Znieść rozdział Kościoła od państwa!
Artur Zawisza z PiS zauważył, że każdy polski polityk powinien być tak odpowiedzialny jak Marek Jurek, który po porażce w Sejmie postanowił zrezygnować z bycia marszałkiem. Trudno nie przyznać Zawiszy racji. Cieszy fakt, że nie mogąc złożyć meldunku o wykonaniu zadania, marszałek Sejmu złożył laskę. Pewnym wytłumaczeniem tego niemal nadprzyrodzonego jak na polskie realia wydarzenia jest fakt, że zadanie przed którym stanął Marek Jurek nie zostało mu zlecone ani przez prezesa jego partii, ani przez posłów, którym przewodzi, ani przez naród, który reprezentuje, tylko przez „społeczną i moralna naukę Kościoła”. Wygląda na to, że jedyna nadzieję na to, że sytuacja w Polsce się poprawi powinniśmy pokładać w naukach biskupów.
17.04.2007 | aktual.: 21.04.2007 19:50
Gdyby jakiś biskup w swojej homilii na dzień świętego dajmy na to Mateusza Ewangelisty wspomniał o tym, że reforma podatków i finansów publicznych oraz restrukturyzacja administracji są w dalszym ciągu niewystarczające, byłoby to na pewno mocnym argumentem dla polityków, by wreszcie zacząć działać. W takiej homilii biskup mógłby przypomnieć rządzącym ich obietnice wyborcze i domagać się dalszych, szybszych i głębszych reform tak, aby Polska i Polacy wreszcie zaczęli korzystać z globalnej koniunktury.
Inny biskup mógłby – na przykład podczas uroczystości św. Józefa Robotnika – przypomnieć politykom PiS o ich programie budowy trzech milionów mieszkań. Wytknąłby im, że niewydolne „dotowane” kredyty nie są wystarczającym narzędziem do zwiększania liczby nowych mieszkań. Wspomniałby o konieczności tworzenia nowych ułatwień dla branży budowlanej i pobłogosławił na okoliczność usprawnienia biurokratycznego procesu, który jest drogą przez mękę każdego inwestora.
Z kolei w liście duszpasterskim na wspomnienie świętego Krzysztofa, biskupi mogliby odnieść się do zapaści infrastrukturalnej i wezwać do budowy nowych dróg oraz tworzenia alternatywy dla transportu samochodowego (święty Krzysztof jest zapewne patronem nie tylko kierowców ale również kolejarzy). Podając głębokiej egzegezie jakąś adhortację czy encyklikę, biskupi mogliby rządzącym wyjaśnić korzyści (nie tylko ekonomiczne!) płynące z rozwoju transportu kombinowanego i zakończyć homilię jakże chwytliwym: „Tiry na tory!”.
Przy okazji wspomnienia świętego Izydora episkopat mógłby domagać się od rządu zwiększenia wydatków na naukę i zdecydowanego oparcia polskiej strategii rozwojowej na wiedzy. Dzień świętej Cecylii mógłby służyć za przypomnienie o potrzebie wspierania kultury i sztuki, a fakt zniesienia liturgicznego wspomnienia świętej Barbary i wykreślenia jej z litanii świętych – jako pretekst do domagania się gruntownej (choć na pewno bolesnej) restrukturyzacji polskiego przemysłu ciężkiego.
Niestety możemy się spodziewać, że biskupi, powołując się na konstytucyjny zapis o rozdziale państwa od Kościoła nie będą chcieli narzucać parlamentowi i rządowi tematów do rozpatrzenia. A szkoda, bo wydarzenia ostatnich miesięcy jasno wskazują, że nasza władza jest w stanie zająć się na poważnie i dogłębnie tylko takimi tematami, które wyczytają ze słów biskupów.
Marek Jurek nie ma problemów z rozdziałem państwa od Kościoła, kiedy stwierdza (przy okazji głosowań nad polską konstytucja w polskim parlamencie!) że ważny jest dla niego autorytet Jarosława Kaczyńskiego, ale jeszcze ważniejszy – Benedykta XVI. Nie ma też poczucia, że laickość państwa została zachwiana, gdy w rozmowie z dziennikarzami stwierdza, że debata sejmowa powinna być spokojna, gdyż według kalendarza liturgicznego piątek wielkanocny jest wigilią rocznicy śmierci Jana Pawła II. Również zwrócenie się do Watykanu o zgodę na uczynienie Matki Boskiej Trybunalskiej patronką polskiego parlamentu nie jest dla Marka Jurka żadnym naruszeniem konstytucji.
Gdyby polscy biskupi zechcieli, podobnie jak Marek Jurek i wielu jego kolegów z partii rządzących, przymknąć oczy na nieżyciowe zapisy o rozdziale państwa od Kościoła, parlamentarzyści wreszcie dowiedzieliby się, jak wiele jest spraw, którymi powinni się zająć, a nasz kraj byłby dzisiaj w zupełnie innym miejscu.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska