Co się kryło za ciemnymi okularami ochrony prezydenta?
Na co dzień rzadko zwracaliśmy na nich uwagę, choć stali na straży bezpieczeństwa najważniejszych osób w państwie. Byli niewidoczni, ale robili wiele, a praca była dla nich nie tylko pasją, ale zaszczytem. Ochrona pary prezydenckiej była ich ostatnią misją. W katastrofie pod Smoleńskiem zginęło dziewięcioro funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu.
Kim byli?
Większość z nich to rocznik 75. Młodzi, ambitni, każdy miał swojego „konika”. To była specyficzna grupa, hermetyczne środowisko. Ktoś, kto nie był w środku, nigdy nie zrozumie, co ich łączyło. Mało kto wie, że za ciemnymi okularami kryli się ludzie wyjątkowi.
Funkcjonariusze BOR, którzy tamtego feralnego dnia znaleźli się na pokładzie samolotu lecącego na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej, znali się od lat. – Większość z nich pracowała jeszcze w ochronie osobistej Aleksandra Kwaśniewskiego. Ciągle w drodze, w delegacjach, od rana do nocy razem. Mieli do siebie pełne zaufanie, bo przebywali ze sobą częściej niż z rodzinami – opowiada koleżanka zmarłych tragicznie funkcjonariuszy.
Spotykali się również prywatnie, całymi rodzinami. – Wielu z nich było chrzestnymi dzieci kolegów. To był świetny team – wspomina koleżanka.
Mało kto wie, że za ciemnymi okularami kryli się ludzie wyjątkowi:
Podpułkownik Jarosław Florczak - miał 41 lat, pełnił służbę od 21 lat. Został odznaczony brązowym medalem Siły Zbrojne w Służbie Ojczyzny oraz Brązowym Krzyżem Zasługi. Przez dwie kadencje chronił Aleksandra Kwaśniewskiego. Potem odszedł ze służby, ale wrócił i nadzorował działania ochronne wokół Lecha Kaczyńskiego. To on odpowiadał za przygotowanie do uroczystości katyńskich. Miał dbać o bezpieczeństwo prezydenta w Rosji.
Koledzy wspominają go jako stanowczego, konsekwentnego, sprawiedliwego w ocenach. Był szanowany i lubiany. – Kiedy widziałam go na korytarzu był zawsze wesoły, miał wyrafinowane poczucie humoru – opowiada pracowniczka BOR. Uwielbiał siatkówkę.
Porucznik Paweł Janeczek– 16 kwietnia skończyłby 37 lat. „Janosik”, bo nazywali go koledzy, był urodzonym optymistą. – On był w czepku urodzony. Nie wierzył w niepowodzenia, zawsze twierdził, że musi się udać – wspomina pracowniczka BOR. – Był prawdziwym autorytetem dla kolegów. Wielu z nich skoczyłoby za nim w ogień – dodaje. Mjr Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik BOR: - Był perfekcjonistą, chciał się rozwijać i robić wszystko jak najlepiej. Pasjonował się motocyklami i biegami. Prywatnie był mężem dziennikarki Joanny Racewicz.
Kapitan Dariusz Michałowski– miał 35 lat, w służbie od 16 lat. Został odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi. Chronił Lecha Kaczyńskiego, a wcześniej Aleksandra Kwaśniewskiego. Bardzo dobrze znał angielski i rosyjski. Koleżanka, z którą chodził do szkoły podstawowej i liceum przy polskiej ambasadzie w Moskwie tak go wspomina: - Przez wiele lat przyjaźnił się z moim bratem. Był bardzo spokojny i sympatyczny, ale również zdecydowany. Nigdy nie brał udziału w szkolnych drakach. Pamiętam, jakie było moje zdziwienie, gdy po latach dowiedziałam, się że pracuje w BOR. Nie wierzyłam, że chudy jak szczypiorek Darek, tak zmężniał. Ale zawsze był uparty i wiedział, czego chciał. Wojsko pasjonowało go od dzieciństwa – opowiada Ula.
Po latach spędzonych w Rosji, kpt. Michałowski zyskał pseudonim „Moskwa”. – Darek świetnie czuł ten klimat. Z prezydentem Kwaśniewskim jeździł do wielu krajów wschodniej Europy, był m.in. w Kazachstanie czy Azerbejdżanie – mówi szkolna koleżanka. - Chciał piąć w strukturach BOR, osiągnąć wyższe stanowisko. Należało mu się, bo był prawdziwym fachowcem - dodaje Mariusz, który chodził z kpt. Michałowskim do Wyższej Szkoły Menadżerskiej. - Pasjonował się kulturą wschodnią i sztukami walki. Strzelał, chodził na siłownię, był zapalonym maratończykiem - dodaje.
Chorąży Marek Uleryk– miał 35 lat, od 12 lat w BOR. Pracował w ochronie Marii Kaczyńskiej. – Towarzyszył jej na co dzień, była dla niego jak matka. Prezydentowa była bardzo opiekuńcza. Zawsze pytała, czy mamy co jeść. – wspomina Mariusz, kolega funkcjonariusza, który również zajmował się ochroną Marii Kaczyńskiej. Był skromny, spokojny i wyważony, ale uwielbiał sporty ekstremalne. Był instruktorem spadochroniarstwa i dwukrotnie zdobył tytuł mistrza Polski w wojskowym wieloboju spadochronowym, w którym skakał z ponad tysiąca metrów. Mariusz spędził z nim ostatniego sylwestra. - Mówił, że chciał sobie poukładać życie osobiste, bo był samotny. Chciał kupić mieszkanie w Warszawie i skończyć w tym roku studia licencjackie - opowiada kolega zmarłego.
Podporucznik Piotr Nosek - miał 35 lat, od 15 lat w BOR. Wielokrotnie nagradzany i wyróżniany. Koledzy podziwiali go za fascynację bronią. – To była skarbnica wiedzy o strzelectwie i sportach obronnych. Zbierał bagnety, noże, uwielbiał oglądać rekonstrukcje historyczne – wspomina znajoma podporucznika.
Starszy chorąży Artur Francuz - miał 39 lat, od 18 lat w BOR. Został wyznaczony do ochrony ostatniego prezydenta RP na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego. Zawsze kiedy prezydent przylatywał do Polski, jego ochroną zajmował się właśnie Artur Francuz. – Łączyła ich szczególna więź. Artur pasjonował się historią II Wojny Światowej i był dumny, że mógł tyle się o niej dowiedzieć z pierwszej ręki, od żywej legendy – wspomina go koleżanka z BOR.
Chorąży Jacek Surówka - 36 lat, od 9 lat w BOR. To przykład kolejnej wielkiej osobowości. – Za wielkim, silnym mężczyzną, krył się człowiek o gołębim sercu. Kiedyś opowiadał mi w pociągu jak pomaga chorym dzieciom w hospicjum. Nie wytrzymałam i popłakałam się – nie kryje wzruszenia koleżanka. Mariusz, bliski kolega z BOR dodaje: - Był naszym poliglotą, znał angielski niemiecki, francuski i hebrajski. Miał również zdolności artystyczne - kończył liceum plastyczne i był bardzo uzdolniony w tym kierunku. Świetnie malował, a jego żona wykłada na Akademii Sztuk Pięknych.
Chorąży Paweł Krajewski - 35 lat, od 14 lat w BOR. Koleżeński i wesoły. Po pracy oddawał się nurkowaniu, wspinaczkom górskim i harcerstwu.
Młodszy chorąży Agnieszka Pogródka-Węcławek - 35 lat, 8 lat w BOR. - Najbardziej doświadczona stewardessa w biurze, bardzo lubiana przez koleżanki. Perfekcyjna, dokładna, przygotowana do pracy. Serwetki i talerzyki musiały być poukładane tak, jak ona zaplanowała. Na początku bardzo bała się latać – opowiada pracowniczka BOR.
Koledzy zmarłych podkreślają, że są w niezwykle trudnej sytuacji. - Przed nami ogromne wyzwanie – nie dość, że osobiste, bo musimy pożegnać naszych kolegów, to jeszcze zadbać o bezpieczeństwo pogrzebu pary prezydenckiej, która była nam tak bliska. Musimy odłożyć żałobę po kolegach na bok, aby wykonać swoje zadanie względem państwa. Zanim do nas dotrze co się stało, pewnie minie kilka dni – podsumowuje pracowniczka BOR.
Wspomnienia zebrała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska