Dom ukryty w teatrze w centrum Warszawy
Jednym z najbardziej reprezentacyjnych miejsc stolicy jest Plac Teatralny. I byłby najpiękniejszym placem Warszawy, gdyby nie budynek przy Moliera 8, który szpeci ogólną koncepcję architektoniczną tej części miasta. Odstrasza swą brzydotą i widocznym zaniedbaniem oraz zupełnym niedopasowaniem do pozostałej zabudowy. Z jednej strony okazały gmach Teatru Wielkiego i Opery, kiczowata replika przedwojennego magistratu, fragmenty pałacyków czy budynek szkoły baletowej, a z drugiej szary, beznamiętny klocek.
Cóż, centrum kulturalne stolicy, a w nim... dom, do którego wreszcie przyznało się Miasto Stołeczne i Gmina Warszawa Śródmieście. Ale problem istnieje nadal, bo Teatr Wielki wciąż uzurpuje sobie prawo własności i pomimo bezumownego administrowania budynkiem od ponad 30 lat, doprowadził go do totalnej ruiny. Lecz, żeby zrozumieć koszmar mieszkańców tej nieruchomości, należy pokrótce przypomnieć jego historię, a zwłaszcza tym, którym przyszło żyć w tym "strasznym dworze". Ludzi po kilkadziesiąt lat pracujących w Teatrze Wielkim, którzy tworzyli współczesną kulturę polską, obecnie traktuje się jak nikomu niepotrzebne cienie, a dyrekcja czeka tylko na ich śmierć.
Tak, to smutna rzeczywistość! Mieszkają tu artyści - często już emeryci w podeszłym wieku, którym zabrania się wejść do Teatru i uniemożliwia się wykupu mieszkań. Tragicznym w skutkach okazał się także brak pilota do bramy wjazdowej, która stała się przeszkodą dla karetki pogotowia. Zrozpaczona żona biegała po podwórku prosząc o otwarcie bramy, by sanitariusze mogli podjechać do jej umierającego męża. Trwało to około 20 minut, za długo, aby uratować życie pisarza, życie człowieka!
Teatr Wielki został wzniesiony w latach 1825 - 1833 pod nazwą Teatru Narodowego na miejscu dawnej Hali Marywilu, którą wyburzono w 1825 roku i na jej miejscu rozpoczęto budowę Teatru, którego architektem został Antoni Corazzi.
Budynek mieszkalny wybudowano w 1962 roku za pieniądze Skarbu Państwa (więc całego społeczeństwa) i przekazano ówczesnemu Ministerstwu Kultury, który zasiedlił go pracownikami budowanego w tym samym czasie Teatru Wielkiego. A więc wprowadziły się tu takie sławy jak Bernard Ładysz, Bogdan Paprocki, Krystyna Szostek-Radkowa, Hanna Rumowska-Machnikowska i śp. Andrzej Hiolski. Trudno ich wymieniać, lecz najzdolniejszych i najwybitniejszych ściągano z całego kraju. Prawie każdy lokator, by móc otrzymać tu mieszkanie, musiał zdać swoje poprzednie lokum. Są i tacy, którzy oddali na rzecz teatru książeczki mieszkaniowe z pełnym wkładem. A wszystko po to, by zamieszkać w pobliżu miejsca pracy.
W latach 1978 - 1981 dwudziestu lokatorów zostało wyróżnionych możliwością wykupu swoich lokali. Pozostali automatycznie stali się "mieszkańcami drugiej kategorii", co oznaczało przymusową zgodę na warunki postawione przez władze Teatru Wielkiego. W 1993 r. dyrekcja, zwróciła się do ówczesnego Wojewody Warszawskiego o uwłaszczenie całego budynku, zapominając, że 21 % lokali zostało już sprzedanych bez podziału geodezyjnego! Jednak urzędnicy nie zwrócili uwagi, że nieruchomość ta wraz z gruntem została uwłaszczona już na mocy Ustawy (1990 r.), a jej właścicielem nie był już Skarb Państwa (więc i nie Wojewoda), lecz Urząd Gminy. Tylko spostrzegawczość Sądu Hipotecznego uniemożliwiła wykonania patowej decyzji.
Doszło nawet do sytuacji, w której odmawiano dokonania zamiany tychże, co stworzyło lokatorom obrzydliwy dyskomfort znoszenia "władzy absolutnej". Teatr żądał uwłaszczenia całości i tak oto wcześniejsi "szczęśliwcy" mieli powtórnie stać się własnością Teatru Wielkiego. Pewni siebie włodarze nie zwrócili uwagi na fakt niezgodności z prawem oraz "pomylili się" i zapomnieli, że nieruchomość ta wraz z gruntem została uwłaszczona już z mocy ustawy z 1990 roku, a jej właścicielem nie był już Skarb Państwa, więc i nie Wojewoda, lecz Urząd Gminy. Jakimś cudem tenże wydał im akt uwłaszczenia i tylko spostrzegawczość Sądu Hipotecznego uniemożliwiła podjęcie decyzji. Dyrektor Waldemar Dąbrowski, który jeszcze w 2001 roku stwierdził, że "budynek przynoszący pokaźne dochody teatrowi posiadał od czasu jego wybudowania w XIX wieku". To zakrawa na kpinę nie tylko z ubezwłasnowolnionych lokatorów, lecz i z sądów, w których sprawa toczy się do dziś. Dalsze wyjaśnienia dyrektora, który ciągnie wątek XIX wiecznego
"uwłaszczenia", choć teatr w XIX wieku nie był właścicielem ani samego teatru, a tym bardziej gruntu.
Teatr Wielki został wzniesiony w latach 1825-1833 pod nazwą Teatr Narodowy na miejscu dawnej Hali Marywilu (nazwa pochodzi od imienia żony Jana Sobieskiego królowej Marysieńki), który wyburzono w 1825 roku i na jej miejscu rozpoczęto budowę teatru, zaprojektowanego przez Antoniego Corazziego. Wbrew temu, co twierdzi dzisiejszy dyrektor tego przybytku, grunt pod teatr (i tylko pod teatr), został przydzielony przez ówczesnego namiestnika Królestwa Kongresowego generała Zajączka na mocy listu księcia Lubeckiego Ministra Sarbu. A więc Teatr Wielki nigdy nie został uwłaszczony! Budowa, jak i odbudowa była finansowana przez państwo i składki publiczne. Powoływanie się zatem na przekazanie całego Placu Teatralnego z przyległościami, czyli z nieruchomością na ul. Moliera 8, jest oszczędnym gospodarowaniem prawdą historyczną. Ulica Nowosenatorska, a dzisiejsza Moliera, była własnością prywatną kupców handlujących w Marywilu. Na jej końcu przy ul. Wierzbowej znajdował się hotel, w którym zatrzymywali się handlarze z
całej Polski. Co do nieruchomości i gruntu przy dzisiejszej ulicy Moliera 8 nie ma żadnych roszczeń, a grunt zgodnie z ostatnim wpisem do Ksiąg Wieczystych (po wyroku NSA) z dnia 18 sierpnia 2001 roku jest własnością Dzielnicy Warszawa Śródmieście, a więc miasta. Mimo wszystko, od wielu lat Radca Prawny Teatru, niejaki Albin Kolarski posuwa się do jeszcze ciekawszych sformułowań. "Teatr upomina się o budynek, bo ma z niego zyski". Dyrektor Dąbrowski posuwa się jeszcze dalej - "wynajmowanie budynków pozwala teatrowi na prowadzenie działalności statutowej, dzięki czemu państwo nie ponosiło z powodu tak wysokich dotacji (w tym roku była to kwota rzędu 60 milionów złotych z pieniędzy podatników), jakby to wynikało z realnych wydatków na utrzymanie gmachu i działalności artystycznej".
Gwoli wyjaśnienia budżet państwa do dnia dzisiejszego łoży na utrzymanie teatru, zaś zadaniem dyrekcji jest takie ich wykorzystanie, by starczało na jego podstawowe utrzymanie. Zadaniem takiej jednostki jest przede wszystkim zarabianie na swoje utrzymanie poprzez wystawianie spektakli i ewentualne wynajmowanie pomieszczeń teatralnych, a nie budynków, mieszkań czy lokali użytkowych! Co dziwniejsze dyrekcja teatru podnajmuje swe podwoje nie tylko na imprezy, które trudno nazwać kulturalnymi, ale i na knajpy, które zakłócają spokój nie tylko okolicznym mieszkańcom, ale ludziom, którzy zginęli w tym miejscu - Powstańcom warszawskim (patrz tablice od strony ul. Wierzbowej).
Państwo, pomimo ustalanego co roku budżetu, i tak dopłaca teatrowi ogromne sumy, by go utrzymać. Jeśli zaś ten, zamiast zajmować się realizacją dochodowych spektakli, zajmuje się gospodarką nieruchomościami, to może powinien zmienić branżę i zamiast kulturą zająć się działalnością pod nazwą "Biuro Pośrednictwa Nieruchomościami"?! I wreszcie stwierdzenie, że "teatr zapłacił jednorazowo Urzędowi Mieszkalnictwa za prawo wieczystego użytkowania sumę 34 miliardów 788 milionów starych złotych" jest bardzo zastanawiające. Niby skąd Teatr Wielki wziął taką kwotę? Jeśli były to pieniądze z budżetu państwa, to znaczy, że zostały one wykorzystane nie do realizacji programowej instytucji kulturalnej. Jeśli zaś pochodziły z innych źródeł, to pozostawiam to bez komentarza. Zapadło już kilka wyroków Sądu Administracyjnego potwierdzających bezprawne dysponowanie nieruchomością, a zupełnie nierespektowane przez Teatr Wielki.
Lokatorzy nadal są zobowiązani do wpłacania czynszów do ich kasy. Nie zezwolono nawet na otwarcie subkonta, które pozwalałoby na racjonalne wykorzystanie ich pieniędzy. I choć wpis do Księgi Wieczystej jasno potwierdza fakt, iż właścicielem jest miasto, to nie może odzyskać nieruchomości, bo teatr odwołuje się od wszystkich wyroków sądowych i decyzji włodarzy miasta i dzielnicy. Kiedy w 2009 roku, zupełnie przypadkowo mieszkańcy odnaleźli decyzję prezydenta miasta, Lecha Kaczyńskiego z 2004 roku, odmawiającą uwłaszczenia teatru i przekazania gruntu wraz z budynkiem do Zarządu Gospodarki Nieruchomościami sprawa nabrała tempa. Jednak dopiero, gdy ten dokument przedstawiono w celu umorzenia złożonej wcześniej skargi ze strachu przed "wygraną" teatru po niekorzystnej interpretacji Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Teatr bowiem zaskarżył postanowienie prezydenta, zarzucając mu nieścisłości prawne i wtedy okazało się, że dyrektor Bajko (Biuro Gospodarki Nieruchomościami) ukrył przed lokatorami fakt, że taka
decyzja została podjęta. Ukrywaniem tego dokumentu zmusił ich do odwołania się do Sądu Administracyjnego od decyzji SKO, które oprotestowało pierwszą decyzję prezydenta. Nikt z mieszkańców nie został powiadomiony o utrzymaniu w mocy postanowienia pana prezydenta. Dlatego też sprawa w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym "leżała" przez kolejne pięć lat. 29 kwietnia 2009 roku burmistrz dzielnicy Śródmieście wydał ostateczną decyzję zgodną z decyzją prezydenta Kaczyńskiego. Teatr otrzymał 30 dni na przekazanie nieruchomości do ZGN, co niewątpliwie zakończyło wieloletni bój z niechcianym administratorem. Od sierpnia sprawa ponownie trafiła do sądu. Tym razem to dzielnica Śródmieście zaskarżyła Teatr Wielki o utrudnianie przejęcia nieruchomości. Lokatorzy, którzy poznali system walki niechcianego właściciela są pełni obaw, że ich koszmar będzie trwał kolejne lata.
Znając długotrwałe terminy oczekiwania na rozstrzygnięcia sądowe większość z nich pewnie nie dożyje dnia zwycięstwa. Odejdą Ci, którzy byli współtwórcami naszej kultury. Czy w tej nowej, ponoć lepszej Polsce, życie ludzi, którzy tworzyli historię polskiej kultury, którzy rozsławiali nasz kraj na całym świecie, którzy nie porzucili ojczyzny pomimo intratnych propozycji na scenach świata, czy można ich traktować tak bezprzedmiotowo i obdzierać Ich z własnych wspomnień i nadziei? Przecież byli najlepszymi ambasadorami nas wszystkich. I dla Polski.
A Teatr nadal wynajmuje lokale nie mając do tego prawa. Sieje zamęt pomiędzy lokatorami tymi "lepszymi", bo już właścicielami, a tymi "gorszej" kategorii, bo wciąż oczekujących na szansę pozostawienia jedynego dorobku ich życia swoim dzieciom czy wnukom. Nie respektuje żadnych decyzji i wyroków. I nikt nie może sobie z taką samowolką poradzić?! A może tak zastąpić chorobę hazardową na chorobę raka, który zżera ogromną część naszego społeczeństwa?! Chorych na "hazard" jest garstka, natomiast ludzi skrzywdzonych przez system naszej administracji jest tysiące, jeśli nie miliony. Ktoś powie no tak, ale nikt jeszcze nie wymyślił leku na raka! Ale we mnie gdzieś cichutko, skrzy się iskierka nadziei, że skoro znaleziono szczepionkę na świńską grypę, to i może znajdziemy lekarstwo na uczciwość. I może, gdy ktoś, od kogo zależy los odchodzących ludzi, których kiedyś noszono na rękach chwalono się nimi, przedstawiano ich jako ikony polskiej kultury spowoduje, że będą mogli dumnie powiedzieć: to jednak jest ta nowa,
lepsza Polska!
Sprawa ubezwłasnowolnionych lokatorów trwająca przeszło 15 lat dotarła już do Prokuratury, która skierowała dokumenty do Sądu. Mieszkańcy, którzy tworzyli historię polskiej kultury i rozsławiali nasz kraj na całym świecie, nadal walczą o odrobinę szacunku, godności i spokojną starość. Tylko, kto im pomoże?
Ewa Tranel