Jak się podnieść, panie doktorze, po takim dyżurze? Co pan teraz zrobi, żeby następnego dnia przyjść
i mieć wciąż siłę i ochotę, motywację do walki o kolejnych pacjentów?
Ja pojechałem do POZ-u jako lekarz rodzinny, więc
tutaj ludzie nie umierają i jakoś można pomóc, komuś się poprawi
zdrowie, komuś jakieś drobne rzeczy, porada, szczepić się czy nie szczepić. To sprawia
takie wrażenie, że są jeszcze ludzie lekko chorzy albo tym, którym można łatwo pomóc.
Oczywiście bywają i skomplikowane, bo praca lekarza rodzinnego też nie jest
pracą łatwą. Ale relatywnie w tych czasach jest to jakaś odskocznia i taka
satysfakcja, że czasami można prostymi środkami komuś pomóc. Jestem też
Bogu za to wdzięczny, że mogę tutaj też pomagać jakoś tam w wolnych godzinach.
Panie doktorze, a wiele ma pan ostatnio
takich dyżurów, które kończą się w taki sposób, jak ten ostatni?
Zbyt duża, zbyt duża. Chociaż ostatnio pamiętam, miałem taką radość, bo
przyjęta była 90-latka, naprawdę w ciężkim stanie i wydawało
się, że moje przyjęcie ma być już takim humanitarnym przyjęciem, żeby sobie pani spokojnie odeszła. Ale
widać była wola życia większa, więc jakby ten moment
nie nadchodził. Myśmy też podjęli bardziej inwazyjne działania w związku z tym, że trzymała
się tego życia. I tam była kwestia założenia drenu do płuc i jakiegoś wsparcia
konkretnymi lekami. No dużo działań takich farmakologicznych i też inwazyjnych działań.
I następnego dnia po dyżurze poszedłem do niej i mówię "dzień dobry". Ona
była zupełnie nieprzytomna, pojedyncze oddechy, bardzo ciężki stan.
Otworzyła oczy i się przywitała. I to było takie niesamowicie wzmacniające,
że czasami są ludzie, którzy jakby w oczach wszystkich profesjonalistów i
wszystkich nas, również moich, wydaje się, że to już jest koniec o czasami się taki cud wydarza. Oczywiście jeszcze jest
w szpitalu, więc nie wiemy, jak to się skończy ostatecznie. Mam nadzieję, że dobrze, bo ma swój wiek obciążenia, ale bywają
też i piękne momenty. I takie momenty, gdy czterdziestoparolatka wypuszczamy z oddziału
intensywnej terapii, stamtąd trafia do nas na COVID - oczywiście w przebiegu COVID-19 - z niewydolnością ciężko
oddechową, potem wraca do nas, potem idzie na oddział post-covid i stamtąd jest wypuszczany do domu i
ma to poczucie, że daliśmy mu jakby drugie życie. Więc są też i piękne momenty, ale zbyt często
przeplatane niestety śmiercią osób, którym nie jesteśmy w stanie pomóc.