"Zniszczenia były olbrzymie". Szczegóły akcji ratunkowej w Suszku
Drogi prowadzące do obozu harcerskiego były zablokowane zwalonymi drzewami, miejscami nawet do wysokości pierwszego piętra. Przejście 100 metrów zajmowało nawet 20 minut - o szczegółach akcji ratunkowej w Suszku opowiada komendant główny PSP gen. brygadier Leszek Suski.
24.08.2017 | aktual.: 24.08.2017 09:18
"Pierwszy zastęp strażaków wyjechał po dwóch minutach od zgłoszenia"
Gwałtowne burze, a miejscami nawet trąby powietrzne, przeszły przez Pomorze w nocy z 11 na 12 sierpnia. Wskutek nawałnic zginęło w Pomorskiem pięć osób, w tym dwie nastolatki, które przebywały na obozie harcerskim w miejscowości Suszek. Ponad 50 osób, w tym 39 uczestników obozu w Suszku, doznało różnego rodzaju obrażeń.
Komendant Suski podkreślił w rozmowie z Polską Agencją Prasową, że zgłoszenie o sytuacji w Suszku dotarło do Komendy Powiatowej PSP w Chojnicach kilkanaście minut przed północą. Pierwszy zastęp, sześciu strażaków, wyjechał już po dwóch minutach od zgłoszenia.
- Do obozu było około 17 kilometrów. Strażacy po przejechaniu około 12 kilometrów drogą, z której też musieli usuwać powalone drzewa, dotarli do miejscowości Rytel. Okazało się, że droga była zawalona drzewami. Wobec tego dalej ruszyli pieszo i dotarli do miejscowości Lotyń oddalonej od obozu o 3-4 kilometry. Trzy leśnie drogi prowadzące do obozu były zablokowane zwalonymi drzewami, w niektórych miejscach nawet do wysokości pierwszego piętra. Przejście 100 metrów zajmowało ratownikom nawet 20 minut - powiedział Suski.
Jak podkreślił, w utorowaniu drogi pomagali mieszkańcy Lotynia oraz druhowie OSP. Został wysłany patrol - jeden strażak i jeden policjant. Następnie poszła grupa czteroosobowa - trzech strażaków i ratownik medyczny. W pewnym momencie jeden ze strażaków doznał urazu i musiał wrócić. - Pozostałe trzy osoby z tej grupy, idąc dalej w kierunku obozu, dotarły do brzegu jeziora, gdzie biwakowała grupa ludzi, którzy użyczyli strażakom łódź - powiedział komendant.
W następnych minutach w kierunku obozu w Suszku wyruszyła pieszo kolejna 10-osobowa grupa: strażacy PSP i OSP, dwóch policjantów oraz leśnik, który znał ten teren. Po dotarciu do jeziora znaleźli łódkę, na której popłynęło sześć osób z uprawnieniami medycznymi. - Łódka nie miała wioseł, więc strażacy sprawili wiosła z desek pomostu oraz znaku leśnego, a następnie przepłynęli przez jezioro do obozu. Pozostała czwórka znalazła kolejną łódź i popłynęła do obozu - relacjonował szef PSP.
"Zniszczenia były olbrzymie"
- Zniszczenia były olbrzymie. Obóz rozciągał się na przestrzeni około 400 metrów. Było tam kilka podobozów. Gdy ratownicy dotarli na miejsce, okazało się, że nikogo tam nie było, więc zaczęli szukać harcerzy. Okazało się, że część z nich schroniła się w pobliskim młodniku. Strażacy dostrzegli dym i poszli w tym kierunku. Grupa harcerzy, ubrana tylko w bieliznę i piżamy, skupiła się przy niewielkim ognisku - relacjonował Suski.
Strażacy przystąpili do segregacji rannych metodą "triage" - to procedura medyczna stosowana w medycynie ratunkowej, umożliwiająca służbom medycznym segregację rannych w zależności od stopnia obrażeń oraz rokowania. Jak powiedział Suski, ciężej poszkodowanych było dwóch harcerzy. Jeden miał złamaną kość podudzia, drugi potłuczenia klatki piersiowej. Ponad 30 osób odniosło lżejsze obrażenia.
- Za strażakami, którzy pieszo przebili się przez powalony las, do obozu dotarły quad i samochody terenowe. W pomoc bardzo włączyli się mieszkańcy pobliskiej wsi, którzy także dotarli dwoma terenowymi samochodami - podkreślił Suski.
Ranne dzieci zostały ewakuowane do miejscowości Lotyń, gdzie strażacy postawili miasteczko namiotowe wyposażone m.in. w nagrzewnice.
- Skorzystaliśmy też ze świetlicy wiejskiej. Wszystkie dzieci strażacy ewakuowali z obozu w ciągu dwóch godzin. Ranni trafili do szpitali, a pozostali harcerze do miejscowości Nowa Cerkiew, gdzie przyjeżdżali ich rodzice - powiedział Suski.
Komendant dodał, że pierwsze informacje o tym, jaka jest sytuacja w obozie w Suszku, dostał tuż przed godz. 1 w nocy. Jak poinformował, uruchomiona została także grupa ratownictwa wysokościowego PSP. - Mieliśmy do dyspozycji trzy śmigłowce: Lotniczego Pogotowania Ratunkowego, Marynarki Wojennej i Straży Granicznej. Nasza grupa ratownictwa wysokościowego wsiadła do śmigłowca Straży Granicznej i poleciała w kierunku Suszka. Pilot zdecydował, że ze względu na złe warunki atmosferyczne nie może wylądować i niestety musiał zawrócić - powiedział Suski.
Poza tym na miejsce, gdzie działało już kilkanaście zastępów strażaków z woj. pomorskiego w ramach Centralnego Odwodu Operacyjnego komendant Suski skierował dwie specjalistyczne grupy poszukiwawczo-ratownicze dysponujące psami ratowniczymi z Gdańska i Warszawy, strażaków z woj. zachodniopomorskiego oraz słuchaczy szkół pożarniczych z Bydgoszczy i Warszawy. - Do podjęcia działań gotowych było również 500 policjantów - powiedział.
Z informacji przekazanych przez komendanta wynika, że w związku z nawałnicami, które od 10 sierpnia przeszły nad Polską, strażacy interweniowali w sumie ponad 26 tys. razy. W działaniach brało udział blisko 100 tys. strażaków wyposażonych w 23 tys. pojazdów. Bilans ofiar śmiertelnych wynosi sześć osób. Poszkodowanych zostało 58 osób, w tym 19 strażaków.