Co usłyszysz w konfesjonale po zabiegu in vitro?
Ekskomunika dla wszystkich, którzy godzą się lub przyczyniają do zapłodnienia metodą in vitro przestraszyła niejednego. Zwłaszcza pary, które stoją przed dylematem: posiadanie dziecka, czy życia w zgodzie z kościelnym prawem.
Julia ma 30 lat. Pracuje w dużej firmie, w domu na obrzeżach miasta czeka wspaniały mąż. Do szczęścia brakuje jej chociaż jednego dziecka, ale własnego, bo te cudze i tak są jej. Z łatwością nawiązuje kontakt z dziećmi. Wystarczy jeden uśmiech, by malec chciał się bawić tylko z nią. Pogodną osobowością potrafi "kupić" dzieci w różnym wieku. Swoich niestety mieć nie może. - Staramy się o dziecko już od pięciu lat. Próbowaliśmy już wszystkiego - mówi.
Julia i jej mąż są osobami wierzącymi. Zamiast wakacji w egzotycznym zakątku świata wybierają pielgrzymkę na Jasną Górę. Stać ich na in vitro, tylko co z tego? Skoro metoda sztucznego zapłodnienia kłóci się przecież z kościelnym prawem - ich drogowskazem.
- Człowiek głęboko wierzący musi respektować prawo Boże. Nie można dopuścić, by zabijać ludzkie życie - wyjaśnia ks. prof. dr hab. teologii moralnej Paweł Góralczyk. Religia katolicka uczy, że życie rozpoczyna się w chwili zapłodnienia, bez względu na to, czy dochodzi do niego w łóżku czy w probówce. To właśnie powstrzymuje Julię i jej męża przed zgłoszeniem się do kliniki. - Dla jednego dziecka musiałabym poświęcić kilka zapłodnionych już komórek. A to przecież także mogłyby być moje dzieci. Lekarz wybierze najsilniejsze, ja wzięłabym każde - opowiada o swoich wątpliwościach.
W zaciszu laboratorium dochodzi do zapłodnienia kilku komórek. Ostatecznie wykorzystywana jest tylko jedna. - Żeby powstało to jedno, nowe życie, tworzy się kilka embrionów, czyli kilka ludzkich żyć. Część z nich jest zamrażana albo niszczona. Zagnieżdżanie ich w macicy nie udaje się w 20-30%. Oznacza to, że z czterech embrionów umieszczonych w łonie kobiety, trzy są eliminowane - wyjaśnia moralista.
Wątpliwości budzi także drugie zastrzeżenie wobec technik sztucznego zapłodnienia. - W metodzie in vitro dochodzi także do naruszenie godności aktu małżeńskiego, który jest jedynym godnym miejscem powstania nowego życia. Można by powiedzieć, że dziecko ma prawo do tego, by było poczęte przez miłosne zjednoczenie rodziców, a nie było rezultatem jakichś technik. Dziecko sztucznie zapłodnione jest traktowane jako produkt laboratoryjny, efekt laboratoryjnych technik - moralny punkt widzenia Kościoła przedstawia ks. Góralczyk.
Kościelna nauka zapewnia, że rozumie pragnienie posiadania własnego dziecka. - Z punktu religijnego widzenia dziecko powinno być darem Bożym, a nie wymuszeniem różnymi metodami na Bogu - wyjaśnia ks. Góralczyk i wskazuje inne rozwiązanie. - Wielu takich małżonków zgadza się z tym, że Bóg nie dał im możliwości, żeby powstało z nich nowe życie. Więc w jakiś inny sposób muszą realizować macierzyństwo czy ojcostwo. Na przykład przez adopcję naturalną lub duchową - dodaje.
W polskich domach dziecka przebywa blisko 25 tys. dzieci. Julia i jej mąż zastanawiali się nad adopcją. Ale ich zdaniem, to nie to samo. - Wciąż mamy nadzieję, że nam się uda. Może kiedyś podejmiemy się in vitro, ale co wtedy z naszym uczestnictwem w życiu Kościoła? - ta myśl nie daje spokoju Julii.
Czy osoby, które poddadzą się metodzie sztucznego zapładniania muszą obawiać się ekskomuniki? Nie, bowiem prawo kanoniczne przewiduje takie sankcje jedynie odnośnie aborcji. Sporu o in vitro kodeks nie rozstrzyga, ale tym, którym sumienie nie daje spokoju, mogą spodziewać się różnych reakcji spowiednika w konfesjonale.
Ks. Paweł Góralczyk uczy księży ze swojego zgromadzenia, jak powinni się zachować wobec zapłodnienia pozaustrojowego. - Jeśli do spowiedzi przystąpi osoba, która powie mi, że podejmuje decyzję o zapłodnieniu in vitro, nie mogę udzielić jej rozgrzeszenia. Dlatego, że już wtedy zakłada, że zabije kilka embrionów, czyli zniszczy ludzkie życia. Nie mogę udzielić rozgrzeszenia temu, kto świadomie podejmuje się tej decyzji - wyjaśnia ksiądz. Dodaje także, że spowiednik musi próbować namówić taką osobę do zejścia ze złej drogi.
Na rozgrzeszenie nie może liczyć również osoba, która przygotowuje się do zabiegu. - Terapia hormonalna, która przyczynia się do produkcji jajeczek, jest niezgodna z nauką Kościoła - mówi moralista. Wyjaśnia, że zadaniem kapłana jest uświadomienie, że te praktyki doprowadzą do zniszczenia trzech albo czterech ludzkich istot w postaci embrionów. - Taka osoba musi wiedzieć, że ciesząc się swoim dzieckiem, świadomie zabije przy okazji kilka innych - dodaje.
Kościół daje jednak możliwość otrzymania rozgrzeszenia. - Kiedy przyjdzie do mnie penitentka mówiąc, że jest już zapłodniona, nosi w sobie dziecko powstałe metodą in vitro, to ja muszę chronić to nowe życie - stwierdza ksiądz. Jak zawsze obowiązkowy jest "żal za grzechy obowiązkowy". - Musi żałować, że doszło do tego, że np. jej pozostałe embriony zostały zniszczone. Jeżeli jakieś z nich jeszcze gdzieś są np. zamrożone, to ona musi uczynić, co w jej mocy, by nie dopuścić do ich zniszczenia - ksiądz zapewnia, że przyszła matka otrzyma rozgrzeszenie.
W praktyce oznacza to, że ludzie pragnący rozgrzeszenia będą zwlekać ze spowiedzią do czasu ciąży lub nawet już po samym porodzie. Wiedząc, jak ma się zachować spowiednik łatwiej im będzie mimo wszystko złamać kościelne prawo. W procesie zabiegów będą umierały embriony, ale nadzieja na posiadanie własnego dziecka umrze ostatnia.
Monika Szafrańska, Wirtualna Polska
Ekskomunika w dosłownym tłumaczeniu z języka łacińskiego oznacza: poza wspólnotą, wyłączenie ze wspólnoty, potocznie klątwę, wyklęcie i anatemę. W chrześcijaństwie ekskomunika jest najwyższą karą kościelną polegająca na wykluczeniu z życia Kościoła. Kara nie ma jednak charakteru definitywnego. Może od niej uwolnić Stolica Apostolska, biskup ordynariusz lub upoważnieni księża. Wszystko zależy, czego dotyczy przestępstwo.