiły w ciągu ostatnich lat.
25.01.2014 | aktual.: 25.01.2014 21:30
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Tragiczna historia bliźniąt z Włocławka wprawiła w osłupienie opinię publiczną. "Super Express" pisze, że w tym samym szpitalu w sierpniu ubiegłego roku także zmarło dziecko, bo lekarze zbyt późno zdecydowali się na wykonanie cesarskiego cięcia. Oprócz tych dwóch spraw prowadzone są dwa inne postępowania, dotyczące możliwego błędu w sztuce lekarskiej. Prokuratura mówi o "serii błędów" na oddziale ginekologiczno-położniczym Szpitala Specjalistycznego im. ks. Jerzego Popiełuszki we Włocławku.
Joanna Pietrusiewicz: Nie do końca wiadomo z czego to wynika, co leży u podstaw błędów, poczekajmy na kolejne kroki prokuratury. Niewątpliwie jednak, należy się temu bliżej przyjrzeć, bowiem strata dziecka jest czymś najtrudniejszym w życiu rodzica. To wstrząsające, jeśli okaże się, że takich błędów mogło być więcej. Mam jednak poczucie, że nasza opieka porodowa się zmienia i idziemy do przodu, co prawda bardzo powoli.
WP: Do państwa fundacji również docierały sygnały, że coś dzieje się w placówce nie tak?
- Z Włocławka nie docierały do nas żadne informacje.
WP: Na innych oddziałach ginekologiczno-położniczych jest lepiej?
- Fundacja „Rodzić po ludzku” od 18 lat walczy o poprawę opieki okołoporodowej, przez różne kampanie społeczne ujawniamy patologie, o których mówią nam kobiety. Ich głos, a nasze wołanie doprowadziły do stworzenia dokumentu, który standaryzuje pracę we wszystkich szpitalach. Rozporządzenie ministra zdrowia, bo nim mowa, zawiera spis procedur podczas ciąży, porodu i połogu fizjologicznego. Zgodnie z nim, personel medyczny powinien omówić z kobietą jej „plan porodu”, kobieta powinna być zachęcana do aktywności w czasie porodu, przyjmowania dogodnych pozycji, a założenie wenflonu powinno odbywać się tylko w sytuacjach tego wymagających. Po porodzie matka powinna mieć zapewniony dwugodzinny niezakłócony kontakt z dzieckiem, etc.
WP: W ciągu ostatnich lat oddziały ginekologiczno-położnicze bardzo się zmieniły?
- Poprawiły się warunki lokalowe, zniknęły "trakty porodowe", na których kobiety, samotne, bez bliskich osób, jedna obok drugiej, leżały przedzielone parawanem. Teraz można rodzić z wybraną przez siebie osobą, w większości placówek – bez dodatkowych opłat. To ogromna zmiana, jednak wciąż nie wszystko działa jak należy. Kobiety chciałyby mieć dostęp do takiej samej opieki, jak w krajach Europy Zachodniej. Chciałybyśmy by zaprzestano szkodliwych praktyk, w tym rutynowego nacinania krocza i przebijanie pęcherza płodowego. Te procedury powinny być wykonywane tylko w uzasadnionych przypadkach!
WP: Mamy dobre prawo, ale chyba nie funkcjonuje wciąż jak powinno.
- Jak pokazało badanie przeprowadzone przez naszą fundację, rozporządzenie w żadnym z badanych szpitali nie jest traktowane jako obowiązujące prawo. Co najbardziej zaskakujące, najsłabszą znajomością rozporządzenia wykazali się ordynatorzy oddziałów.
WP: Jakie zarzuty są najczęstsze?
- Częste jest naruszanie praw pacjenta do informacji, do wyrażenia świadomej zgody lub odmowy, do poszanowania godności i intymności. Kobieta wciąż traktowana jest przedmiotowo. Pacjentki relacjonują, że ktoś w czasie porodu wchodzi na salę, robi KTG lub przygląda się i wychodzi trzaskając drzwiami. Nikt nie mówi „dzień dobry”, nie informuje co robi i dlaczego podaje określone leki. Apelujemy do ministra, by stworzył plan wdrażania standardów określonych w przyjętym dokumencie, a co za tym idzie systemu kontroli.
WP: Sądząc po tym, co wydarzyło się we Włocławku, można wnioskować, że wiele zależy też od braku empatii personelu szpitala.
- Poród to jeden z ważniejszych momentów w życiu kobiety. Tu kontakt z drugim człowiekiem ze względu na intymność sytuacji nabiera zupełnie innego znaczenia. Empatia, serce, życzliwość, umiejętność komunikacji z drugim człowiekiem są tak samo ważne jak kompetencje zawodowe. Jeśli lekarz – jak miało to miejsce we Włocławku - mówi o konieczności przesunięcia cesarskiego cięcia na inny termin, a kobieta ma jakieś wątpliwości, to ma prawo do konsultacji z innym lekarzem lub położną. Zarówno lekarz, jak i położna mogą odmówić zasięgnięcia opinii, jeżeli stwierdzą, że prośba jest bezzasadna. Warto jednak o to zawalczyć.
WP: Co, jeśli na oddziale jest jeden lekarz?
- Powinniśmy poprosić o wpisanie do dokumentacji medycznej stosownej informacji. Jeśli szpital tego nie zrobi, naruszy nasze prawo.
WP: Wiele pacjentek myśli: powiem coś, to narażę się na nieprzyjemności.
- W praktyce jednak "świadomy" pacjent jest traktowany przez lekarzy bardziej po partnersku. Na naszej stronie zebraliśmy czytelny katalog praw. Bycie świadomym pozwoli nam już podczas wizyty w szpitalu przed porodem stwierdzić, że w tej placówce zasady są łamane. Na szczęście jest wiele miejsc, które stworzyły godne warunki do rodzenia.
WP: Kobiety wciąż boją się „porodówek”. Słusznie?
- Szpital nie jest miejscem na wojnę. Jeśli idziemy z założeniem patrzenia lekarzom na ręce, obawiamy się tego, co tam zastaniemy, warto wcześniej włożyć trochę pracy w odnalezienie właściwego miejsca, poczytać w internecie opinie o danej placówce. To bardzo istotne. Czasami ten najbliższy domu szpital nie cieszy się dobrą prasą. Na naszej stronie www.gdzierodzic.info opisane są wszystkie szpitale, kobiety mogą pisać o swoich doświadczeniach na oddziałach, które wyróżniają się na plus lub słyną ze złych praktyk.
WP: Skupmy się na tych ostatnich. Przybywa ich?
- Nie jest źle, szpitali bardzo złych jest zdecydowanie mniej, choć wciąż napływają do nas informacje o skandalicznych sytuacjach, że np. na danym oddziale położna powiedziała do pacjentki: „zamknij się”, „nie drzyj mordy”. Ale nie mam wrażenia, że jest to plaga. Dramatyczna przemoc, która kiedyś była na porządku dziennym, dziś stanowi margines. Co nie znaczy, że należy takie przypadki bagatelizować. Chciałabym zaapelować do kobiet: czytajcie opinie i dodawajcie swoje komentarze. Bez głosu kobiet, nic się nie zmieni! WP: Najczęściej po wyjściu ze szpitala kobiety są pochłonięte nowymi obowiązkami, nie chcą wracać do złych wspomnień.
- Jednak, jak przekonujemy w naszej kampanii, w kobietach jest siła. Nie wolno odpuszczać i myśleć: „jakoś to przecierpię, zapomnę”. Pomyślmy, co byśmy zrobili, gdyby stomatolog powiedział nam: „zamknij się”? Założę się, że od razu napisalibyśmy skargę do dyrektora przychodni.
WP: Trudno przełamać strach.
- Zgadzam się, w wielu sytuacjach, o których słyszałam, kobiety rezygnowały ze złożenia pozwu, choć teraz mają możliwość dochodzenia swoich praw nie tylko przed sądem, ale zwrócenia się do Wojewódzkiej Komisji Orzekania o Zdarzeniach Medycznych, to forma pozasądowa, dużo mniej skomplikowana.
WP: Pokutuje stereotyp, że kobieta w ciąży musi chodzić na prywatne wizyty do lekarza, który pracuje w wybranym przez nią szpitalu, bo inaczej nie będzie dobrze przyjęta na oddziale. Czy coś się zmienia na lepsze w tej materii?
- Prawie połowa ciąż w Polsce jest prowadzona w prywatnych gabinetach. Bierze się to z myślenia kobiet, że to im zagwarantuje „pewne” miejsce na danym oddziale lub lepszą opiekę. Są jednak i inne powody korzystania z prywatnych praktyk lekarskich. Czasami terminy wizyt w państwowej przychodni są po prostu bardzo długie.
WP: Czy często dochodzi do sytuacji, jak we Włocławku, że przekładany jest termin „cesarki”, bo nie ma komu wykonać specjalistycznego badania?
- Nie spotkałam się ostatnio z taką dramatyczną historią. Warto tu jednak zwrócić uwagę na inny problem. Jesteśmy jednym z najgorszych krajów w Europie, jeśli chodzi o wskaźnik cesarskich cięć. Więcej niż jedna trzecia Polek rodzi w ten sposób, najwięcej na Podkarpaciu. Powstaje wiele klinik specjalizujących się w wykonywaniu cesarskiego cięcia, od 1999 roku, ilość „cesarek” wzrosła o prawie 100 proc.! To oznacza, że coś z naszą opieką dzieje się nie tak. Słysząc o tak dramatycznych sytuacjach jak Włocławek i Opole kobiety myślą, że „umówiona cesarka” rozwiąże problem. W Polsce jest silne przekonanie, że tradycyjny, fizjologiczny poród, zagraża ludzkiemu życiu. Niestety, nie wszyscy wiedzą, ile skutków ubocznych niesie ze sobą „cesarka na życzenie”.
WP: Na przykład?
- Może pojawić się wiele komplikacji. Od śmierci matki, po obrażenia chirurgiczne u kobiet – przecięcie pęcherza, jelit czy moczowodu. Dziecko w trakcie cesarskiego cięcia może zostać zranione przez operującego lekarza - ryzyko to jest oceniane jako bardzo wysokie. Dziecko urodzone przez zaplanowane cesarskie cięcie przed 39. tygodniem ciąży, narażone jest na większe niebezpieczeństwo zaburzeń oddechowych niż dzieci urodzone drogami natury w tym samym wieku płodowym. Badania pokazują, że u dzieci urodzonych w ten sposób, częściej występuje astma, etc. W sytuacji gdy kobieta i dziecko są zdrowe, nie ma wskazań do cesarki, poród naturalny jest bezpieczniejszy.
WP: Są kraje, w których kobiety mogą wybrać metodę porodu. Co jest przez nie preferowane?
- Co ciekawe, na przykład w Wielkiej Brytanii odsetek cesarskiego cięcia nie wzrósł dramatycznie z powodu możliwości wyboru przez kobietę sposobu rodzenia, a nawet odsetek jest niższy niż w Polsce. Zapewne wynika to z systemu edukacji kobiet. Pacjentka jest świetnie poinformowana, lekarz przedstawia jej wszystkie argumenty „za” i „przeciw”. Jeśli ginekolog nie jest w stanie jej przekonać do porodu naturalnego, zaleca konsultację u psychologa. Jeśli i to nie pomaga, kobieta może pozostać przy pierwotnym wyborze. Natomiast takich kobiet jest niewiele. Wszyscy specjaliści są bowiem zaangażowani w pomaganie kobietom. Muszę przyznać, że ostatnio bardzo intensywnie dzwonią do nas dyrektorzy placówek. Pytają, co mogą zrobić, by polepszyć warunki.
WP: Skąd to zainteresowanie?
- Przyrost naturalny spada, jest coraz mniej porodów, szpitale zaczną walczyć o kobiety. Zatem to pacjentki będą wybierać tylko te placówki, w których warto urodzić.
WP: Gdzie nie warto?
- Do niedawna, gdy otrzymywałyśmy telefon z woj. dolnośląskiego, byłyśmy bezradne, trudno było nam wskazać dobrą placówkę w tym rejonie. Teraz jest już lepiej, poprawiła się opieka w szpitalach, w niektórych miejscach pojawiła się możliwość rodzenia w domu z wykwalifikowaną położną. Oczywiście nadal są oporne placówki, które np. pobierają opłaty za poród z bliską osobą. Po latach walki naszej Fundacji, NIK i Biura Rzecznika Praw Pacjenta większość placówek jednak wycofała się z tej nielegalnej praktyki, na skalę kraju zostało ich kilkanaście! To pokazuje, że asertywność przynosi wymierne efekty.
Rozmawiała: Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska