Zuzanna Ziemska: "Hora curka" trzęsie siecią
"Dej, mam horom curkę" – ten żart internautów nie wziął się z niczego. Plaga naciągactwa dotyka i zwykłego Kowalskiego, i celebrytów. A oszuści zgarniają setki tysięcy złotych.
Nataniel miał dość mieszkania z wielopokoleniową rodziną, humorów dziadka, ciasnoty. Nic dziwnego, że zaczął marzyć o własnym lokum. Nie, nie mieszkaniu. On był ambitny, chciał domu. Nowego, pięknego i całkowicie za darmo. Założył więc zbiórkę na zrzutka.pl, ustawił cel na poziom 300 000 i opisał światu swoją dramatyczną historię.
A właściwie, jak dowiadujemy się w drugim akapicie opisu zbiórki, zrobiła to za niego mama. Sam Nataniel nie miał nic do gadania. Ba, w ogóle jeszcze nie mówił. Ale czy to ważne? Jako rozkoszny bobas spełnił swoją rolę – przyciągnął uwagę. Dom dla roszczeniowej dwudziestopięciolatki i jej trzdziestojednoletniego partnera? To nie przekonałoby nikogo. Dom dla malucha, prześladowanego przez złego dziadka? To już całkiem inna historia.
Niestety, internauci nie dali się przekonać. "Jak ci nie wstyd?", "Jak tak można?" – pytali w komentarzach. Przede wszystkim jednak radzili, aby przedsiębiorczy rodzice Nataniela odkryli nieco inny sposób finansowania. I bynajmniej nie chodziło o konkurencyjny serwis ze zbiórkami, ale po prostu o pracę. Tego rozwiązania przedsiębiorcza para najwyraźniej nie wzięła pod uwagę.
Z założonych 300 000, udało się zdobyć tylko złotówkę. No i sławę. A ta jest przecież bezcenna. Informacja o apelu mamy Nataniela szybko zyskała popularność w sieci. Stała się doskonałym przykładem, czegoś co na potrzeby tego felietonu możemy nazwać "kulturą dej".
Hasztag "dej"
Słowo "dej" zrobiło w polskiej części internetu karierę wręcz zawrotną. Ma oznaczać mniej więcej tyle, co daj. Ale nie do końca – dej, to nie prośba a żądanie. Najczęściej pojawia się w pakiecie z "horom curkom", która ma owo żądanie legitymizować. Internet twierdzi, że jako pierwszy "kulturą dej" zaraził się portal ogłoszeniowy OLX. Ludzie, którzy wystawiali tam przedmioty na sprzedaż, żalili się później w sieci na osoby, które w wyjątkowo bezczelny sposób próbowały wyłudzić towary, rzekomo dla chorych pociech. Pełne błędów wiadomości od żądających darmowych sprzętów, pojawiały się na licznych screenach, aż internauci podchwycili ten styl i okrutnie wyśmiali.
Przy tej okazji sławę zyskała kolejna matka – tym razem nie dwudziestopięciolatka potrzebująca kilkuset tysięcy na dom, ale zaradna kobieta z perspektywą dobrze płatnej pracy, do której – tak się niestety składa – potrzebny był jej smartfon.
Być może ironia jest jednak całkowicie nie na miejscu i faktycznie takie wiadomości wysyłają zdesperowani rodzice? Ciężko w to uwierzyć, ale najwyraźniej można. Na fanpejdżu "Janusze biznesu z OLX", pojawiło się chociażby zestawienie dwóch screenów. Na jednym niejaka Andżelika prosi o pieluchy, by na kolejnym je sprzedawać. Nie musiała nawet grać karta "horej curki". Wystarczyło, że zaapelowała do rodzicielskiej solidarności. Zadziałało.
"Madki" i "curki"
Trzeba jednak przyznać szczerze, to nie roszczeniowe matki (lub pseudomatki), czy jak mówi się na nie w internecie "madki", zaczęły zabawę. Karuzela kręciła się już od dawna, wożąc zwykłych Kowalskich, ale także młodzież pretendującą do miana sieciowych influencerów. Jedni i drudzy naczytali się zapewne, jak to firmy lekką ręką rozdają blogerom tzw. "dary losu" i postanowili iść za ciosem prosząc o podobne upominki. W efekcie serwisy humorystyczne zaroiły się od screenów, takich jak ten z Wykop.pl, w którym pani Elwira prosi Play o darmowe gadżety. "Na pewno pysznie by smakowała kawa w waszych kubkach do tortu weselnego". Na pewno.
W szeregu zbiórka
Niestety, choć badań nad tym obszarem sieci brak, już pobieżna lektura próśb i gróźb utrzymanych w klimacie "dej" śmierdzi oszustwem. Czasem podwójnym – bo "dla beki z madek" internauci lawinowo preparują historie o rzekomych naciągaczach. W modzie są obecnie pocieszne maskotki z Biedronki, więc sieć natychmiast zaroiła się od dialogów w stylu "dej mi Świeżaka", które – używając nomenklatury internetu – "z daleka śmierdzi fejkiem".
Nie znaczy to jednak, że fałsz jest oczywisty i od razu rzuca się w oczy. Są akcje wyglądające bardzo profesjonalnie, a zamiast lakonicznej wzmianki o "horej curce", serwują nam autentycznie poruszające opisy maluchów walczących z chorobami.
Tak było chociażby w przypadku zbiórki na rzecz Antosia Rudzkiego. Chłopiec miał rzekomo powoli tracić wzrok, stąd nazwa akcji "Boję się ciemności". Trzeba przyznać, że doskonale przemyślano wszystko – od zdjęć dziecka, przez opis zbiórki (tu rodzice pokazani zostali inaczej, niż w przypadku domu za 300 000 – nie czekali aż pieniądze spadną im z nieba, sami mieli uzbierać już sporą kwotę), po zaangażowanie celebrytów. Sami tylko Lewandowscy przelali niebagatelną kwotę 100 000 złotych, a to dodatkowo podniosło zainteresowanie akcją. Dziś interesuje się nią raczej prokuratura, której przekazano sprawę. Cała zbiórka okazała się równie prawdziwa, co inne działania w stylu "dej, mam horom curke". Wpłacający – jak zapewniał organizator fałszywej zbiórki – mieli otrzymać zwrot pieniędzy. Straconego zaufania raczej się nie przywróci.
Wilki we wsi
Znana bajka Ezopa opisuje młodego pastuszka, który lubił nabierać innych, krzycząc, że wilki porywają mu owce. Kiedy wreszcie faktycznie do tego doszło, nikt nie przybył z pomocą. Każdy myślał, że cwany pasterz znów kłamie.
Coraz bardziej przyzwyczajamy się, że krzyczą tylko oszuści albo ludzie zbyt roszczeniowi, by skalać się pracą. Bo faktycznie – rezygnacja z dawania komukolwiek czegokolwiek, to jedyna pewna metoda, by ochronić się przed tymi, którzy wykorzystują "horom curke" (która najczęściej nawet nie istnieje, a jeśli już, to cieszy się znakomitym zdrowiem), by zagarnąć nasze pieniądze. Nie jest to jednak metoda idealna.
Po pierwsze dlatego, że zwyczajnie część z nas (i to spora) czuje potrzebę wspierania słabszych, a po drugie – wszyscy zdajemy sobie sprawę, że faktycznie istnieją ludzie potrzebujący pomocy. Często to osoby, które – w odróżnieniu od pazernych "madek" - mają poczucie honoru i przyzwoitości. A jeśli już przełamią się i wyciągną rękę, ich głos nie przebija się przez nieustanny wrzask naciągaczy. I to oni – w ostatecznym rozrachunku – są największymi ofiarami "kultury dej".
Zuzanna Ziemska dla WP Opinie