Zwycięstwo Donalda Trumpa w USA wzmaga antysystemową falę na świecie
Za kilka lat znany nam dotychczasowy ład światowy, będący gwarantem naszego bezpieczeństwa - zarówno ekonomicznego, jak i militarnego, może przestać istnieć. To też jest sygnał dla naszych rządzących, by budowali dużą autonomię w tym obszarze - nie mówię tu już o gospodarce, ale zdolnościach obronnych, żebyśmy nie byli skazani na łaskę innych państw - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Zbigniew Pisarski, prezes Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.
WP: Tomasz Bednarzak: Czy zwycięstwo Donalda Trumpa zwiastuje narastanie antysystemowej fali?
Zbigniew Pisarski: - Jest to niestety potwierdzenie antysystemowych nastrojów na świecie. Populizm bierze górę nad rozsądkiem i stał się standardem kampanii wyborczych. Kolejne, które będziemy obserwowali w przyszłości, będą pełne wyłącznie sloganów, z których nikt nie będzie musiał się później wywiązywać - i to jest zatrważające. Trumpowi, pomimo tego, że jego wizerunek i wiarygodność były nie tylko niespójne, ale i bardzo wątpliwie, udało się wygrać. A jeśli udało się jemu, to zachęci to wszystkich innych oportunistów, którzy będą pławić się w populizmie i demagogii. Będą mówić ludziom to, co chcieliby usłyszeć, a nie to, co jest obrazem rzeczywistości. W jakimś stopniu politycy zawsze to robili, ale dotychczas przeplatali to zdrowym rozsądkiem.
WP: Dlaczego populizm triumfuje?
- Bo to jest prostsze. Propaganda, zwłaszcza oparta na półprawdach, jest dużo mniej kosztowna - również wizerunkowo - niż mówienie o rzeczywistości, o kosztach sprawowania władzy, budowania gospodarki, zapewniania wsparcia społecznego dla obywateli. Łatwiej jest powiedzieć, że ja dam wam to wszystko razy dwa i to za darmo, bo zapłacą nasi wrogowie. Trudniej natomiast przyznać, że państwo jako system ma jedynie to, co powierzą mu obywatele w podatkach. Trump tak naprawdę obiecuje przekładanie środków z jednej kieszeni podatników do drugiej.
WP: Jednak czy temu antysystemowemu trendowi, szczególnie w świecie zachodnim, nie sprzyja moment historyczny, w jakim się znaleźliśmy? Postkyryzysowa rzeczywistość i procesy globalizacji, które uderzają w określone grupy społeczne?
- Nie chcę być czarnowidzem, ale wydaje mi się, że to już nie jest rzeczywistość postkryzysowa, lecz tworzy się nowa fala kryzysu. Jeżeli przyjmuje się, że takie cykle o zasięgu globalnym w gospodarce i polityce pojawiają się na świecie co 8-10 lat, to właśnie wchodzimy w kolejny cykl kryzysowy. I mam wrażenie, że z tą nową rzeczywistością musimy się pogodzić. Wybór Trumpa będzie miał bezpośredni wpływ na Polskę, zwłaszcza naszą sytuację bezpieczeństwa w wymiarze militarnym, którego Stany Zjednoczone są gwarantem. W tej chwili na czele USA mamy prezydenta, którego obietnice w zakresie polityki zagranicznej nie są dla nas niczym dobrym.
WP: W przyszłym roku we Francji odbywają się wybory prezydenckie, w których realne szanse na zwycięstwo ma Marine Le Pen, liderka nacjonalistycznego i populistycznego Frontu Narodowego. Zwycięstwo Trumpa jest dla niej i podobnych sił politycznych w Europie niczym wiatr w żagle?
- Zdecydowanie tak. Już Brexit pokazał, że scenariusze, które wydawały się nierealne w Unii Europejskiej, mogą się ziścić. Wybór Trumpa pokazuje to samo w wymiarze międzynarodowym na najwyższych szczeblach władzy. Niestety, należy się spodziewać, że takie scenariusze, które dziś wydają się być nam zaskakujące i pokazują brak szacunku wobec dorobku cywilizacyjnego świata zachodniego, będą coraz częstsze. Niewątpliwie w najbliższym czasie będziemy z wielką uwagą przyglądać się wyborom we Francji czy też w Niemczech. Te działania odśrodkowe będą na nowo kształtowały ład światowy, znany nam dotychczas i będący gwarantem naszego bezpieczeństwa - zarówno ekonomicznego, jak i militarnego. Za kilka lat ten porządek może przestać istnieć. To też jest sygnał dla naszych rządzących, by budowali dużą autonomię w tym obszarze - nie mówię tu już o gospodarce, ale zdolnościach obronnych, żebyśmy nie byli skazani na łaskę innych państw.
WP: Można powiedzieć, że Zachód osłabia się sam na własne życzenie.
- Tyle że na poziomie zwykłego wyborcy nie ma to większego znaczenia, bo on nie odczuwa, że to ma dla niego konsekwencje. Nie rozumie, że bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych jest również wypadkową ich wizerunku. Im łatwiej można podważać rolę USA jako ostoi pewnego zbioru wartości - a trudno mówić o Trumpie jako człowieku, którego życie jest oparte na jakichś szlachetnych wartościach, bo taki ma dorobek - to tym łatwiej krytykować Stany Zjednoczone jako światowe zło wcielone. To obniża ich wiarygodność, a niestabilna i mało wiarygodna Ameryka niekorzystnie odbija się również na Polsce jako jej sojuszniku.
WP: Czy te antysystemowe i populistyczne trendy można odnieść również do polskiej sceny politycznej?
- Myślę, że ostatnie wybory parlamentarne w Polsce były dowodem na to, że sondaże nie odzwierciedlają tego, co ludzie naprawdę uważają. Tak w przenośni powiem, że jako ludzie mamy dwa oblicza, trochę jak Księżyc, który ma jasną i ciemną stronę. I to drugie oblicze często ujawniamy dopiero przy urnie wyborczej, tam pokazujemy, co myślimy naprawdę. Mam wrażenie, że w przypadku Trumpa właśnie zadziałał tego rodzaju mechanizm. Do głosu doszły najbardziej skrywane, niedopuszczane przez tzw. poprawność polityczną, emocje. Ta poprawność, która jednak nas chroni przed nikczemnością i pogardą w zachowaniach między ludźmi, została zdyskredytowana. Zdjęto embargo, które zakazywało być niepoprawnym politycznie - kampania Trumpa do tego zachęcała. Niestety uważam, że w polskiej rzeczywistości politycznej również będziemy mieć coraz częściej do czynienia z tym zjawiskiem, tak samo jak ze wzrostem populizmu.