Antoniemu Macierewiczowi się spieszyło. Żeby zdążyć, musiał jechać średnio ok. 120 km na godz.
Antoni Macierewicz przebywał w środę po południu na konferencji "Oblicza dumy Polaków" organizowanej przez uczelnię o. Tadeusza Rydzyka w Toruniu. Widać, że się spieszył. Zakończył wykład, jak tylko zaczął dzwonić jego telefon. A późniejszą dyskusję prowadząca zakończyła stwierdzeniem: "Wiemy, że pan minister musi zaraz odjeżdżać". Ledwo wsiadł do samochodu i ujechał 20 kilometrów, to ok. godz. 17:46 w Lubiczu Dolnym doszło do karambolu z udziałem pędzącej kolumny szefa MON.
W Toruniu Macierewicz był na zaproszenie o. Tadeusza Rydzyka. Potem szybko chciał się udać do Warszawy na galę przyznania Jarosławowi Kaczyńskiemu tytułu "Człowieka Wolności" tygodnika "w Sieci".
Minister, aby zdążyć do Warszawy, musiał pędzić. Trasa z Torunia (z Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej) do Warszawy (Filharmonia Narodowa) liczy ponad 200 kilometrów. Do zdarzenia drogowego (formalnie to nie wypadek) z udziałem samochodu Macierewicza doszło, jak informuje Żandarmeria Wojskowa, ok. godz. 17:46.
Antoni Macierewicz jest częstym gościem w Toruniu. Ale nie tylko on. Od osób w Lubiczu Dolnym można usłyszeć, że rządowe kolumny przejeżdżające przez miasteczko to częsty widok. Jeden ze świadków potwierdza WP, że i tym razem kolumna Żandarmerii Wojskowej jechała szybko między samochodami, które zjeżdżając na boki tworzyły dodatkowy pas.
Minister z założenia musiał jechać więcej, niż pozwalają na to przepisy zwykłym kierowcom. Jeśli wziąć pod uwagę, że o godz. 19:25 był już w stołecznej Filharmonii, o czym na Twitterze napisał o tej porze wiceprezes PiS Joachim Brudziński, to musiał jechać (ok. 200 km) ze średnią prędkością ok. 120 km na godzinę, nie licząc konieczności zwalniania na terenie zabudowanym. Pojazdy Żandarmerii Wojskowej na sygnale są uprzywilejowane, więc akurat za prędkość mandatu nie można wlepić.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Jadąc przepisowo trasa powinna zająć ponad trzy godziny, czyli dwa razy dłużej niż pędzącej kolumnie rządowej.
Ale za spowodowanie wypadku mandat wlepić już można. Tylko że karambol w Lubiczu Dolnym nie został zakwalifikowany jako wypadek drogowy, ale zdarzenie drogowe. To, czy coś jest wypadkiem, uzależnione jest od tego, czy poszkodowani doznali uszkodzenia ciała albo rozstroju zdrowia na dłużej niż 7 dni. Tymczasem troje uczestników, podała ŻW, kolizji drogowej, po konsultacjach w szpitalu i zaopatrzeniu medycznym, zostało zwolnionych.
Patrol ŻW, który zaraz po tym, jak doszło do karambolu, przyjechał na miejsce, przejął sprawę. I obecnie prowadzi śledztwo pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Poznaniu - jej wydziału wojskowego. Nikt na miejscu nie otrzymał mandatu. Sama policja nie ma już na to postępowanie wpływu.
Policja aktualnie nie udziela już żadnych informacji o zdarzeniu i odsyła do rzecznika MON. Ten nie odbiera telefonu. Bardziej rozmowna jest Żandarmeria Wojskowa.
- Dokumentacja została sporządzona i przygotowana dla prokuratury, która teraz prowadzi dalsze czynności - mówi WP rzecznik Żandarmerii. Część tej dokumentacja żandarmi otrzymali od policji, która była pierwsza na miejscu karambolu. - Po przyjechaniu patroli ŻW na miejsce przejęliśmy sprawę, dalej prowadziliśmy czynności na miejscu pod nadzorem prokuratury - mówi WP mjr Artur Karpienko.
Teraz to Żandarmeria Wojskowa będzie prowadzić śledztwo, skoro może się okazać, że żandarm zawinił przy karambolu? - Dzieje się to pod nadzorem prokuratury w Poznaniu. Nie jest tak, że ŻW sama prowadzi śledztwo w swojej sprawie - zapewnia rzecznik.
W kolizji brały udział dwa pojazdy ŻW marki BMW oraz sześć pojazdów cywilnych. Troje uczestników kolizji drogowej, po konsultacjach w szpitalu i zaopatrzeniu medycznym, zostało zwolnionych.