Żołnierze NATO coraz częściej giną z rąk afgańskich kolegów
Co szósty zachodni żołnierz w Afganistanie ginie w tym roku od kul sojuszników z afgańskiej armii. Rosnąca liczba ataków afgańskich wojskowych na ich zachodnich instruktorów i towarzyszy broni stawia pod znakiem zapytania skuteczność strategii Zachodu.
W tym roku z rąk afgańskich żołnierzy i policjantów zginęło 42 wojskowych z Zachodu. Do największej liczby ataków doszło w sierpniu - 12 zabitych Amerykanów. Jeszcze do niedawna dowódcy sił ISAF uznawali to zjawisko za nieszczęśliwe przypadki, do jakich dochodzi na każdej wojnie. Teraz sami Amerykanie przyznają, że z podobnymi atakami ze strony sojuszników nie mieli do czynienia w żadnej z toczonych przez nich wojen.
Zamiast zbliżenia - niebezpieczeństwo?
Ataki afgańskich żołnierzy i policjantów na zachodnich żołnierzy nasiliły się, odkąd w 2011 r. prezydent USA Barack Obama ogłosił, że do końca 2014 r. z Afganistanu zostaną wycofane siły ISAF, a do tego czasu żołnierze Zachodu będą raczej szkolić Afgańczyków niż wyręczać ich w wojnie. Od zeszłego roku na dziesięć antypartyzanckich operacji dziewięć prowadzonych jest wspólnie z Afgańczykami.
Program szkolenia afgańskiego wojska i sił porządkowych przewiduje, że zachodni instruktorzy nie tylko wspólnie z nimi walczą, doradzają, ale wręcz stacjonują w tych samych bazach. Bliski kontakt z Afgańczykami, mający zbliżyć do nich zachodnich żołnierzy, wystawił ich w rezultacie na niebezpieczeństwo.
W tym roku liczba ataków lokalnych żołnierzy na ich zachodnich sojuszników jest już bezprecedensowa; w marcu i sierpniu do strzelanin między sprzymierzeńcami dochodziło niemal co parę dni. Najczęściej zdarzają się one w południowych prowincjach Helmand i Kandahar, a także na głównych arenach tej wojny: w Paktii, Choście i Paktice na wschodzie kraju. Według zachodnich danych jedną z nielicznych prowincji, w których nie było żadnego ataku, jest Ghazni, gdzie stacjonują polscy żołnierze.
Talibska dywersja
Do wszystkich tych ataków przyznają się talibowie. W połowie sierpnia w orędziu na koniec ramadanu (rytualnego postu) emir mułła Omar oświadczył, że takie właśnie dywersyjne zadania już przed rokiem postawił swoim żołnierzom. W pasztuńskiej krainie Południowy Waziristan na afgańsko-pakistańskim pograniczu przywódca miejscowych talibów mułła Nazir otworzył nawet specjalny ośrodek, w którym szkoleni są dywersanci. W świątecznym orędziu mułła Omar chwalił się, że talibowie z łatwością przenikają do baz afgańskich i zachodnich żołnierzy.
Dowódca zachodnich wojsk w Afganistanie, amerykański gen. John Allen odparł, że talibowie mogą sobie przypisać najwyżej czwartą część tych ataków. Przyczyną pozostałych są - według Allena - zwyczajne konflikty między Afgańczykami i zachodnimi żołnierzami, wynikające z nieporozumień lub nieznajomości kultur. Allen tłumaczył również ataki ramadanem, podczas którego, jego zdaniem, Afgańczycy stają się bardziej drażliwi. Rząd w Kabulu wyjaśnia nasilanie się tego zjawiska działalnością wrogich Zachodowi wywiadów Iranu i Pakistanu.
"Aniołowie stróże" żołnierzy
Aby zaradzić atakom afgańskich podopiecznych, już wiosną amerykańscy dowódcy rozkazali, by w każdym oddziale walczącym wspólnie z Afgańczykami wyznaczać po kilku "aniołów stróżów" dla żołnierzy, którzy trzymają straż dniem, ale też gdy ich koledzy śpią, odpoczywają czy jedzą na stołówce obiad. W czasie zbrojnych operacji przeciwko talibom "aniołowie stróże" trzymają zaś na muszce towarzyszy broni.
W sierpniu gen. Allen nakazał, by żołnierze ISAF nie rozstawali się z załadowaną do strzału bronią także podczas odpoczynku w bazach, nie wychodzili z nich pojedynczo i wyłącznie uzbrojeni odwiedzali afgańskie urzędy.
Rząd w Kabulu zapowiedział zaś ponowne sprawdzenie trzech czwartych żołnierzy z afgańskiego wojska, by wykryć sympatyków talibów, partyzanckich dywersantów i szpiegów.
Nadwyrężone relacje
Ataki na zachodnich żołnierzy ze strony sojuszników (a jeszcze częstsze są w tym roku zamachy i strzelaniny między samymi Afgańczykami) mocno nadwerężyły wzajemne zaufanie, będące w założeniu sił ISAF podstawą strategii wycofania się za półtora roku z tej wojny i przekazania jej miejscowej armii. Zmniejszą też determinację państw Zachodu, by utrzymać swoje wojska w Afganistanie choćby do końca 2014 r. W maju, po styczniowych atakach na francuskich żołnierzy, wcześniejszą o rok ewakuację z Afganistanu zapowiedziała Francja, a w sierpniu, po śmierci kilku własnych żołnierzy, w jej ślady poszła Nowa Zelandia.
Zapowiadana zaś przez Karzaja weryfikacja żołnierzy i sił porządkowych opóźni znacznie tworzenie i szkolenie rządowych służb bezpieczeństwa, które do 2014 r. miały liczyć prawie pół miliona ludzi i przejąć na siebie ciężar wojny.
- Partyzanci wiedzą doskonale, jak ugodzić najboleśniej. Te ataki z punktu widzenia wojskowej taktyki nie mają większego znaczenia, ale ich skutek strategiczny jest ogromny - przyznaje amerykański politolog i znawca Afganistanu Andrew Exum. - Podważają też zrozumienie na Zachodzie dla naszej obecności w Afganistanie. Strzelają w końcu do nas ci sami ludzie, którym pojechaliśmy pomagać - dodaje.
Po sierpniowych atakach prezydent Obama zapowiedział, że nie zamierza zmieniać planu stopniowego wycofywania się z afgańskiej wojny, ani strategii polegającej na założeniu możliwie jak najbliższej współpracy wojskowej z Afgańczykami.
Wojciech Jagielski, PAP