ZUS, czyli kląć się chce
O przyszłości polskiego systemu emerytalnego z dr. Robertem Gwiazdowskim*, prezydentem Centrum im. Adama Smitha, rozmawia Paweł Toboła-Pertkiewicz
25.01.2008 | aktual.: 25.01.2008 11:44
Paweł Toboła-Pertkiewicz: Czy, Pańskim zdaniem, młody człowiek wchodzący obecnie na rynek pracy ma szansę w ogóle za kilkadziesiąt lat otrzymać jakąś przyzwoitą emeryturę?
dr Robert Gwiazdowski – Od państwa? Oczywiście, że nie ma. Jeśli umie liczyć – niech liczy na siebie, a nie na polityków. Według prognoz Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, w ciągu najbliższych 5 lat ZUS będzie potrzebował coraz większych dotacji z budżetu państwa. Czy istnieje zagrożenie, że emeryci któregoś dnia nie otrzymają emerytur?
– Nie ma takiego zagrożenia – państwo jednak ściąga od podatników jakieś podatki, a emeryci to dla polityków ważna grupa docelowa – bo oni głosują zawsze, a młodzi tylko czasami.
Ale żeby wypłacić, najpierw trzeba mieć środki. Na emerytury zabraknąć ma od 150 do 230 miliardów złotych w ciągu najbliższych 5 lat. Skąd państwo weźmie pieniądze na wypłacenie emerytur?
– Państwo bierze zawsze z kieszeni podatnika. Nie mamy szybów naftowych jak w Wenezueli, gdzie różne idiotyczne eksperymenty gospodarcze finansowane są przez opętanych polityków z wpływów z ropy. Mamy co prawda szyby węglowe, ale do ich eksploatacji to musimy akurat dopłacać – także z kieszeni podatników, jak do emerytur.
Co się stanie, jeśli przyjmiemy, że wydarzy się ten czarniejszy scenariusz, czyli zabraknie 230 miliardów złotych?
– Budżet państwa będzie musiał zwiększyć dotację do FUS. W tym celu będzie musiał dodrukować trochę pieniędzy – zwiększając inflację lub podwyższając podatki. W tym drugim przypadku wzrośnie jednak z powrotem bezrobocie.
Jak krótko można zatem określić stan i kondycję systemu emerytalnego w Polsce?
– Krótko to można, ale niecenzuralnie. Krótkowzroczność kolejnych ekip rządowych, niepodejmowanie prawdziwych reform w strachu przed gniewem wyborców i w trosce o poparcie społeczne nic nierozumiejących ludzi, wywołuje na usta przekleństwa.
Pan od dawna ostrzegał, że obecny system musi się zawalić. Proponował Pan swego czasu rewolucję emerytalną, ale nie spotkała się ona z zainteresowaniem rządzących. Może Pan przypomnieć, na czym ona polegała?
– Trzeba wyjść od zrozumienia, że płacąc składki emerytalne, nie oszczędzamy na nasze emerytury, tylko płacimy podatek przeznaczany na emerytury tych, którzy dziś je pobierają, pełni nadziei, że w przyszłości nasze dzieci i wnuki będą płacić na nas. Słowem: łańcuszek świętego Antoniego. A opodatkowanie pracy to najgorszy z możliwych podatków. Im jest ono wyższe, tym pracy jest mniej i rośnie bezrobocie. Nawet jeżeli się ono zmniejsza (jak obecnie w Polsce), to dzieje się to chwilowo i w dłuższej perspektywie ono wzrasta do poziomu wyższego, niż był przed początkiem okresu jego zmniejszania się. Dlatego gdy załamie się tempo wzrostu gospodarczego (jak to miało miejsce nie tak dawno), a stanie się tak z całą pewnością, bo jest to natura cykli koniunkturalnych, to dojdziemy do poziomu bezrobocia wyższego niż w 2004 r.
Według mojego projektu, każdemu powinniśmy obiecać jakąś małą emeryturę finansowaną z podatków konsumpcyjnych (VAT i akcyza), zmniejszając dzisiejsze, kuriozalnie wysokie opodatkowanie pracy, które sięga 80 proc. wynagrodzenia netto (2 tys. złotych dla pracownika „na rękę” to jeszcze dodatkowo 1,6 tys. złotych dla pracodawcy do ZUS i urzędu skarbowego), żeby ludzie mieli środki na wychowywanie dzieci i oszczędzanie.
Czy jest jeszcze jakaś szansa na reformę obecnego systemu?
– Skoro mógł upaść komunizm, to można zmienić też system podatkowy, którego istotnym elementem jest opodatkowanie pracy na świadczenia emerytalne.
Nie sposób nie łączyć obecnego kryzysu świadczeń emerytalnych z sytuacją demograficzną. Wraz z upływem lat coraz więcej będzie beneficjentów, coraz mniej płacących składki…
– I to wiadomo od lat. Państwo z jednej strony obiecuje nam opiekę na starość, a z drugiej wprowadza wysokie podatki, co sprawia, że nie mamy takiego bodźca do rodzenia dzieci jak kiedyś, gdy dzieci były naszą najważniejszą „polisą ubezpieczeniową” na starość. Po prostu nie bardzo mamy za co je wychowywać, bo tak dużo zabiera nam państwo. A cykle demograficzne są dłuższe od gospodarczych – bo pokoleniowe. Jednak w okresie dojrzewania jednego pokolenia jest kilkanaście rządów, żaden z nich nie uważa tego za swój problem, tylko swoich następców.
Problem dotyczy nie tylko Polski, ale w zasadzie większości państw Europy. Jak na tym tle wygląda nasza sytuacja?
– My to mamy przynajmniej jeden wyż demograficzny więcej. Dzięki generałowi Jaruzelskiemu i stanowi wojennemu. Nie mieliśmy co robić – robiliśmy dzieci. W Europie Zachodniej jest jeszcze gorzej niż u nas. Dlatego różne kraje tak ochoczo otwierają dla nas swoje rynki pracy.
Kolejna sprawa to coraz dłuższe ludzkie życie. Wraz z rozwojem medycyny ludzie żyją coraz dłużej, czyli dłużej pobierają świadczenia. Państwo będzie zatem zmuszone podnosić wiek emerytalny, czy np. pójść w bardziej radykalną stronę, promując takie rozwiązania jak eutanazja...
– Po politykach można się spodziewać wszystkiego, co najgorsze – a więc nawet legalizacji eutanazji. Tymczasem podniesienie wieku emerytalnego nie jest niczym złym. I pewnie dlatego politycy jeszcze tego do dziś nie zrobili – a wręcz przeciwnie – powysyłali ludzi na wcześniejsze emerytury. Ja rozumiem, że wielu z nas chciałoby dostać emeryturę i dorabiać sobie gdzieś „na czarno”, a kobiety chciałyby wychowywać wnuki, ale politycy, którzy na to pozwalają, przypominają mi troszkę ojca, który pozwala dzieciom bawić się przy gniazdku z prądem, zamiast sprać po łapach, żeby zapamiętało, że nie można.
Jeśli przeliczymy, ile przeciętny człowiek płaci składek przez cały okres aktywności zawodowej, to wychodzi, że system jest jednym wielkim oszustwem. Składki płacimy średnio ok. 40 lat, a emeryturę pobieramy najczęściej przez 20 lat, czyli nawet w liczbach bezwzględnych zazwyczaj nie odzyskujemy swojego wkładu, a jest jeszcze przecież inflacja, straty wynikające z tego, że pozbawieni byliśmy możliwości inwestowania tych środków w co innego…
– Bo, jak już powiedziałem, składki emerytalne to podatki, a nie składki. Jak to zrozumiemy, to przestaniemy liczyć, ile tracimy. „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli…”. Czas na prawdę – ale tej wyborcy nie usłyszą od polityków.
Skoro cały system jest niepewny, nieuczciwy, obywatele powinni sami zadbać o własną przyszłość. W co Pan zatem radzi obecnie inwestować wolne środki pieniężne? Grać na giełdzie, inwestować w kruszce, czy może po prostu mieć więcej dzieci?
– Dzieci to podstawa! Nawet jeśli dziś w coś zainwestujemy, to w przyszłości ktoś musi chcieć kupić od nas to „coś”. Jak nie będzie dzieci, to kto kupi? No i kto nam do łóżka przyniesie „kaczkę”? No przecież nie prezes jakiegoś funduszu, w który zainwestujemy!
- dr Robert Gwiazdowski (ur. 1960) jest prawnikiem i znanym komentatorem życia gospodarczego kraju, prezydentem Centrum im. Adama Smitha. Na co dzień prowadzi swój blog pod adresem: www.blog.gwiazdowski.pl.